poniedziałek, 31 marca 2014

06.Sztuczni ludzie” (Ossa ny Urahtla)

Spokojne życie Mikona del Ele, wypełnione dotąd pracą oraz troską o żony i potomków, zmienia się gwałtownie z powodu pewnej popołudniowej transmisji wiadomości kręconej na żywo w okolicy jego jaskini. Mianowicie dostrzega w ich tle wypadek motokołowy i poszkodowanego strącanego z urwiska. Wypadek o tyle dziwny, że całkowicie niezauważony przez relacjonujących inne wydarzenia dziennikarzy i kilkunastu gapiów oraz totalnie zignorowany przez samego sprawcę. Kiedy jednak zdenerwowany Mikon w ciągu minuty lub dwóch dobiega na miejsce, nie ma tam już najmniejszego śladu ani po rannym, ani po ekipie telewizyjnej. Nic nie zauważyli także przechodzący tamtędy akurat spacerowicze, oczywiście za wyjątkiem tych, którzy dopiero co odeszli od telewizorów i nie mieli wątpliwości, że autorzy programu najwyraźniej zdążyli już się spakować...
Wspomnienie nieznajomej postaci nie daje głównemu bohaterowi spokoju. Swoje początkowe dążenia do znalezienia poszkodowanego lub też kierowcy szybko jednak zamienia na podejrzliwość wobec redaktorów telewizyjnych, których nigdy dotąd nie udało mu się spotkać, nawet gdy ich transmisje, wywiady czy zdjęcia dotyczyły jego najbliższego sąsiedztwa. Obserwacje i pytania Mikona przenoszą się z okolicznych relacji na seriale telewizyjne, ogólnonarodowe imprezy sportowe i relacje z siedziby prezydenta. Zastanawia się, co właściwie widzi na wydrukach i słyszy w rozgłośniach dźwiękowych. Dopiero wyjątkowy zbieg okoliczności sprawia, że zostaje uznany za jednego z pracowników telewizyjnych i wprowadzony w świat, o którego istnieniu nawet nie miał pojęcia, ponadto dowiadując się tam o nieistnieniu mnóstwa rzeczy, o których pojęcie miał.

Można myśleć, że jest to kryminał, jednak wątek tajemniczego wypadku szybko się wyjaśnia i na długo urywa, a uwaga powieści przekierowuje się zupełnie w inną stronę. Wraz z Mikonem del Ele trafiamy do miejsca, które umożliwia mu obserwację pozornie dobrze sobie znanej prostej i jasnej rzeczywistości planety Ksaksji z całkiem innej perspektywy - z perspektywy mediów, które nie manipulują faktami i prawdą, ale powołują je do istnienia, projektują najkorzystniejsze i najbardziej chwytliwe wydarzenia, kreują nazwiska. Mikon już przy pierwszej lepszej okazji dowiaduje się, że nie miał miejsca żaden wypadek, ale też nie było wizyty dziennikarzy w jego mieście, ani też motokołowcy, dziennikarzy i gapiów, którzy zostali stworzeni specjalnie dla tej audycji. A to dopiero początek. Z czasem, gdy Mikon przypomina sobie o zagadce wypadku na nagraniu i postanawia odnaleźć grafika, który (celowo?) zaprogramował jego treść, trafia na schemat budowy kandydata na idealnego prezydenta...
Co ciekawe, jednym z najciekawszych i najbardziej wciągających elementów historii jest, tuż obok zakręconej fabuły, sam Mikon. Pomimo narastającej ciekawości, a wraz z nią i szoku, raz po raz wytrącającego go z równowagi, bardzo zgrabnie idzie mu udawanie naiwnego scenarzysty-nowicjusza (zapewne dlatego, że na co dzień zajmuje się wydobywaniem węgla, co w jego stronach wymaga nie lada sprytu). W ten sposób zagłębia się coraz bardziej w sens tego, co uważał dotąd za prawdę. Zabawne jest, jak i o co zagaduje mijanych pracowników, jak wykorzystuje przeciwko nim ich własną gadatliwość, co stanowi dobry kontrast do niekiedy przerażającej powagi sytuacji, o której słyszy. Szczególne wrażenie robi jego popisowa obojętność, gdy zostaje wciągnięty w cyniczną naradę na temat następnego odcinka popularnego reality show i projektów nowych kłótni pomiędzy parą jego idoli. Potrafi on jednak nie tylko ukrywać się i robić uniki - prawda o zbliżających się wyborach sprawia, że pojawia się w nim poczucie obowiązku i odwaga. Do tego po wielu godzinach wędrowania po siedzibie mediów w jego plany wtrąca się tęsknota za rodziną.
Trudno powiedzieć, co w tej książce bardziej zdumiewa - fantazja niewidzialnych władców Ksaksji, pomysłowość Mikona (który niekiedy okazuje się niegorszym manipulatorem niż jego wrogowie) czy może ignorancja i bezkrytyczny sposób myślenia większości Ksaksjan (fragment, gdy cała rodzina, zamiast wyjrzeć przez okno, ogląda w telewizji pochód, odbywający się rzekomo na sąsiadującej z ich jaskinią ulicy, niezapomniany). Nie mówiąc już o samych pomysłach tych pierwszych, które raz są śmieszne, innym razem bezczelne, ale w osłupienie wprawiają niezmiennie. Szkoda jedynie, że melodii piosenek, które jako jedyne musiały naprawdę zostać przez kogoś napisane i wyłamywały się z tego systemu, nie udało się zapisać "na tekście" tak jak w oryginale. Ale, podążając za myślą autora, być może wcale nie trudno byłoby nam sobie samym wmówić, że ta melodia jest.

poniedziałek, 24 marca 2014

05.Pierwszy albo ostatni” (Wrata Noun 314)

Jak Czytelnicy mieli okazję zauważyć, przed paroma dniami po prawej stronie bloga pojawiła się ankieta - wielość historii jednocześnie domagających się mojej uwagi sprawiła, że zadałam sobie pytanie: co Wy właściwie chcielibyście przeczytać? Z powodu nieprzystawalności pozaziemskiej literatury do ziemskich standardów katalogowania zdecydowałam się uprościć problem do trzech typów - książek opartych na uczuciach, akcji oraz innych sprawach. I oto mam odpowiedź! W dodatku trafną, bo w rzeczy samej od czasu Złodzieja kamieni nic typowo sensacyjnego nie opisywałam. Dziękuję więc całej szóstce za głosowanie i zgodnie z prawem większości zapraszam na recenzję kryminału...

Wydarzenie, które rozpoczyna tę historię, nie tylko u nas mogłoby się niesłusznie wydawać zupełnie zwyczajne - oto Sabba R81 wydaje książkę. Zwyczajnym wydarzeniem jednak nie jest, ponieważ Świat drugiego nieba nie relacjonuje prawdziwych wydarzeń czy biografi, a opowiada całkowicie wymyśloną, oderwaną od faktów fikcję fabularną, której jak dotąd nikt na planecie Akarila od początku istnienia cywilizacji nigdy nie pisał. Niewiarygodny szum medialny spowodowany oczywistym zachwytem i radością z nowej, przełomowej umiejętności Akarilian przerywają dopiero coraz głośniejsze wątpliwości krytyków - powieść roi się od opisów sprzecznych z wiedzą posiadaną przez Sabbę R81. Pomimo początkowych prób usprawiedliwienia błędów fantazyjności książki niedoszły bohater dość szybko przyznaje się, że autorem jest ktoś inny. Niestety, sam nie ma pojęcia, kto nim jest. Po prostu parę dni temu znalazł kartki wypadające z drukarki, z której audioźródło zostało już usunięte.
Po pewnym czasie, gdy minęło pierwsze rozczarowanie i oburzenie, przypomniano sobie o niezmiennym fakcie - książka istnieje. Ktokolwiek by jej nie napisał, musiał być Akarilianinem, tak więc wciąż stanowi ona dowód na twórcze zdolności tej rasy. Ale czy na pewno? Trójka zajmujących się nią recenzentów niezależnie od siebie postanawia poznać prawdę. Analizując co bardziej niejasne słowa dzieła i poznając bliżej współmieszkańców Sabby R81, prędzej czy później dochodzą do wniosku, że autorem może być dosłownie każdy - nie tylko uczniowie Sabby R81 i jego pochodny, kilkudniowy Sabba R82, ale nawet wspomagające go biologiczne humanoidy. A może i to nie jest prawdą? Może to tylko manipulacja, mająca wywołać międzygatunkową wojnę?

Wiekopomna chwila publikacji książki przez Akarilianina, Bassę U280, naprawdę miała miejsce - odtąd wszyscy mieszkańcy tej cywilizacji wiedzieli, że ich komputerowe, czysto logiczne umysły są zdolne do posługiwania się wyobraźnią, tworzenia, nie tylko przetwarzania. Jednakże - zadaje sobie pytanie Wrata Noun 314 - co by było, gdybyśmy nie my byli pierwsi, gdyby wyprzedziły nas podrzędne istoty ludzkie? Oczywistą odpowiedź daje nam już w tytule. Kiedy powieść napisał prawdziwy mieszkaniec Akarili, otworzyła się złota era cywilizacji, z każdym rokiem owocująca coraz większą ilością coraz odważniejszych utworów. Gdyby natomiast porządkować swoje myśli i wnioskować nauczyli się biologiczni ludzie, których hoduje się tylko po to, żeby ich niedeterministyczne, pełne zbędnych myśli umysły wspomagały budowanie nowych grup podgatunkowych Akarilian, niewątpliwie skończyłoby się to anulowaniem istnienia kilku tysięcy osobników i wprowadzeniem radykalnych zmian w kodzie genetycznym hodowli - w tym przypadku książka byłaby niewątpliwie ostatnią. Czy jednak rozwinięta do tego stopnia istota (pomimo że biologiczna) pozwoliłaby jeszcze się kontrolować?
Umysł komputerowy jest zbyt uporządkowany, by tworzyć; umysł biologiczny jest zbyt twórczy, by się uporządkować. Na dobrą sprawę ani my, ani oni nie powinniśmy się nadawać do pisania książek - stwierdza w pewnym momencie Onometoijan ZB, jeden z dociekliwych krytyków. Nietrudno zauważyć, że każdy z owej trójki odzwierciedla jeden z trzech, sprzecznych punktów widzenia, pomiędzy którymi Wrata Noun jakby nie mógł się zdecydować. Najmłodszy, Dżaltako 504, dla którego Świat drugiego nieba był jednym z pierwszych ocenianych utworów w karierze, stosunkowo szybko przestaje wykluczać karkołomny pomysł, że napisać go mógł jeden z dwunastu humanoidów Sabby R81. Jest zafascynowany ideą, wierzy w szansę wspólnego rozwoju i wzajemnego uzupełniania się. Inknat Rokt 11 bardziej skłania się ku opcji, że to chaotyczny jeszcze sposób myślenia młodziutkiego Sabby R82 zdołał przekroczyć nieosiągalną dotąd granicę, choć jemu samemu trudno przed sobą ukryć, że jest to raczej ucieczka przed przerażającą wizją buntu stworzeń biologicznych, które dotąd wykorzystywali. Z nich wszystkich Onometoijan ZB w największym stopniu stanowi alter ego Wraty Nouna - doświadczony, nieco ospały oraz nieufny wobec czego tylko się da, ma największe problemy ze znalezieniem "winnego", jednak w głębi życzyłby sobie, żeby okazało się, że Sabba R81 kłamał wyrzekając się książki. To on przeżyje największy szok odnajdując autonotujące audioźródło u jednego z humanoidów Sabby R81 i on jako jedyny będzie mimo to szukał dalej, odnajdując to, czego ani on, ani nikt inny się nie spodziewa...
Nie wątpię, że każdy Ziemianin będzie stronniczy wobec wydarzeń i faktów mających miejsce w tej książce. Ale czy to aby na pewno wada, gdy znaczenie i kontekst jednego i drugiego co chwilę wywraca się tu do góry nogami? Wrata Noun 314 to mistrz w zaskakiwaniu, między innymi dlatego, że każdą kolejną wskazówką stara się zaskoczyć sam siebie.

poniedziałek, 17 marca 2014

04.Największe przekręty matematyczne LII wieku” (Ale Arru)

Na książkę składa się lista kilkunastu najbardziej przewrotnych i zdumiewających napadów rabunkowych, przeprowadzonych na planecie Fawikone z wykorzystaniem słabości lokalnego systemu matematycznego. Policja nie raz była świadkiem (równie bezradnym jak bankowcy czy zwykli obserwatorzy), jak z powodu pominięcia pozornie nieznaczącej cechy twierdzenia czy jego nadmiernej elastyczności (przeważnie Pitagorasa) z instytucji finansowych znikały całe miliony. Znany profesor algebry, analizy oraz trygonometrii kryminalnej, Ale Arru wybiera spośród setek przypadków kradzieży na przestrzeni wieku* dwanaście mistrzowskich operacji, które przeszły do historii przestępczego światka, wzbudzając podziw i szacunek nie tylko wśród przyszłych naśladowców, ale i stróżów prawa. Przybliża je nam zarówno od strony wydarzeń, jak i liczb, uzupełniając wyczerpującymi wyjaśnieniami i dowodząc poruszane tam tezy.

Nie jest łatwo wypowiedzieć się o dwunastu genialnych zbrodniach, z których każda była genialna pod innym względem, wykorzystująca inny fakt logiczny. Tym, co je łączy, jest droga, jaka musiała zostać pokonana od czasów banalnego fałszowania wzoru na obliczenie trajektorii lotu rakiety przewożącej ładunek czy niedokręcających się do końca sejfów przez zmniejszenie wartości liczby Π. Dziś testy spójności systemu matematycznego opracowywane przez instytucje są o wiele bardziej subtelne, skupiają się na najdrobniejszych relacjach między wartościami, które się na niego składają, ich funkcji, znaczeniu i zakresie. Banki i przedsiębiorstwa zaufania publicznego muszą mieć pewność, że zakupiony przez nich patent na indywidualną przestrzeń matematyczną nie jest w żadnym miejscu sprzeczny sam ze sobą i nie pozwala sobą manipulować niepowołanym osobom trzecim, tak więc każda informacja o nowym ataku skutkuje natychmiastowymi aktualizacjami i unowocześnieniami sprawdzającymi, mającymi uprzedzić przestępców. Tym bardziej spektakularne są triki, które potrafią paroma niezauważalnie wprowadzonymi z zewnątrz właściwościami lub schematami wypaczyć cały system dla własnych korzyści. Podobnie zdumiewa talent Ale, który błyskotliwe kombinacje potrafi nie tylko zrozumieć, ale i opowiedzieć o nich tak, że i my je rozumiemy, z niewielkim tylko wysiłkiem dotrzymując kroku największym kryminalnym umysłom fawikońskim.
Jeśli chodzi o historie, które mnie samej zapadły w pamięć, to niewątpliwie będzie to plan Frazufarksa i jego stała x (która w rzeczywistości oczywiście nie była stałą), który w pojedynkę posłużył już za materiał do kilku książek i wystaw holograficznych. Myślę, że nie zabiorę wiele przyjemności z czytania, jeśli zdradzę dość popularny fakt, że owa wartość służyła do wykrzywienia układu współrzędnych do formy trójwymiarowej w zależny od potrzeby sposób, zmieniając diametralnie relacje między punktami na niej, przez co nikt poza jej autorem nie miał wpływu na to, do czyjego konta zostaną przypisane wpłacane właśnie pieniądze. Na uwagę zasługuje też wyczyn grupy Didaktana Donny, która w celu oszukania najnowocześniejszych testów sprawdzających opracowała odpowiednik naszych liczb zespolonych. Choć niewykrywalne w przestrzeni liczb rzeczywistych, w praktyce dały mu nieograniczony dostęp do największej na świecie hodowli ametystów i, przy okazji sławę prekursora nowej gałęzi arytmetyki (choć już po aresztowaniu). Kiedy dochodzimy do planów, które z sukcesem doprowadzają do nadpisania wartości liczbowych, przez co 2+2 już wcale nie było równe 4, dociera do nas, jak niewiarygodną i niebezpieczną władzę może dać wiedza matematyczna i że dla niej nic nie jest niemożliwe.
Zapierające dech w piersiach i nie pozwalające oderwać się do ostatniego słowa. Trzeba tylko pilnować się, żeby się nie pogubić, po czyjej jesteśmy stronie.


_______________
*Tutaj wiek liczy dokładnie 320 obrotów Fawikone wokół słońca, czyli w przeliczeniu: 130 lat ziemskich.

poniedziałek, 10 marca 2014

03.Ciemne Oceany” (Sinna Ki)

Historię cywilizacji planety Izei, pomimo całej jej różnorodności i ciągłych zwrotów w jej rozwoju, można podzielić na dwie ery, które stoją powyżej wszystkiego - czas przed Wielkim Rozbłyskiem i czas po nim, które zdawały się dotyczyć niemalże dwóch zupełnie innych cywilizacji.
W dawnym świecie planetę oplatała sieć Mona Scept, szczytowe osiągnięcie technologi jej mieszkańców, której nazwę możnaby na polski tłumaczyć jako zabawnie brzmiące wszystko blisko. Zwiększając naturalne, działające na kilkanaście metrów zdolności telepatyczne Izeanian, sprawiała, że byli oni w stanie swobodnie rozmawiać z każdym w obrębie sieci i to nawet bez świadomości dzielącej ich przestrzeni. Każdy mógł porozumiewać się i poznawać myśli dowolnego innego mieszkańca planety, jakby znajdował się on tuż obok, wspólnie się bawić, wymieniać wrażeniami i wiedzą, choć często zdarzało się, że nigdy się ze sobą nawet nie widzieli. Były to Jasne Czasy, kiedy każdy mieszkaniec Izei był otwarty na nową znajomość i rozświetlał przestrzeń swoimi myślami.
Wtedy właśnie, w pamiętnym roku 3394 według Starego Czasu, poznajemy młodą Relunę i jej telepatycznego przyjaciela, Adrika. Jak to typowe dla jej wieku, dziewczyna nie zaprząta sobie głowy rzeczywistym miejscem zamieszkania czy dokładnym wiekiem kolegi, co nie przeszkadza jej poświęcać mu więcej czasu niż na cokolwiek innego. Pomimo tego, że pierwszy kontakt był raczej kwestią przypadku, znajomość nie zerwała się, powoli zmieniając w coś o wiele bardziej głębokiego i osobistego, nie raz kończąc się rozmowami do samego zaśnięcia późno w nocy. Reluna nie wiedziała co prawda, jakie są prawdziwe (niedostępne dla telepatii) uczucia Adrika wobec niej, jednak nie interesowało jej to i, pomimo wątpliwości rodziców, wierzyła, że do szczęścia wystarczy jej, jeśli po prostu nic między nimi się nie zmieni. Nikt jednak nie podejrzewał, że na centralnej gwieździe ich układu planetarnego wzbiera właśnie największa eksplozja elektromagnetyczna w dziejach, po której nic nie miało być już takie jak przedtem. Kiedy niewiarygodna katastrofa kosmiczna w ciągu godzin przeciąża światowy układ elektryczny, bezpowrotnie niszcząc cały Mona Scept, a mieszkańców Izei wpędzając w mrok Ciemnych Czasów, Reluna po otrząśnięciu się po pierwszym szoku i uświadomieniu sobie powagi sytuacji, postanawia wyruszyć w największą i najbardziej tajemniczą podróż w swoim życiu i po ciemku odnaleźć przyjaciela, o którym tak naprawdę nic nie wie.

Jak nietrudno się domyślić, nie tylko historia planety została podzielona, ale też jej literatura. O ile jednak książkę inspirowaną jedną lub drugą epoką, o nastroju wyraźnie smutnym lub radosnym, nietrudno spotkać, o tyle utwory opowiadające o samym roku 3394, zwanym też rokiem 0 według Nowego Czasu, można policzyć na palcach jednej (ziemskiej) ręki. Tamto wydarzenie było dla nich strasznym przeżyciem, o czym najlepiej świadczy to, że pierwsze takie dzieła w ogóle zaczęły się pojawiać dopiero po trzech czy czterech pokoleniach, a jego "techniczne" skutki, w szczególności uszkodzenie legendarnego Mona Sceptu, nie zostały usunięte do dziś pomimo upływu czasu, który za pierwszym razem wystarczyłby w nadmiarze na jego budowę od początku. Sinna Ki była jedną z niewielu, którzy postanowili zmierzyć się ze wstrząsającą przeszłością, ale też, co ważniejsze, jak dotąd jedyną osobą, która nie widziała w niej tylko miażdżącej apokalipsy, a niezwykłą, choć bolesną okazję, do odkrycia w nas czegoś nowego. Niektórym jej fanom udało się zauważyć, że imię Reluna jej hiperanagramem diakrytycznym jej własnego, co tylko potwierdza realizm i szczerość jej opowieści.
Początkowo korciło mnie podebrać tytuł Dukajowi i jego Czarnym Oceanom, ale pomimo dosłownego tytułu z izeańskiego, który w tłumaczeniu oznaczałby niekończącą się wodę/niebo w kolorze braku koloru, uznałam, że byłoby to mylące. I to nie tylko dlatego, że u Dukaja to właśnie kłębiące się myśli, a nie ich brak, nadają myślni tę brzydką barwę. Jest też polska dwuznaczność słowa ciemny, która bardzo spodobałaby się Izeanianom i której nic nie mogłoby zastąpić. W rzeczy samej zapanowała nie tylko pustka, ale też ciemnota - ludzie zostali drastycznie ograniczeni do tego, co mają w zasięgu wzroku, odcięci od przyjaciół, dorobku ich własnej kultury i informacji, pojawiła się samotność i wyizolowanie poszczególnych jednostek, jeśli tylko nie były dopasowane do swojego, przypadkowego przecież, otoczenia, rozpanoszyło się cwaniactwo i nuda. Reluna przedzierała się przed to wszystko, dostrzegając rzeczy, których wcześniej nie zauważała i próbując odnaleźć w nich sens. Początkowo z obojętnością lub strachem, śpiesząc się, ale później starając się pomagać i pozostawiać po sobie choć odrobinę nadziei. Z czasem nauczyła się myśleć o Adriku nie z rozpaczą i poczuciem utraty, ale wyobrażając sobie, jak wiele będzie miała mu do opowiedzenia, z uśmiechem, odkrywając, jak wspaniałym uczuciem jest tęsknota - coś, o czym jej świat nieomal zapomniał, a które od teraz nie będzie już go opuszczać.

Nie muszę chyba mówić, że powieść kończy się happy endem :) Dla czytającego nie to jest jednak przecież najważniejsze - całkiem, jakbyśmy oglądali jakąś kosmiczną wersję Titanica, w której katastrofa jest w praktyce tylko tłem dla tego, co dzieje się w sercu bohaterki, którą można podziwiać, można ganić i której można po prostu towarzyszyć. W jednej chwili przechodzą nas ciarki, a z drugiej możemy się popłakać ze wzruszenia - to jest, pomijając wszystko inne, zachwycające.

poniedziałek, 3 marca 2014

02.Krok po kroku” (Sehsan Kottek Lalj O)

Witam wszystkich Czytelników w kolejnej recenzji. Pomimo że to dopiero druga, blog nadzwyczaj dobrze sobie radzi i kwitnie, a to właśnie dzięki Wam, więc - dziękuję :) Na dzisiaj wybrałam Krok po kroku Sehsana Kotteka Lalj O z podtytułem Jak dogadać się ze swoim ekspresem do kawy - coś, o czym w jednym zdaniu trudno powiedzieć coś więcej ponad to, że bardzo zapadło mi w pamięć...

Głównymi bohaterami tego dzieła są, jak nietrudno się domyślić, sam pan Sehsan oraz jego ekspres do kawy*. Gdy dekady przed pierwszymi myślami o pisaniu książki nabył urządzenie, nawet nie podejrzewał, jak wielki będzie miało ono wpływ na jego życie.
Tytuł nastawia nas na poradnik, chronologia opisów kojarzy się z formą pamiętnikową. Jednakże kolejne wspominane przez autora sytuacje, chwile mniejszych lub większych nieporozumień, szczęścia, sceny zazdrości i ponownego dochodzenia ze sobą do zgody, które przeżywał wraz ze swoją ulubioną maszynką do parzenia kawy, szybko układają się w wyrazistą fabułę. Wraz z każdym kolejnym dniem pojawiają się obserwacje, wnioski co do tego, co robił źle, oraz oczekiwania dotyczące wspólnej przyszłości. Czy uda im się odnaleźć wspólny język? Czy oboje będą chcieli tego tak bardzo, by się zmienić?

Wiele minęło, odkąd wiktuańscy technicy zaszczepiali robotom pierwsze samodzielne algorytmy decyzyjne, a potem uzupełnili je - gdy okazało się, że do prawidłowego funkcjonowania w pełnym niejasności świecie nie wystarczą logiczne oszacowania - o pulsacyjne reakcje na skupiska znaczeniowe, zwane częściej uczuciami. Dzisiaj, jak zauważa Kottek, musimy już tylko porozumieć się z naszym sprzętem gospodarstwa domowego, przestać ignorować jego potrzeby, doceniać i umieć obdarzyć miłym słowem nie tylko, gdy wszystko idzie dobrze, ale też w chwilach stresujących i niepowodzeniach. Autor zapełnia swój niby-pamiętnik setkami ważkich przemyśleń i pytań, na które coraz trudniej znaleźć odpowiedź. Nie raz, gdy przygląda się swojej kuchni, dręczą go wątpliwości, czy aby na pewno zasłużył sobie, by cała elektronika mu usługiwała, czy czasem jego sprzęt AGD nie został powołany do czegoś więcej?
Szczególnie poruszająca jest scena, gdy jego ekspres do kawy rozpacza nad tym, że z powodu chwilowego braku wody nie udało mu się przygotować porannego napoju i prawdopodobnie bardzo rozczarował tym swojego właściciela. Sehsan spędza z nim wtedy długie godziny, pocieszając, że nic się nie stało i że to nie była jego wina, co bardzo ich do siebie zbliżyło. Nagle zobaczył, jak wiele żalu uzbierało się w tym niewielkim urządzeniu, jak bardzo źle działał na niego ciągły brak uwagi i cierpliwości. Pomyślał wtedy, że każdemu z nas przydałoby się przeżyć coś podobnego. Bardzo się wtedy otworzył i dowiedział wiele nie tylko o uczuciach swojej maszynki do parzenia, ale też i o sobie samym. Poczuł, że jest potrzebny. Potrzebny maszynom tak naprawdę zagubionym w swoich sztucznie przypisanych im dążeniach i bezrefleksyjnych celach, wymagających wsparcia i wysłuchania. Wraz z tytułowymi krokami postanawia na nowo odbudować relacje ze swoim ekspresem do kawy, zawalczyć o jego zaufanie.
Niebywale, głęboko wzruszająca historia.


_______________
*Tak naprawdę rzecz jasna nie może być mowy o kawie, a jej wiktuańskim odpowiedniku, ale jego wartości zarówno energetyczne, jak i, że tak powiem, społeczne są na tyle podobne, że zdecydowałam się nawiązać do analogii.