poniedziałek, 26 maja 2014

14.Z kamerą wśród dinozaurów*” (Lonk Obrids Zjas)

Nasz Regnen Waf, którego życiorys opisuje książka, był jednym z najsłynniejszych przyrodników mgławicowego zespołu układów planetarnych, zwanego Manita. Jego liczne podróże wykraczające daleko poza rodzimą Maannę, a obejmujące w szczególności nieodwiedzaną dotąd przez nikogo Sfizę, Ilarę 6 oraz niebezpieczną Hampfannę, przybliżyły bilionom mieszkańców mgławicowych planet bujny i nieopisywany dotąd świat flory i fauny sąsiednich planet.
Pomimo wydania licznych dzieł przyrodniczych - zarówno naukowych, jak i przewodników - największą popularność zdobył sobie kilkudziesięciotomową serią Z kamerą wśród dinozaurów. Stanowi ona niepowtarzalny przełom w jego karierze, umożliwiony przez nabycie na Mariaxi urządzenia do przemieszczania się w czasie. Odtąd stały przed nim otworem nie tylko nieznane dotąd planety, ale także ich niekończąca się przeszłość, którą nie omieszkał, tak jak zawsze, wiernie relacjonować swoim czytelnikom. Każdy tom, poświęcony jednej planecie, był niejako uzupełnieniem i rozwinięciem interaktywnego programu, w którym widzowie-uczestnicy mogli na własnej skórze poczuć grozę i majestat wielkich stworzeń; dotknąć łuskowatej skóry Szazaura, nakarmić Wlakira i pouciekać przed Krydetanem Gigantozębym. Słynął z zatrudniania sztabów cyber-rzeźbiarzy, których zadaniem było jak najwierniejsze odwzorowanie każdego listka i skrzydełka owada na podstawie jego notatek.
Wkrótce Nasz dostrzegł także inne zjawiska związane z podróżami w czasie. Wykorzystywał ich zalety jak nikt inny, kręcąc liczne filmografy dokumentalne o sobie samym, a później także o powstawaniu tychże dokumentów, w tym wiele długo jeszcze przed swoją pierwszą wizytą, na podstawie harmonogramu. Prowadził niezwykle intensywny i twórczy styl życia, którego zaprzestał dopiero po połowie życia po incydencie na Camedoni, gdzie zobaczył, jak któreś z jego przyszłych jestestw zostaje połknięte przez Totogrila.

Lonk był jednym z jego największych wielbicieli, głównie dlatego zdecydował się na podsumowanie pracy całego życia Nasza. Nie był to jednak jedyny powód - wspaniałe osiągnięcia i wkład do poszerzenia wiedzy biologicznej Wszechświata nie przesłoniły mu tego, jak bardzo zgubny wpływ miały nieodpowiedzialne działania przyrodnika na continuum czasu. Błyskotliwe pomysły i pełne poświęcenia przygody zgrabnie kontrastuje z własnymi obawami oraz surowym wskazaniem skutków, do jakich po latach one doprowadziły lub też mogły doprowadzić. Najprostszym przykładem jest właśnie przypadek, gdy Nasz widzi własną śmierć - której, dzięki tej informacji udało mu się uniknąć. Lonk ubolewa, że historycy prawdopodobnie nigdy nie osiągną zgody w kwestii, czy został zjedzony przez camedoniańskiego potwora czy rozjechany przez kołowóz niedaleko swojego domu**. Lonk bardzo często uczestniczy w tego rodzaju dyskusjach i seminariach. Z jego najważniejszych dzieł warto wymienić chociażby Dyfrakcja czasu i Moralność paradoksu dziadka, w których podkreśla swoje radykalne stanowisko w kwestii zamknięcia czasu (co równałoby się niemal całkowitemu zakazowi podróży w nim). Mimo tego jakże zdecydowanego i bezkompromisowego podejścia, z którego nie rezygnuje w Z kamerą wśród dinozaurów, ani na chwilę nie mamy wątpliwości co do szczerego szacunku i sympatii, jakim darzy swojego idola, ani tego, jak wielkie możliwości widzi w nauce nie ograniczonej żadną konkretną „teraźniejszością”.
Niesamowita historia, pełna wiedzy i mądrych obserwacji. Warta poznania zarówno z powodu głównego bohatera, jak i perspektywy opowiadającego o nim wielbiciela.


_______________
*Przy czym w tym przypadku jako dinozaury rozumiemy wszystkie stworzenia organiczne, które dominowały przed pojawieniem się wodzącej cywilizacji danej planety, a dodatkowo posiadały rozmiary i zęby, które byłyby w stanie bez trudu rozłupać siedzibę mieszkalną przedstawiciela tej cywilizacji.
**Lonk, podobnie jak większość fanów, osobiście przychyla się do tej efektowniejszej wersji wydarzeń. W wywiadach nie kryje jednak, że coraz liczniejsze tłumy gapiów na zdjęciach przedstawiających rzeczone zdarzenie napawają go coraz większym sceptycyzmem.

poniedziałek, 19 maja 2014

13.Zobaczyć deszcz” (Onga Falta 23 G)

Tym razem dość długo nie miałam pomysłu, co tym razem dla Was opisać, dopóki nie wyjrzałam przez okno. Pada. Stary dobry ziemski deszcz...

Trwa właśnie Sylwester rozpoczynający rok 2998, gdy dwustuletnią* mieszkankę Księżyca, Jawidgę Ri Kamnię zaczynają nachodzić nostalgiczne przemyślenia na temat świata Powierzchni, którą akurat tej nocy, jak co osiemnaście dni, ma okazję podziwiać na nieboskłonie. Pomimo że urodziła się i spędziła pierwsze lata życia na planecie, wkrótce cała jej rodzina wyprowadziła się stamtąd, przez co bardziej znała to miejsce z barwnych czasopism niż własnych wspomnień. Zdawała sobie sprawę ze zdumiewających różnic rozwojowych, skutkach kilku wieków wytężonej pracy nad przystosowaniem suchej skałki do zamieszkania, które zepchnęły Powierzchnię do rangi pełnej bałaganu i niewygód wioski. Często rozmyślała o zaletach pobytu tutaj, o ruchomych podjazdach i pomocnych robojednostkach, dzięki którym starość prawie jej nie doskwierała. Tego wieczora postanowiła jednak poznać bliżej świat, w którym tak naprawdę nigdy nie była, pełen miast zbudowanych z własnej historii i niehodowanej fauny i flory. Czekała tam na nią jedna z ostatnich krewnych, kuzynka, która już niedługo miała ją oprowadzić i przedstawić oczywistości, o których Jawidga nawet nie śniła. Jednym z pierwszych jej życzeń po dotarciu na miejsce jest zobaczyć deszcz...

Tym co wyróżniło dość krótkie opowiadanie Ongi od innych, kierowanych do seniorów anty-planetarnych tekstów propagandowych, dało mu rozgłos i zainteresowanie krytyków, był efekt - odwrotny do zamierzonego. Polityka zarządzania ludnością Księżyca i Powierzchni dążyła do uporządkowania ludzi według wieku, wyrobienia w nich przeświadczenia, że tylko jedno konkretne miejsce z tych dwóch jest w stanie zapewnić im wygodę, rozrywkę, karierę i wszystko, czego tylko mogliby potrzebować. Gdy tylko oparty na sztucznej inteligencji przemysł księżycowy uniezależnił się całkowicie od wsparcia planety, rozpoczęły się liczne kampanie oraz druk artykułów przedstawiających rozwinięty technologicznie monotonny Księżyc jako idealne miejsce na spędzenie spokojnej i bezpiecznej emerytury, natomiast Markuril na dole - jako środowisko przeznaczone dla nauki, pracy i rozrywki. Pojawiająca się w tamtym czasie literatura, jeśli tylko adresowana była do określonej grupy wiekowej, niemal zawsze zawierała sugestię, wartościowanie - w książeczkach dla dzieci "górny" świat był ukazywany jako ponury i groźny, w prasie dla dojrzałych pań - jako szczyt nudy, a dopiero w magazynach dla istot w wieku podeszłym - jako jedyna na świecie ostoja spokoju. System ten oparty był na wiedzy o potrzebach i oczekiwaniach Markurilian i po jego udanym wdrożeniu szybko zanotowano ogólną poprawę zdrowia i przedłużenie życia wszystkich mieszkańców.
Falta 23 G, pomimo że napisał Zobaczyć deszcz z najszczerszym zamiarem dalszego zachęcania do trzymania się schematu, popełnił wiele błędów, które przesądziły o opacznym odbiorze dzieła i które do dziś nauczeni już doświadczeniem nauczyciele wykorzystują do kształcenia młodych marketingowców. Przede wszystkim Falta sam był wtedy dopiero początkującym promotorem i nie potrafił jeszcze wyzbyć się obiektywizmu. W jego wizji oba światy są jednakowo wartościowe, z czego, co gorsza, główna bohaterka zdaje sobie sprawę. Pomimo wielkiego szacunku dla swojego księżycowego domu, sprawia wrażenie nieco zmęczonej prostym minimalizmem, wyspecjalizowaniem i profesjonalizmem, który okrawa świat ze wszystkiego co jest choć odrobinę zbędne. Pomimo że prędko odkryła, że niespodzianki na Powierzchni nie zawsze były miłe - jak wszechobecny brud, korki na drogach i brak sympatii nieznajomych - to wrodzony entuzjazm pozwala jej na przyjmowanie ich z dziecinną ciekawością i zaufaniem. Sama Jawidga, co było nie mniejszą nowością, również nie została wyposażona w same zalety - jej niedomyślność i, często, zwykła naiwność wprowadzają mnóstwo okazji do uśmiechu i sprawiają, że zarówno na rzeczywistość księżycową, jak i planetarną patrzymy z przymrużeniem oka. Księżycanka do samego końca nie mogła się przyzwyczaić, że otaczające ją drzewa nie są pomysłową dekoracją, co było widać w każdej jej wypowiedzi na ich temat. Nie mieścił jej się w głowie naturalny stan rzeczy na planecie, według którego zaniedbana ziemia sama zarasta trawą, a w nieużywanych zbiornikach wodnych lęgną się owady. Bardzo długo męczyła się też z rozróżnianiem, które cechy należą do którego zwierzęcia - na dobre weszło już do użytku dziennego lekceważące powiedzenie, które moglibyśmy tłumaczyć jak Daj się rybce wybiegać, mające dać rozmówcy do zrozumienia, że nie ma pojęcia, o czym mówi. Najbardziej charakterystyczne jest jednak zdziwienie, którym Jawidga reaguje na informację, że ten słynny "samoczynny" deszcz nie pada o konkretnej godzinie, co ustalony czas - że trzeba na niego najzwyczajniej w świecie cierpliwie poczekać.
Jedno niepozorne opowiadanie nakręciło wielką, samonapędzającą się rewolucję, która, na szczęście dla autora, rozwijała się zbyt powoli, żeby mógł on dożyć odnalezienia jej przyczyny. Ku niepokojowi rządu ludzie nagle odkryli w sobie ciekawość, zapragnęli zwiedzać i porównywać miejsca, które nie były dla nich przeznaczone, uczyć się i zastanawiać. W międzyczasie Onga Falta 23 G napisał jeszcze parę krótkich opowiadań (jak choćby Zgubiony szalik i Całkiem niepodobna osoba) w celu dalszej popularyzacji podziału wiekowego, jednak ponieważ z czasem nauczył się, jak powinien to robić, żadne nie miało takiego przyjęcia wśród czytelników i nie doczekało się tak wielu analiz wśród znawców.
Dla nas będzie to "tylko" zabawna historyjka o babci, która postanowiła pierwszy raz w życiu opuścić ciepły dom. Niezależnie jednak od rasy (i miejsca zamieszkania, bo w końcu my mieszkamy akurat na planecie) niezmiennie zaraża ona chęcią poznania, otwartością i potrzebą zastanowienia się nad tym, co oczywiste. Warto przeczytać.


_______________
*Czas obiegu planety centralnej, Markurila, jest bardzo zbliżony do ziemskiego, podobnie długość życia mieszkańców jego i jego księżyca.

poniedziałek, 12 maja 2014

12.Pleśń i trociny*” (Iekwar Losumk Worra)

W roku 12704 Po Pierwszej Wielkiej Bitwie miała miejsce Kolejna Wielka Bitwa nieporównywalna z Drugą Wielką Bitwą ani nawet Czwartą i Piątą Wielką Bitwą i sławiona aż do Następnej Wielkiej Bitwy i następującej po niej O Wiele Późniejszej Wielkiej Bitwy. Wtedy to na płomiennych polach Wwnero spotkały się dwie gigantyczne armie walczące o honor, dwie armie walczące o nową przestrzeń do życia i jeszcze trzy walczące o niepodległość. Rozgorzały boje i wojenne pieśni, a na horyzoncie pojawił się Urallaos - nikt nie wiedział, kim jest, skąd pochodzi i co tam w ogóle robi, ale od pierwszej chwili wszyscy wiedzieli i wiedzą po dziś dzień, że to właśnie on był tym, który niesie im zwycięstwo lub porażkę.
Druga część powieści poświęcona jest postaci Haotrisa. Wychowany w niewiedzy o swoich dziedzictwie, pośród skromnych hodowców orzechów północnych i recytatorów poezji kowalskiej, dopiero w dorosłości wyruszył na spotkanie ze sławiennym i niepokonanym Urallaosem. Odtąd jego losy nie są znane. Krążą podania o tym, jak Haotris spotkał się z Urallaosem na skraju wulkanu i tam rozegrał z nim najniebezpieczniejszą i najbardziej skomplikowaną partię warcabów, o jakiej słyszał Wszechświat. Spotyka się też pieśni mówiące o tym, jak zboczył z drogi w poszukiwaniu dręczącego całe kraje potwora, o tym, jak zginął w drodze oddając życie w obronie pięknej niewiasty, o jego duchu, który odszedł w zaświaty, by wrócić za milion lat wraz z najpotężniejszym orężem, z pomocą którego będzie mu dane pokonać Urallaosa czy też o tym, jak zabłądził w przepastnym i nawiedzonym polu kukurydzy i poświęcił się pasji konstruowania sztućców z papieru. Ostatni rozdział rozprawia się z najmniej wiarygodnymi i wartościowymi wersjami, analizuje i wyklucza różne możliwości, wyróżnia najbardziej cenioną z nich, a na koniec tłumaczy, na czym polega wyższość sztućców papierowych nad glinianymi i cukrowymi.

Rasa planety Waskodonty uczyniła znaczne postępy, odkąd najbystrzejsze z należących do niej plemion tysiące lat temu pojęły, że rzucanie przejrzałymi bananami nie jest dobrym sposobem na odparcie wroga. Od tego czasu banany poczęto przeznaczać do dużo ciekawszych i trafniejszych celów, a epopeje narodowe stały się najważniejszą i najliczniejszą literaturą w ich bibliotekach. Ponadczasową sławą okryły się dzieła takie jak Słoma i pestki, Liście i kamienie, Zupa i pomarańcze oraz setki innych tytułów ze spójnikiem i w środku, które są właśnie poświęcone epopejom (podobnie zresztą jak z zależnością pomiędzy długością nazwiska autora oraz ilością występujących w nim samogłosek). Tytuły te podkreślają znaczenie rzeczy zwyczajnych i niepozornych, które dodają sensu i barw naszej codzienności, wyznaczają cel naszemu życiu i budują naszą tożsamość. Dziesiątki waskodontańskich uczonych nie mają wątpliwości, że któraś z nich musiała mieć wpływ na pojawienie się Urallaosa właśnie w tamtym, jakże decydującym momencie słynnej bitwy, że gdyby nie opatrzność mógłby wkroczyć do akcji pięć minut wcześniej albo później. Nie da się nie wspomnieć tu o setkach pomników wzniesionych na cześć grabi, szczoteczek do zębów i wieszaków na odzież, bez udziału których z całą pewnością historia nie wydarzyłaby się w takim kształcie, jakim ją znamy.
Podobnej zgodności nie ma natomiast w kwestii odniesień do tytułowej pleśni i trocin, aczkolwiek wielcy interpretatorzy twierdzą, że one istnieją. Najczęściej cytowanym tłumaczeniem tajemnicy jest praca największego specjalisty w dziedzinie ksiąg i kartonu, Anikodiusa Whadośhisa, który twierdzi, że trociny symbolizują przeszłość bohaterów tak samo, jak są przeszłością dla tworzyw papierowych, a pleśń - przyszłość, jako że z dużą dozą prawdopodobieństwa taki los czeka konstruowane przez Haotrisa sztućce. Odwróconą kolejność tych symboli w tytule tłumaczy natomiast jeszcze większą epickością i ponadczasowością dzieła, które mówi nam, iż nasze życie, przeznaczenie, cywilizacja oraz cały Wszechświat są w rzeczywistości pozbawione wewnętrznej kolejności, logiki, prawdy i mierzalności. Teoria ta, pomimo licznych sceptyków, odnalazła swoje zastosowanie w prognozach pogody, hodowli dzikich ziemniakostanów (niezależnie od tego pierwszego), przy szacowaniu zachowań polityków (zależnie od pierwszego, drugiego i od rozmiaru słoików, w jakich się ich przechowuje) oraz określaniu właściwej ilości kremu Nutelli, nakładanej na kanapkę (niezależnie od czegokolwiek).
Jeśli jesteś pasjonatem pleśni, trocin albo chociaż kukurydzy i/lub Nutelli, ta epopeja z pewnością cię nie zawiedzie.


_______________
*Obie wymienione tu nazwy, a także wiele innych z tej recenzji, które ściśle kojarzą się z florą, fauną i resztą specyfiki planety Ziemi, są jedynie ich przybliżeniami na podstawie wyglądu lub funkcjonalności, co ma ułatwić Czytelnikowi czytanie, rozumienie i właściwy odbiór dzieła. Autorem międzygalaktycznych uproszczeń zamiennikowych jest Anwol Jeha Ommagha, w ziemskich realiach przekładający swoje nazwisko na Jan Kaszanka.

poniedziałek, 5 maja 2014

11.Burza” (autor nieznany)

Bohaterem historii jest złożona z kilku luźnych elektronów postać mieszkająca wraz z paru osobową grupą starszych krewnych w jednym z wielu zwyczajnych węzłów obwodu elektrycznego. Ów obwód był właściwie wszystkim, co znał, a jednocześnie czymś, co zdążył już poznać aż za dobrze, znudził się nim i zaczął zastanawiać, czy jest na świecie jeszcze coś, co warte byłoby zobaczenia. Teorię tę zdawały się jakoby potwierdzać odbierane przez niego odległe sygnały, niewyraźnie i nie połączone z niczym, do czego miałby dostęp. Jego starsi nazywali to burzą - legendy głosiły, że gdzieś niewiarygodnie wysoko nad nimi, w oderwaniu od jakiejkolwiek sieci cywilizacji, znajduje się gigantyczne skupisko dzikich, obcych impulsów elektrycznych o sile nieporównywalnej do niczego, co jest im znane. Główny bohater myślał odtąd często o dziwacznym świecie nad nimi, zastanawiając się zarówno nad tym, czy jest prawdziwy, jak i czy można się tam dostać i czy jest powód, by czegokolwiek się obawiać.
Odpowiedź wydawała się oczywista - niezbadane burzowe skupisko elektryczne tkwiło na niebie od pokoleń, nikt już nie pamiętał, kiedy się pojawiło, i wyglądało na to, że nikt nie doczeka tego, aż coś się zmieni. Do czasu gdy pewnego razu strumień o mocy setek milionów woltów spłynął z nieba i uderzył prosto w węzeł, w którym mieszkał bohater historii, tworząc most pomiędzy światem chmur i powierzchnią. Do obwodu przedostają się nowe, potężne istoty, które niczym bogowie, dziwią się nad maleńkością tego świata. Młodzieniec jest pierwszym z tych, którzy odważyli się nawiązać z nimi kontakt i szybko się zaprzyjaźnia, w szczególności z podobnym mu pod względem wieku osobnikiem. Wspólnie wymieniają się doświadczeniami i wrażeniami z życia w dwóch zupełnie odrębnych, tak różnych od siebie miejsc, porównują i uczą się od siebie nawzajem. Główny bohater wreszcie ma szansę poznać bliżej to, co tak długo nie dawało mu spokoju, jest oczarowany i zafascynowany... w tym także swoim nowym przyjacielem z chmur. Z czasem oboje uświadamiają sobie, że utworzyło się pomiędzy nimi coś wyjątkowego. Niestety, nieuchronnie dobiegał końca czas połączenia nieba i ziemi - już wkrótce błyskawica miała się od niej oderwać i na nowo zniknąć na całe tysiące pokoleń w odmętach chmur. Przed młodym impulsem elektrycznym staje najważniejsza decyzja w życiu - czy pozostać w znanym sobie świecie wraz z ukochaną rodziną czy porzucić wszystko, co ma, i ufając tylko temu, co czuje, ruszyć w nieznane, magiczne krainy?

Wszystko wskazuje na to, że świat, w którym rozgrywają się wydarzenia, jest jednym z tych, gdzie każda z licznie zasiedlających go ras jest mylnie przekonana o swojej wyjątkowości i niepodzielności w panowaniu nad planetą. Podczas gdy opowieść rozchodziła się ze stale rosnącą popularnością po wszystkich zakątkach mikroświata, jego makroskopijni mieszkańcy (w wielu aspektach podobni chociażby do Ziemian) nie mieli pojęcia, że w zasilającej ich dom sieci elektrycznej może istnieć jakiś rodzaj życia. I być może by tak zostało, gdyby nie analizy szumu tła postaci o imieniu Zotena Fagl Me, znanego w świecie wydawniczym jako Obserwator. W teorii zajmuje się on po prostu astronomią, jednak nowatorskość i dokładność wykorzystywanych przez niego metod sprawia, że o wiele częściej niż na interesujące zjawiska kosmiczne zdarza mu się trafiać na osobliwe ciągi nieregularności impulsowych. Po bliższym zapoznaniu się z ich źródłem okazują się one być niekiedy być równoznaczne z procesem myślowego odczytu dzieła literackiego zakodowanego w jakimś nierozpoznanym dotąd języku, w szczególności, jeśli sygnał taki pojawia się w kilku niezależnych od siebie punktach i momentach. Obserwacja nie jest więc ostatnim krokiem w odkrywaniu nowego utworu; nie jest nim często nawet zastąpienie oryginalnej formy zdatnym do czytania tekstem, nawet zrozumiałym znaczeniowo. Zotena dał początek całej serii prac na temat postrzegania przez elektro-istoty otoczenia i siebie nawzajem. Znaleziona książka okazała się być dla niego wyzwaniem językowo-literackim, gdyż nie pojawia się ani jedno imię, nie istnieją nazwy przedmiotów czy miejsc, hierarchia czy też zależności rodzinne zdają się być bardzo skomplikowane. Jak sam opowiada w przedmowie, musiał zadecydować, jak potraktować napotykane tam imiona-identyfikatory i nazwy-opisy. Ostatecznie postanowił zrezygnować z rzeczy typu "Obiekt 4" czy "Miejsce w bliskości na poziomie 1" na korzyść romantycznej tajemniczości. Zotena miał więc ogromny wpływ na charakter, może nawet i przekaz historii, odżegnuje się on jednak ostro od licznych prób przypisania jemu samemu autorstwa, którego nie udało mu się dociec.
Cóż o samym dziele można powiedzieć? Fabuła nie wydaje się nazbyt oryginalna, jednakże opisy nowego nieznanego świata podniebnego są jedyne w swoim rodzaju i dla nich na pewno warto spróbować. Nie dla tego, że są barwne i pobudzające wyobraźnię, ale właśnie wręcz przeciwne - stworzone przez istoty nie znające kolorów i temperatur przypominają raczej wykresy, kombinacje faktur i czterowymiarowe relacje z przepływu struktury chmur. Pośredniczący między autorem (autorami?) a czytelnikiem Zotena stara się przybliżyć temu drugiemu sens i znaczenie "emocjonalne" tych obrazów najlepiej jak tylko potrafi. Jego przekładowe wyczyny zasługują na nie mniejszą uwagę i w innych sytuacjach, gdzie nieustannie starał się zrozumieć występujące tam relacje i targające bohaterami uczucia i odnaleźć takie odpowiedniki w naszym świecie, żebyśmy i my mogli się w nich połapać. Dzięki pomocy jego kolegi, korektora-poety Leoka Rafawa, naprawdę fantastycznie się to czyta.
Po prostu nie można nie przeczytać.