poniedziałek, 28 kwietnia 2014

10.Czasy Króla” (Elghan Rut Siibiars)

Małe obwieszczenie: miło mi ogłosić, że właśnie dobrnęliśmy do dziesiątej recenzji! Dziękuję wszystkim Czytającym w imieniu całego Międzyplanetarnego Przeglądu Literackiego i z radością zapraszam do czytania. Tym razem polityka w zamętach pokręconych linii czasu...


W objętej niedawno opieką Wielkiej Zgody państwie Farftacsja dzieje się coś dziwnego. Po wyzwoleniu jej spod rządów absolutnych wnuka założyciela, sprzecznych z jej pierwotnym rozproszeniem i brakiem władzy wyższej niż lokalne rady starszych, Wielka Zgoda zadecydowała o wprowadzeniu demokracji. Studia nad genezą państwa i analizy najbardziej cenionych politologów planety Mandegret wykazały, że będzie to idealny sposób na powrót do korzeni – nie obniżający efektywności rozwoju gospodarczego kraju, ale dający każdej jednostce liczący się głos w wyborze rządu, który będzie go kształtować. Tak jak przewidywano, nowe zarządzenie wywołało liczne protesty wśród mniej ambitnych i niewystarczająco wyedukowanych Farftacyjczyków, wkrótce miały one jednak ustąpić, a idące za demokracją zmiany konstytucji – zostać ufnie przyjęte. Nietrudno się zatem domyślić, że kiedy wyciszenie nastrojów rzeczywiście nadeszło, obawy, że nadeszło zdecydowanie zbyt szybko, nie zostały uznane jako coś wartego uwagi. Świadczy o tym mianowicie symulacja stworzona przez pewnego niżej postawionego politologa, jednego z najbardziej zorientowanego w historii i kulturze Sema Irftaźe, który z dumą spostrzega, że negatywne reakcje urwały się jak ucięte nożem. Widząc brak zainteresowania Wielkiej Zgody, kontynuuje obserwacje na własną rękę. Z niepokojem odkrywa, że nie tylko nie może odnaleźć milczących sceptyków, którzy zdaniem jego przełożonych zmienili zdanie, ale też, z czasem bardziej optymistycznie nastawionych mieszkańców. Ludzie po prostu znikali – z dnia na dzień, wkrótce po wyrażeniu pierwszego, większego rozczarowania nowym typem ustroju. Wkrótce także media zaczęły zastanawiać się nad upadającymi fabrykami i porzucanymi w połowie budowami, odpowiedzi jednak nie było. Także dla samej Wielkiej Zgody, która była jednak bardziej zaabsorbowana poparciem dla opracowanej przez siebie polityki, które naturalną koleją rzeczy rosło proporcjonalnie do ilości zaginionych osób. Jedynie Sam widział, że niewzruszeni pozostali jedynie sami mieszkańcy, jakby wiedzieli coś więcej niż wszyscy nad nimi. Zaskakiwały go nawet własna pamięć, według której czasy Króla wydawały mu się z każdym wspomnieniem piękniejszymi czasami, zdumiewał się nachodzącą go coraz częściej pojawiającą się chęcią porzucenia opiekującej się jego światem mądrej Wielkiej Zgody. Dopiero, kiedy zagłębia się w tajemnicę jeszcze bardziej, odkrywa popularyzujące się właśnie systemy podróży w czasie, co pozwala mu powiązać zjawisko właśnie z nimi i dostrzec zmierzającą do katastrofy czasowspomnieniową reakcję łańcuchową...

Ustrój polityczny w Farftacsji nie był skomplikowany, mimo to można było mówić o nim bez końca. Państwo powstało jako monarchia króla Wahsarikta, podczas jego podbojów, gdy zajął, rozbudował i rozwinął wiele nowych, prawie niezaludnionych wcześniej terenów. Wielkiej Zgodzie, grupie krajów starszych powstałych dziesiątki pokoleń wcześniej, trudno było pojąć, że władca choć nie zapytał nikogo o zdanie, realizował swoje plany tyleż stanowczo, co powoli, cierpliwie i z poszanowaniem tego, co zastał, w zamian wzbogacając kulturę nowomianowanych państw w wiedzę i zdobycze techniki. Nie wszyscy mieszkańcy byli zadowoleni z obcych osadników, wprowadzających typowe dla bardziej cywilizowanego świata narzędzia, pojazdy, profesje i instytucje, mieli oni jednak czas odnaleźć się w nowym świecie, który wraz z kolejnymi następcami bardzo łagodnie zmieniał to, co ich otaczało. Władająca światem Wielka Zgoda, nie pojmująca rządów jednej osoby inaczej niż jako tyranii, nie była w stanie docenić i zrozumieć tego, jak wiele dały Farftacyjczykom czasy Króla. Tym samym nie mogła zrozumieć przyczyny tego, co zaczęło się dziać, dostrzec i zatrzymać biegu wydarzeń.
Nie jest to oczywiste (nawet podczas czytania), ale to nie polityka czy nawet poszukiwania Sema Irftaźe, ale właśnie ten bieg wydarzeń gra tu główną rolę. Trudne do powiązania ze sobą przemiany coraz większych szczegółów rzeczywistości, odkrycia dokonywane we własnej pamięci, sprzeczności przeskoków z minuty na minutę – to jest to, za pomocą czego Elghan Rut Siibiars lubi bawić się światem literackim najbardziej. I czym skłania nas do podziwiania go – przerażający z naszej perspektywy, a nie łatwy do zauważenia od wewnątrz, rozpad teraźniejszości zdumiewa i każe nam czekać, co stanie się dalej. Nie jest tu ważne, jak skończą się poszukiwania Sama – po prostu idziemy krok w krok za nim i staramy się nie pogubić, rozróżniać to, co dzieje się nadal, od tego, co już nie istnieje i co już nie jest ważne, oddzielić jedną sprzeczność od drugiej. Niezmienny zachwyt wywołuje to, z jaką łatwością Elghan bawi się myślą i pamięcią Czytelnika, jak niewiarygodne następstwa mają u niego niepozorne wydarzenia, jak duże znaczenie mają u niego najmniejsze drobiazgi, które z każdą kolejną stroną konsekwentnie składają się na jedyne możliwe rozwiązanie.
Jak mało kiedy zarówno fani mocnego sci-fi, jak i politycznych rozważań znajdą tu coś dla siebie.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

09.Wszechświat ze szkła” (Dżitta U Nula Ka F)

Miałam już zaplanowaną zwyczajną recenzję na dzisiaj, kiedy nagle sobie przypomniałam, że przecież są teraz święta wielkanocne (przynajmniej w tej części Ziemi, którą ja najczęściej odwiedzam). Pomyślałam sobie więc, że może z tej okazji zabiorę was do świata, gdzie na święta malowało się nie pisanki, a kubki...

Wielki żeglarz Żąn So Ke szykuje się właśnie do kolejnej, organizowanej przez Najważniejszych Geografów, wyprawy badawczej. O tyle wyjątkowej, że miała ona zwieńczyć kilka wieków (tu: dziesięcioleci) analiz najbliższych okolic świata Kroltów. Jak dotąd wszystkie zaobserwowane fakty zgodnie potwierdzają wysuniętą przez starożytnych tezę, że wszystko, co istnieje jest efektem interwencji boga, który w pewnym momencie swojego nieskończonego istnienia połączył ciecz z materią w szklance, robiąc sobie herbatę. Herbacianą formę wszechrzeczy potwierdza między innymi rdzawy kolor oraz stopień wilgotności wody, w której żyją Kroltowie, jej wysoka temperatura oraz to, że posiada ona swój górny kraniec, powierzchnię. Dzisiejsza podróż Żąna miała polegać na opuszczeniu hydrokrainy i odnalezieniu wystających ponad nią doskonale okrągłych, szklanych granic, które mimo wysiłków wielu śmiałków pod wodą giną w hałdach fusów.
Żeglarz jest wiernym vasianizmianinem, podobnie jak Geografowie, nawet nie podejrzewa, jak wielkim wyzwaniem będzie dla niego ta misja. Bo choć nie ominą go niebezpieczne sztormy i wiry powierzchniowe, to jednak o wiele trudniejszy do pokonania i zrozumienia będzie dla niego upór napotkanych tubylców, twierdzących, że żadnych szklanych ścian nigdy nie widzieli.

Wiara w powiązanie zmienności wszechświata, jego powstania, końca oraz celu z tea-time'ami ich bóstwa jest piąta czy szósta w kosmicznym rankingu popularności, co stawia ją niemal na równi z pastafarianizmem. Szczególnie dobrze zakorzeniła się w cywilizacjach niewielkich organizmów lęgnących się w napojach innych stworzeń, gdzie ma rzeczywiście sens nie tylko symboliczny. W przypadku innych istot, u których się przyjęła, często prowadzi do wielu rozczarowań, mimo to zawarta w niej harmonia i konkretność wciąż zdobywają sobie zwolenników. Pasują do niej zarówno mniejsze i regularne zjawiska jak dzień i noc, które tłumaczy się powolnym kręceniem się łyżeczki w szklance, jak i nieprzewidywalne katastrofy, które przypominają wzburzające wodę przechylanie naczynia podczas picia. Wśród Kroltów spopularyzował ją prawdopodobnie Tab Ten Oka VI, istnieją też przesłanki, że również wynalazł herbatę - opowiedział o jej znaczeniu w kulturze pijających ją stworzeń, wykorzystaniu, opisał proces jej przyrządzania na podstawie abstrakcyjnych modeli, gdzie głównym wypełniaczem jest powietrze, a nie woda oraz wyprowadził wiele dotyczących jej twierdzeń przy użyciu cyrkla i linijki.
W istocie były to jednak działania niewychodzące poza obręb filozofii. Dżitta U Nula Ka F zauważył, że każda nacja Kroltów, w zależności od głębokości i podłoża, na jakich zamieszkiwała, miała swoje własne wizje Wszech Szklanki oraz przeliczniki cykli łyżki na częstość przypływów i odpływów. Wymyślił więc postać o imieniu Ropa Hin Lii, który zajął stanowisko Mistrza Najważniejszych Geografów właśnie po to, żeby wprowadzić w życie ideę ujednolicenia wszystkich odłamów i przeprowadzić pierwsze w historii zmierzenie i usystematyzowanie wiedzy o otaczającym ich świecie i Herbacie. Historia i wierzenia Kroltów nie są sprawą prostą i łatwą do zrozumienia, tym bardziej cieszy, że jej ciężaru nie czuje się na kartach książki Dżitty U Nula, czym zresztą zdobyła sobie swoich wiernych fanów. Co prawda niekiedy odnosi się wrażenie, że i sam autor nie do końca pojmował problem praktyczności (lub nie) religii swojej cywilizacji, jednak to nie przeszkadza. Tym, co on chciał nam pokazać były nie problemy egzystencjalne, ale niezwykłość podróży na powierzchnię, której jak dotąd nikt nie zdołał doprowadzić do końca. Każda kolejna strona fascynuje nas nowymi, pełnymi życia, barw i szczegółów relacjami i opisami roślin, ryb i koralowców, jakie mogłyby zamieszkiwać światy pozawodne. Odważnie podchodzi do wizji naziemnych mechanizmów ułatwiających podróżowanie i wpompowywanie wody do lepianek, wyobraża sobie naukę, ekonomię i oczywiście religię nowo odkrytego świata, zagłębiając się weń razem z nami. Wreszcie, bez pośpiechu, podaje jedyną słuszną odpowiedź na narastające wątpliwości Żąna So Ke.
Wspaniała, zachwycająca bajecznością opowieść.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

08.Tajemnica” (Epi Potrik)

Dawno, dawno temu, żyła sobie rasa Jaone. Ziemianin porównałby ich do wilków - pomimo gęstego szarego owłosienia, wielkich spiczastych uszu i kłów kryły w sobie pokojową, stadną naturę i szacunek do wszystkiego, co je otacza. Swoją troską i mądrością dbały nawzajem o swoje szczęście oraz o harmonię świata, który zdawał się odwdzięczać jej półdzikiej cywilizacji tym samym - każdemu wilkowi Jaone zostaje przypisany wilk do pary, "druga połówka" narodzona dokładnie w tej samej chwili gdzieś na planecie, wraz z którą miał cieszyć się zrozumieniem i radością do końca życia. Wilki były tego świadome i dumne z porządku świata, doceniały go i czuły się bezpieczne.
Nietrudno więc wyobrazić sobie ich zdziwienie, gdy na świat przychodzi dziecko inne niż wszystkie, podobne do wilka, a jednak niepodobne, z małymi uszami i bez kłów. Folwi, czyli, jak możnaby przetłumaczyć jej imię, tajemnica albo też niespodzianka czy pytanie, szybko zauważyła, że różni się od innych dziewczynek. Także sposobem bycia przypominającym bardziej koci niż wilczy, ciekawością świata i dziwnym, nierozumianym przez nikogo niepokojem, niepozwalającym jej znaleźć sobie miejsca - zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Nie raz nie spała całymi nocami wpatrując się w rozgwieżdżone niebo, nie mogąc pojąć dręczących ją dziwnych, nieokreślonych myśli, że to nie w tym świecie czeka jej "druga połówka". Czy rację mają jej najbliżsi, wierzący, że znajdzie szczęście i zrozumienie dopiero wtedy, gdy coraz bardziej nieufne społeczeństwo przyjmie ją do siebie? Czy faktycznie zostanie wtedy zrozumiana i zazna szczęścia?

Biografia czy baśń? Nie jest to do końca jasne, ponieważ zależnie od tego, w którym punkcie historii jesteśmy, opisywane tam zdarzenia raz brzmią bardziej wiarygodnie, innym razem mniej, raz szczegóły zdają się bardzo konkretnie odnosić do głównej bohaterki, innym razem stają się ogólnymi wskazówkami bliskimi każdemu z nas. Nie ma pewności, że Jaone naprawdę istnieli, nie wiadomo, gdzie znajdowała się ich planeta, z drugiej strony jednak nie można wykluczyć tego, że gdzieś jednak była.
Wszystkie te pytania schodzą jednak na dalszy plan pod wpływem przejmujących, chaotycznych wspomnień Folwi, pełnych lęku i wiecznej niepewności co do sensu i trafności tego, jak sama widzi świat. Wydaje się, że każde napisane przez nią zdanie nosi ciężar mierzenia się z wielotysiącletnią wiedzą i doświadczeniami jej współrodaków przy każdej próbie znalezienia własnych wartości i znaczenia, odpowiedzenia sobie na pytanie, co dla niej samej jest najważniejsze. Wielokrotnie w książce Folwi zmienia nastawienie, nie mogąc pogodzić tego, kim czuje, że jest, z tym za kogo jest uważana, ryzykuje, albo starając się dostosować na przekór zagubieniu, albo odsuwając się od społeczeństwa, wybiera między wiernością sobie, a bliskim, którzy mimo wszystko wciąż wierzą, że może stać się taka jak wszyscy.
Jej zachowanie nie przechodzi bez echa - zwraca tu uwagę, jak łatwo zostaje podana w wątpliwość konieczność tolerancji i szacunku w stosunku do każdej istoty. Czy Folwi powinna być traktowana tak samo jak wszyscy przy swojej odrębności? Czy faktycznie odrębność jest wadą? Zrewidować ogólnie przyjęte wartości musi więc nie tylko główna bohaterka, ale i cała jej cywilizacja, stająca w obliczu zaprzeczenia tego, na czym się zawsze opierała - niedoskonałości, niedopasowania, nieznanego. Czy więc tak naprawdę darzyli miłością świat, czy tylko jego łatwy do przyjęcia porządek, piękno, własną przynależność do niego? Czy wolno im cokolwiek określać jako złe lub dobre? Droga do znalezienia odpowiedzi na te pytania jest długa i niekoniecznie skończona, najważniejsze jednak, że wreszcie została podjęta. I to przez każdego Jaone z osobna.
Nie ma więc pewności, że Jaone naprawdę istnieli, pewne jest natomiast, czego Epi Potrik nauczył tą opowieścią mieszkańców swojej planety - otwartości, umiejętności słuchania i nienarzucania własnego zdania, nawet jeśli faktycznie jest słuszne. W końcu - jak udało się to odkryć Jaone - Wszechświat zamieszkują nie tylko wilki i nie każdy jest szczęśliwy w ten sam sposób.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

07.Trzymaj mnie za rękę” (Ninoff Dee Plai)

Na planecie Miza 18 ma miejsce straszna katastrofa - jedna z największych elektrowni kwantowych w kolonii Miza Zean eksploduje. Zanim jednak władze będą mogły poświęcić się badaniu przyczyn incydentu, trzeba zająć się natychmiastowym ratowaniem pracowników, którzy jeszcze pozostali przy życiu. Nie jest to łatwe - uszkodzenie maszynerii manipulującej delikatną makrostrukturą kwantową spowodowało zachwianie stabilności okolicznej rzeczywistości. Nieuchwytny stan właściwy zazwyczaj jedynie dla elektronów przeniósł się na obiekty ponadatomowe - dopóki dwójka ludzi się widzi, wszystko jest w porządku, ale kiedy jeden z nich znika za drzwiami, zaczyna działać zasada nieoznaczoności Heisenberga, zgodnie z którą mamy jedynie prawdopodobieństwo, że on faktycznie tam jest. Jedno zdarzenie sprawiło, że rzeczywistość stała się kombinacją rzeczywistości równoległych do samej siebie, niczego nie można było przewidzieć. W takiej sytuacji bezradne władze mogły zwrócić się tylko do fundacji FIZYKI, która wyznaczyła do zadania swojego najlepszego agenta, VegaMarka. Jedynymi urządzeniami, które mogły mu się przydać, był krótkodystansowy stabilizator rzeczywistości i sonar namierzający poszkodowanych, jednak tak naprawdę wszystko zależało jak zawsze od jego wiedzy, zapierających dech zdolnościach konstrukcyjnych i talencie do improwizacji. Wkrótce po jego teleportowaniu wychodzą na jaw pierwsze wskazówki na temat tego, co spowodowało wybuch, jednak wtedy łączność z VegaMarkem zostaje tajemniczo zerwana...

Mówi się, że VegaMark, niezwykle popularny bohater siedemnastotomowej (i nadal nie zakończonej!) serii o swoich przygodach, potrafiłby zrobić mały wszechświat z dętki rowerowej*, nie dziwi więc że FIZYKI z miejsca postawiła właśnie na niego. Nie będzie żadnym spoilerem dla jego fanów, że i tym razem uda mu się przywrócić wydarzeniom właściwy bieg, jednak i ich zapewne kolejny raz zaskoczą metody, jakimi to osiągnął, choćby wykorzystanie długopisu magnetycznego jako bariery porządkującej czy kawałków plastiku do odwrócenia praw Murphiego. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to jedno z najbardziej niebezpiecznych zadań, z jakimi VegaMark miał dotąd styczność i nawet pomimo stabilizatora rzeczywistości każda pomyłka może skutkować zapadnięciem się do równoległego wszechświata. Mówi się wręcz, że grozę tej historii da się porównać tylko Punktem w przeszłości, gdy musiał powstrzymać Ramdoka od wymazywania minionych zdarzeń, a przecież jak wiadomo wszystkie historie z największym antagonistą VegaMarka stoją o klasę wyżej od reszty.
Sprawę utrudnia dodatkowo niejaka Perri, którą główny bohater wyciąga z potrzasku wkrótce po zapoznaniu się z otoczeniem. Co ciekawe, utrudnia nie tylko jemu samemu (przede wszystkim ciągle odciągając uwagę ciągłym wpadaniem w kłopoty), ale i autorowi, który z malowniczością mechaniki kwantowego świata radzi sobie lepiej niż sposobem myślenia istot płci nie-męskiej**. Z drugiej strony istnieje szansa, że jej dziecinny, niezbyt sensowny charakter nie był kwestią przypadku. Jej zachowanie nie irytuje, a wręcz przeciwnie - dodaje akcji wesołości i rozładowuje napięcia, którego od pierwszych zdań jest aż nadmiar. Trzeba też dodać, że owa Mizaninka występuje tu nie tylko w roli sympatycznej osóbki, którą Dee Plai w każdym odcinku urozmaica VegaMarkowi życie i wymusza wyjaśnienia, ale też bardzo przydatną, kiedy trzeba będzie uspokajać spanikowanych pracowników elektrowni, z czym oczywiście nieśmiały do przesady VegaMark sam nie dałby sobie rady. Ma też pewien sekret, który daje jej własne, genialne pięć minut w finale i sprawia, że jakoś udaje się nam wybaczyć nawet ciągłe przypominanie o dość drażniącym dla Ziemian fakcie, że agent ma wystarczająco dużo rąk, żeby jednocześnie majsterkować i trzymać ją za rękę, żeby czasem znowu nie zniknęła mu z oczu.
Ninoff Dee Plai nie byłby też sobą, gdyby nie zawarł tu przesłanki na temat ekologii, prośby o odpowiedzialność za to, co się robi. Pomimo że oszczędne, nieinwazyjne biologiczne elektrownie korzystające z różnic prawdopodobieństw wystąpienia elektronów w danych stanach stacjonarnych z każdym rokiem zwiększają swój udział na rynku zasilania, stwarzają zagrożenie nie mniejsze niż kiedyś i awarie podobne do tej ciągle się zdarzają. Nie jest to na szczęście patetyczny moralitet o wyższości tradycyjnych elektrowni jądrowych, pojawia się jednak parę słów, które skłaniają do myślenia i ani na chwilę nie przysłaniają karkołomnych wyczynów VegaMarka.
Polecam każdemu kto woli akcję opartą bardziej na myśleniu niż na bieganiu, zresztą innym też. Ja tego wynalazcę „z niczego” po prostu uwielbiam.


_______________
*Co zdumiewa trochę mniej, kiedy wie się, jak bardzo skomplikowanymi układami międzyplanetarnymi są w obrębie Miza Zean dętki rowerowe, że o samych rowerach nie wspomnę.
**W kolonii Miza Zean jest dokładnie siedem płci. Już dawno zauważono, że Dee Plai potrafi pisać przekonująco tylko o dwóch z nich, przy czym nie o swojej własnej.