poniedziałek, 31 sierpnia 2015

80.Kod” (Eene Onmnes Uksi Joikka)

Strefa, nazwana przez odwiedzających ją dwunastą, była pusta, wyczyszczona ze wszystkiego prócz kamieni, przepełniona jedynie echem, dudniącym gdzieś ponad nią. Ahsawianie, uważający samych siebie za kogoś w rodzaju archeologów obcych planet, a w rzeczywistości raczej grupka plądrowników, bogacących się dzięki pozostałościom po wymarłych cywilizacjach, nie znosili tego miejsca. Z technicznego punktu widzenia było lepsze od wielu z tych, które widzieli, bezpieczne, pozbawione dżungli czy drapieżników, a jednak... Co ważniejsze było również pełne skrytek, niezbadanych bunkrów, sejfów poukładanych w opustoszałych budowlach mieszkalnych, a w nich: przedmiotów, o których marzyli bogaci kosmiczni kolekcjonerzy. Niekiedy zamki były podniszczone, możliwe do wyważenia, częściej ukryte za banalnym hasłem, a zdarzały się też takie przypadki, którym czwórka podróżników musiała poświęcić wielokrotnie więcej czasu. Tak właśnie było tym razem – kod nie był nigdzie zapisany, a jedyna, opisowa wskazówka, jaka zdawała się czekać specjalnie na tę okazję, odwoływała się do... gry, w której jedna z odpowiedzi miała być jednocześnie hasłem do zamku. Gry tradycyjnej, „zewnętrznej”, animowanej, przypominającej ziemskie gry komputerowe, w których wirtualnym świecie gracz nie wędruje osobiście, a za pośrednictwem reprezentującej go postaci. Z których formułą rozwinięta kultura Ahsawian nie miała styczności od kilku setek lat i z którą czwórka bohaterów również nie miała teraz ochoty mieć.
Żaden sposób na otwarcie betonowego bunkra nie przynosił jednak rezultatów i szklana zabawka miała okazać się jedynym sposobem na dotarcie do celu. „To nie może potrwać długo”, pomyśleli Ahsawianie, uruchamiając animację. W końcu czy gra stworzona przez zacofaną, wymarłą już cywilizację może sprawić trudność przedstawicielom rasy przyszłości? Czytelnik pewnie już się domyśla, że i owszem, i nawet nie chodzi o problem w rozwiązywaniu składających się na nią zagadek. Interaktywna historia, w którą wprowadzi ich mały bohater, w kolejnych etapach przybliży im ludzi i świat, którego już dawno nie ma, opowiadając, jak działał, i sugerując, co mogło się stać, że nagle przestał, budząc absurdalne pragnienie ratowania tego, czego już od dawna nie da się uratować. Jedna zwyczajna, jak na swoje czasy, choć długa i skomplikowana historia doprowadza do rozłamu w grupie, podziału na tych, którym zaczyna zależeć i którzy usiłują zrozumieć, i na tych, którzy nie chcą rozumieć, którzy myślą tylko o tym, żeby wrócić z pełnymi kieszeniami do domu i którym od pewnego momentu zależy już tylko na tym, żeby nieszczęsną puszkę Pandory wyłączyć.

Jest duża różnica między wirtualnymi parkami rozrywki, które przyjęły się na Ahsawi, a odizolowanymi grami na niedużym ekranie. Pomimo że (nie licząc fizycznego odczuwania czy niebezpieczeństwa) nie wydaje się być wielką różnicą to, czy w historii osobiście uczestniczymy my czy oprowadza nas po nim jeden z jej elementów, to jednak ten ostatni stwarza dystans, z powodu którego na pewne rzeczy patrzymy inaczej. Kiedy w grze występuje ktoś inny, graczowi ma wrażenie, że jego rolą jest podpowiadanie mu, że nie on sam tak naprawdę ma wpływ na akcję, ale właśnie ta postać w grze, postać, która zdaje się mieć własne zdanie w wielu kwestiach, nie zawsze dzieli się swoimi przemyśleniami i nie zawsze pozwala graczowi wybrać. To ten dystans, dzięki któremu parę trików sztucznej inteligencji sprawia na nasz wrażenie żywej istoty po drugiej stronie, kapryśnej i nie zawsze działającą według jedynej słusznej logiki, najszybciej oczarowuje Zwarree, a potem staje się pierwszą przyczyną wątpliwości, kłótni, a ostatecznie tego, że Zwarree ucieka z zabawką.
Hea, owa sterowana postać, zdawał się być jednocześnie żywy, samodzielny, a zarazem sztuczny, mechaniczny i pusty, co stawiało między światem, w którym się poruszał – istniejący i nieistniejący – a namacalnymi grami z Ahsawi dziwną ścianę, która w zaskakujący sposób zmusza czwórkę Ahsawian (nie zawsze zgodnie z ich wolą) do refleksji i do działania. Każdy z nich w mniejszej lub większej części pragnąłby przekonania, że jest to tylko zabawka, nawet swego rodzaju oszustwo, jednak historia ożywa, odkrywa swój sens, zaciekawia zakończeniem i, niezależnie od rzeczywistości, zaczyna budzić emocje wydarzeń, które istniały naprawdę. Każdy reaguje na to zjawisko inaczej; Rozsor, obserwując Zwarree, uparcie powtarza, żeby zapomnieć o kodzie i otwieraniu drzwiach, Oglil próbuje sobie wmawiać, że historia ludzika po żywym świecie nie robi na nim wrażenia, Gergenowiho natomiast, pałający coraz większą niechęcią do wymarłych planet, najchętniej zniszczyłby urządzenie razem z resztą strefy dwunastej. Równolegle do tego, co dzieje się na ekraniku, jedno pragnienie stopniowo zmienia się w kolejne, coraz bardziej radykalne, jednak to bardziej gra ma wpływ na nie niż one na nią, pomimo pieklących się emocji zakończenie, a razem z nim, zdaje się, losy tego świata, zdają się być już przesądzone.
Zwarree ucieka z zabawką, kryjąc się w opustoszałych miastach, czuje, że to, w co samotnie gra, coraz bardziej przybliża go do nieuniknionej teraźniejszości, choć wciąż podświadomie wierzy, że jego wybory mają wpływ na wydarzenia. Hea jednak, podobnie jak mieszkańcy tamtych czasów, miał własny, niezrozumiały cel, własną tajemnicę i kiedy na koniec staje twarzą twarz z Zwarree, który nim kierował, widać już, że nikt nie mógł niczego zmienić.
Polecam wielbicielom niejednoznacznych gier psychologicznych, wizji apokaliptycznych, złośliwych sztucznych inteligencji i dziwnych gier RPG.

4 komentarze

  1. Zakończenie ma moim skromnym zdaniem więcej możliwych interpretacji niż finał serialu "The Prisoner" - to lubię ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, coś surrealistycznego też w tym było.

      Usuń
  2. Z tej i poprzedniej bardziej chciałbym przeczytać tę książkę. Kilku ludzi, którzy byli w wielu niebezpiecznych miejscach prawie pokonała gra komputerowa. Mam wrażenie, że widziałem już podobną... ale na pewno tylko mi się wydaje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, obie wydają się mieć ze sobą coś wspólnego. Obie zdają się być walką z grą komputerową, choć jednak w Coś tam się stało toczy się ona na zewnątrz umysłu bohaterów (a przynajmniej tych, którzy jeszcze mogą się uratować), tutaj natomiast wewnątrz, z ich własnymi rozmyślaniami, do których gra doprowadziła. Zabawne, że tutaj gra prawdziwego zagrożenia nie stwarza, ale jednak stwarza je wirtualnie, historią, która nie tyle martwi tym, że mogła się naprawdę wydarzyć, co rozwija się w umysłach bohaterów w najmniej przyjemny dla nich sposób i czego nie potrafią zatrzymać. W sobie tylko znany sposób doprowadza całą trójkę, poza Zwarree, do skrajności o wiele skuteczniej niż elektroniczny obłęd działa na w miarę opanowanego Tabera. Może nawet lepszym porównaniem byłoby to, co czuli chorzy mieszkańcy Elzen?

      Usuń