poniedziałek, 30 marca 2015

58.Ostrze dźwięku” (Sestro 17 Wawha)

Bohater tej historii, Fou 4 Egwniroln, poświęcił życie pracy nad tajemniczym zjawiskiem rezonansu dźwiękowego i jego niekorzystnym wpływem na organizmy żywe zamieszkujące jego rodzimą planetę, Onię 1 Gdis. Początkowo zajmował się nim jako detektw-fizyk, którego zadaniem było wykrywanie niebezpiecznych sytuacji i ratowanie ludzi przed paraliżem, potem przeszedł do pracy naukowej, poszukiwań przyczyny i przede wszystkim badań, jak pomóc tym, którzy w melodyczną pułapkę już wpadli. Oniański umysł jest specyficzny, jeśli chodzi o reakcję na regularne dźwięki. Na ich podstawie opiera się cały proces przesyłania informacji myślowych w ciele, przez co już pojedynczy powtarzany sygnał zewnętrzny prowadzi do zamroczenia i utraty kontroli nad sobą. Kiedy współgrających dźwięków jest więcej, umysł wchodzi w stan półprzytomnego oderwania od świadomości, z którego nie jest w stanie się wydostać nawet po ustaniu melodii. Uwięziony w częstotliwości dźwięku umysł traci zdolność myślenia inaczej niż według danej piosenki i zostaje wyczyszczony z własnej świadomości. Nic dziwnego, że każdy rodzaj muzyki w świecie Fou 4 jest zabroniony - wystarczy kilka minut melodii w eterze, żeby sparaliżować wszystko w zasięgu jej głośności. Nie wszyscy jednak podporządkowują się prawu...
Fou 4 Egwniroln jest bliski opracowania rozstrajającego antydźwięku, gdy dochodzi do serii przestępstw, których celem padają kolejne urzędy bankowe. Prędko wychodzi na jaw, że bronią złodziei jest właśnie dźwięk, którego krótkimi seriami hipnotyzują, kogo zechcą. Dlaczego jednak dźwięk nie oddziałuje na ich samych? I dlaczego większość z potencjalnych ofiar zostaje oszczędzona? Nie trudno się domyślić, że do rozwiązania zagadki zostanie wyznaczony, jako zasłużony naukowiec i doświadczony detektyw, oczywiście Fou 4. Pomimo obaw zgodził się on, choć niechętnie, głównie z poczucia obowiązku oraz możliwości poszerzenia wiedzy o nowe „obiekty badawcze”. Wkrótce okazało się, że otrzyma aż nadto zarówno od strony naukowej, jak i śledczej - z jakiegoś powodu omamieni dźwiękiem ludzie budzą się z niewybudzalnego rezonansu, nie zachowują się już jednak tak jak dotychczas. Jednocześnie Fou 4 odkrywa, że za wszystkim stoi Dealir 10 Rofnoeh - król złodziei, który dawniej wielokrotnie stawał mu na drodze. Kariera Dealira 10 skończyła się jednak wraz ze wpadnięciem w pułapkę melodyczną wiele lat temu. Więc...?

Zabawne, że ze zwykłej awersji do muzyki powstał na Onii 1 cały, i to bardzo efektowny, gatunek literacki. Tak naprawdę „uwięzienie w piosence” nigdy Onianom nie groziło - po prostu mieli wrodzony antytalent do tworzenia dobrej muzyki. Kolejne pokolenia, bardziej już kosmopolityczne, którym nikt nie miał ochoty wyjaśnić, dlaczego na ulicach jest tak cicho, znalazły na to własne wyjaśnienie, które pchnęło do przodu kryminalno-sensacyjną część twórczości ich świata. Razem z owym pokoleniem na planecie niedługo pojawiły się oczywiście międzyplanetarne utwory muzyczne, co przyczyniło się do znacznego złagodzenia pełnej mroku i tajemniczości sławy akustyki, jednak dzieła takie jak Ostrze dźwięku pozostały i do dziś wzbudzają podziw.
Sestro 17 Wawha działa tu na bardzo wielu płaszczyznach. Z jednej strony nie wiadomo, czy eksperymentalny lek Fou 4 zadziała, a nie jest łatwo się tego dowiedzieć nie tylko dlatego, że pacjenci mu pouciekali - do oderwanego od rzeczywistości człowieka dźwięk już nie dociera. Z drugiej - dlaczego „styl” włamań, miejscówki i uczestnicy kojarzą się z kimś, kto, z praktycznego punktu widzenia, przestał żyć? Z tego ostatniego można trafnie wnioskować o wątku naukowym, który nam nieco objaśni - okaże się, że Fou 4 ma w tej dziedzinie konkurenta do nagrody Saspresa (odpowiadającej naszej nagrodzie Nobla), który co prawda uśpionego umysłu nie potrafi uwolnić, ale potrafi zrobić z nim coś o wiele ambitniejszego i paskudnego, co pozwoli zmusić „nastrojonych” wybrańców z banku do kontynuowania planów bandy w najdrobniejszych szczegółach. Nie zabraknie też paru słów o tym, dlaczego właściwie każdy (nie tylko główny) bohater jest tutaj tak zdeterminowany na osiągnięcie celu. Czy zawsze chodzi tylko o dobro świata albo tylko o pieniądze?
Pomimo że groźne zjawisko tak naprawdę nie istnieje, czytając tę książkę ciężko o tym pamiętać - autor fantastycznie orientuje się nie tylko w tym, jak mogłoby wyglądać wnętrze umysłu opętanej osoby, ale przede wszystkim w tym, jak na rozpętaną muzyczną psychozę reagowałyby pojedyncze (mniej lub bardziej charakterystyczne) jednostki i całe społeczeństwa. Nie będzie pewnie zaskoczeniem fakt, że jest to kolejny z elementów gry, w jaką wciąga nas Sestro 17 rękami genialnych przestępców.
Warto przeczytać choćby dla jednego z tych aspektów i przerazić się, co by mogło się zdarzyć, gdyby coś tak wspaniałego jak muzyka, mogło mieć na nas tak destrukcyjne oddziaływanie.

poniedziałek, 23 marca 2015

57.Spojrzenie na Ziemię” (Erwri Prifs Apkselitatr)

Wśród biografi Erwri Prifs Apkselitatr, pomimo że sama jest Doananinką, można spotkać osobistości z całego Wszechświata, o różnorodnej specjalizacji i rozmiarze dorobku - pod warunkiem jedynie, że historia tych osobistości czyni je absolutnie nieporównywalnymi do nikogo innego. Życiorys Ael Hydro, w szczególności jego kilkuletni epizod poświęcony naszej planecie, zdecydowanie się do tej grupki zalicza, choć być może nie byłoby tak, gdyby nie nasza zabiegana natura oraz... pewien nakrapiany kot.

Różnic między mieszkańcami Minerwy, do których zalicza się bohaterka, i Ziemianami, nie jest wiele - w zasadzie kończy się na jabłkowym kolorze skóry i nieprzeciętnym dla nas pędzie ku wiedzy. Nic więc dziwnego, że gdy ci pierwsi zwrócili swoje teleskopy w stronę sąsiedniego układu słonecznego i pojawiła się natychmiastowa potrzeba zawarcia znajomości z nami, wymiany doświadczeń i rozwiania licznych zabobonów, zadanie uznano za łatwe i przyznano nieobytej jeszcze, choć nad wyraz utalentowanej i nieco szalonej etnografce pozaminerwiańskiej kultury. Niesłusznie - ani ona, ani jej przełożeni nie mieli świadomości, jak słabo rozwinięta pod względem kosmicznych interakcji jest Ziemia i jak wielkiej rewolucji będzie musiała dokonać podróżniczka, żeby nie wrócić z niczym. Zwłaszcza w stolicy około XXI-wiecznej Polski, do której trafiła. Ael będzie musiała się bardzo namęczyć, żeby pomimo swojej odmienności, nawiązać jakieś więzi - najpierw w środowiskach akademickich jako studentka, później także inne, zrozumieć i pokonać odgradzającą ją od Ziemian niechęć i nieufność, co pozwoliłoby jej spokojnie szerzyć minerwiańską wiedzę. Wreszcie dzięki ambicji, cierpliwości i wierze w naszą otwartość, niespodziewanie po wielu niepowodzeniach udaje jej się znaleźć tam drugi dom i prawdziwych przyjaciół. To jednak nie oni, a kotka perska, którą w prezencie od jednego z nich otrzymała, oraz to w jak specyficzny i szczery sposób traktowała swoją właścicielkę, sprawiło, że Ael poczuła się wreszcie jak człowiek.

Ta opowieść wydaje się niewiarygodna - zielonoskóra kosmitka w centrum Warszawy, niekryjąca swojego pochodzenia w XXI wieku? A jednak - w świecie pełnym dziwności, w którym każdy musi walczyć o uwagę, by zostać zauważonym, Minerwianka wpadła w sidła tej samej lokalnej nietolerancji, co ludzie niepełnosprawni, otyli czy o innym wyznaniu czy nawet zbyt śmiałej ilości tatuaży. Ludzie nie zamierzali biegać za nią z kamerą, a wręcz przeciwnie - bali się jej, wytykali palcami, nie próbując brać na poważnie tego, co mówiła. Z czym ona odważnie walczyła, ani przez chwilę nie wyrzekając się tego, kim jest ani nie zamierzając się ukrywać. W książce nie brak wspomnień i przemyśleń pisanych jej własnymi słowami, które dowodzą, że początkowo nie zawsze miała pod dostatkiem pewności siebie. Nie jest to jednak opowieść smutna – wesołe podejście bohaterki do życia udziela się nie raz, a przy nie tak miłych przeżyciach ratuje nas jej dystans, odrobina ironii i przewrotne porównania do świata Minerwy. W szczególności, gdy do akcji wchodzi nieposkromiona Pusia, która staje się dla dziewczyny odskocznią od pełnej podejrzliwości ludzkiej cywilizacji. I nie tylko - prostota postrzegania świata przez małego zwierzaka, które nie widzi w Ael nikogo obcego czy dziwnego, daje jej zupełnie nową perspektywę, według której odtąd uczy się ona rozumieć logikę ziemskich zachowań. Pomimo lat badań i studiów nad ludzką rasą, to właśnie kotka staje się dla niej najbliższą osobą, oczarowując swoją bezwarunkową miłością i spontanicznym manifestowaniem egoistycznego kociego ja, nie oceniając i nie dając taryfy ulgowej bez względu na to, z jakiej jesteś planety. Dopiero po przeczytaniu tej biografii można zdać sobie sprawę, jak bardzo „kocie” jest spojrzenie Ael na ludzi w jej pracach - ile dostrzega w nas towarzyskości, ciekawości, otwartości i ciepła, kiedy już sobie na nie pozwolimy, i jak łatwo porozumieć się z nami tą drogą. Niespodziewanie okazało się, że do nawiązania kontaktu wystarczył jeden osobnik, który będzie tego chciał.
Książka nie tylko o kosmitce, ale i o nas, Ziemianach; o tym, jak niekiedy ciężko jest się porozumieć i to w całkiem ludzkim znaczeniu, o tym, jak trudne do przebycia skutki mogą mieć powierzchowne nieporozumienia i o tym, że różnice planetarne tak naprawdę nie mają dużego znaczenia.

poniedziałek, 16 marca 2015

56.A-fe Cafe*” (Dondżo Orino)

Czy mogą mieć coś wspólnego ze sobą nierealny wyścig dusz, ludzkie marzenia o zostaniu cyborgiem, odłamki komputerów porozrzucane w ciemnym lesie i najobrzydliwsza kawa świata? Tak, jeśli za sterami siedzi Dondżo Orino.

W świecie którym każdą część swojego ciała, włącznie z mózgiem, sercem i oczami, możesz zamienić na jej nieśmiertelny odpowiednik elektroniczny, podział na żywych i martwych przestaje być taki jednoznaczny. Niełatwo jest więc określić, czym są niematerialne byty, wędrujące po przypominającym rzekę niebie i ponad wszystko skoncentrowane na pogoni za tajemniczym celem, być może tak samo efemerycznym jak one same. Wydają się myśleć, wiedzieć, czego dlaczego to robią i czym jest ów punkt, jednak tak naprawdę tylko do czasu, gdy wróci im pamięć co do tego, jak się to robi naprawdę - oraz wielu innych rzeczy. Wszystko za sprawą tytułowej kawiarni, do której z powodu pływowego zbiegu okoliczności dwa z nich dosłownie wpadają. Nie są zachwycone zdarzeniem i za wszelką cenę próbują się wydostać z przyziemnego świata pełnego ludzi, by kontynuować swój nierealny wyścig. Tylko początkowo jednak, bo obserwacja żywych szybko okazuje się o wiele ciekawsza, niż to, co pochłaniało ich dotychczas - zaskakuje ludzkim niezdecydowaniem, strachem, oczekiwaniami, z których lwia większość kręci się wokół kontrowersyjnej korporacji bioelektronicznej o nazwie Atlanwo, zajmującej się "ulepszaniem" istot żywych, która sukcesywnie zagarnia rynek. Absorbujące są nie tylko te obserwacje, ale przede wszystkim coraz dziwniejsze wspomnienia na temat ich własnego życia przed wyścigiem, które one przywołują, a które zdają się sugerować, że dwoje obserwatorów miało już z Atlanwo do czynienia. Zanim jeszcze sytuacja na dobre się rozjaśnia, dusze spotykają w restauracji... swoje dawne ciała. materialne, już półrobotyczne twory, choć pozbawione już dusz, o których wiedzą tylko one same, wydają się być idealnym narzędziem, by pomóc właścicielowi A-fe Cafe. Lunu Loż Fi, bo tak się on nazywa, zajmuje się mianowicie nie tylko kawą, której okropny smak ma przypominać zrobotyzowanym klientom niedostępne dziś dla nich pozbawione przyjemności elementy dawnego życia, ale także prowadzi jednoosobową batalię z Atlanwo, o której dotąd nie wiedział nikt prócz niego. Pierwszą wskazówką może być wyludniony las zaśmiecony elektroniką, która niegdyś pełniła rolę mechanicznych zastępników. Zapisane w nich wspomnienia i wiedza wciąż są dostępne dla pomagających Lunu dusz, dzięki czemu wyjdzie na jaw prawda o totalitarnych planach Atlanwo i tym, co firma jest w stanie zrobić, żeby wprowadzić je w życie.

Nie da się ukryć, że tak niespotykaną mozaikę wydarzeń, porównywalną tylko z Pleśnią i trocinami, ciężko jest ogarnąć, a na pewno nie uprości sprawy fakt, że wszystko opowiadane jest z perspektywy dwóch oderwanych od rzeczywistości dusz, początkowo w ogóle nie przejmujących się ziemskim otoczeniem i oceniającym je przez pryzmat podniebnej logiki, jeśli w ogóle. Lunu Fi nie doświadcza wprost ich obecności (poza zaskakującym zachowaniem dwojga gości, którzy, jak dotąd sądził, nie darzą go sympatią), mamy tu więc coś w rodzaju narratora trzecioosobowego. Do tego wszystko wiedzącego, bo choć ezoteryczni przybysze nie są w stanie niczego dotknąć, to mogą swobodnie czytać myśli ludzi w pobliżu, a także w pewnych granicach wpływać na to, co myślą - na czym zresztą opiera się sztuczka z manipulowaniem ich ziemskich odpowiedników. Brzmi groźnie? Niesłusznie, Orino dobrze wie, co robi. Każdy szczegół tego, w jaki sposób "ustawił" narrację, wykorzystuje do tego, żeby nas oczarować albo zaintrygować, nie skonfundować. Telepatyczne zdolności zagubionych duszyczek nie są tylko praktycznym sposobem na posuwanie akcji do przodu - choć sprawdzają się w tej roli rewelacyjnie, choćby w samym finale, gdy podczas rozmowy z szefem Atlanwo Lunu (który już wiedział, jak niezwykłych sprzymierzeńców się dorobił) wykorzystał tę ich zdolność przeciwko niemu. Częściej zestawianie podświadomej niejasności z realną dosłownością skutkuje nieuzyskiwaną nigdy takimi środkami abstrakcyjną komicznością. Niezapomniane są na przykład pierwsze komentarze i zdziwienie duszków na temat prawdziwych wrażeń klientów względem kawiarnianego menu albo też... wrażeń samej kawy względem klientów. Druga, bardziej poważna strona książki nie zawodzi - motyw walki z rosnącym w siłę bezwzględnym tyranem ciała i umysłu naprawdę budzi grozę, zachwyca prosty a przekonujący szkic planety Kripsti z czarującą (na swój sposób...) kawiarenką, a filozoficzne podejście do życia i śmierci zastanawia, ale od pierwszych linijek czuje się, że nie to będzie głównym punktem programu. A-fe Cafe, śladem innych książek Orino, nie chce nas pouczać, jak bardzo paskudne jest katowanie się nieśmiertelnością, czyniące z nas automaty goniące za czymś nieosiągalnym nawet po śmierci, bo już to wiemy - woli nam opowiedzieć jak wielu rzeczy, do których sami doprowadzamy, nigdy nie zauważymy, a jak bardzo mogą być one zabawne i rozbrajająco głupkowate. Wystarczy jednak, że te rzeczy zauważył autor, bo nikt nie opowiedziałby o nich tak jak on. Nawet jeśli naprawdę okradzione z organicznego ciała dusze zachowywałyby się nieco inaczej, a paskudna kawa nie miałaby tak mocnego wpływu na losy planety, ja uważam właśnie tę wersję za najlepszą z możliwych.


_______________
*Czy zaskoczę Was, jeśli powiem, że tytułowy przybytek nie miał nic wspólnego z ziemską kawą ani kawiarnią, nie nazywał się A-fe Cafe i w ogóle wszystko to robota niezrównanego Jana Kaszanki?

poniedziałek, 9 marca 2015

55.Stworzona, by kochać” (Rowru Antg)

Ta recenzja zdecydowanie nie miałaby szansy powstać bez wytężonej i bardzo dogłębnej pracy szanownego Jana Kaszanki.

Całym życiem głównej bohaterki o imieniu Ef Lona były... reklamy. Dokładniej występujący w nich wybieracz do odzieży, Op, którego niekończące się zalety i łatwość użycia prezentowała na ekranach milionów widzów na całej planecie Tetun kilkanaście razy każdego krótkiego dnia z niezmienną pasją i uczuciem. Nie, nie była doświadczoną aktorką. Nie była właściwie w ogóle człowiekiem, choć nie była też maszyną - była raczej czymś pośrodku. Żeby to zrozumieć, trzeba wiedzieć parę rzeczy o tym, jak specyficznym biznesem była tam telewizja.
Techniki przekazu audiowizualnego na Tetunie rozwinięto do perfekcji nieporównywalnej z ziemską, jednakże coś takiego, jak aktorstwo, nie było tam w żadnym stopniu tolerowane. Widzowie oczekiwali bezwzględnej szczerości, prawdziwości, wiary postaci w to, co mówią postacie na wizji, w przeciwnym wypadku uważając to za karygodne oszustwo i kpinę. Dlatego o ile wszelakiego rodzaju serwisy informacyjne, filmy dokumentalne i transmisje rozwijały się w podobny sposób, co u nas, o tyle podejście do nagrywania „sztucznych” seriale, a szczególnie reklam, poszło tam w zupełnie innym kierunku. Nie można mówić szczerze o tym, co jest celową fikcją, co nie istnieje, podobnie nie można szczerze reklamować produktu ze świadomością jego wad, które z pewnością przecież posiada. Co jednak, jeśli stworzyć istoty, które nie były tych wad i fikcyjności świadome? Jeśli wychowywałyby się w świecie idealnym opartym na tym, o czym mówią i o czym nie potrafiłyby myśleć inaczej niż w superlatywach?
Rozwijająca się dotąd powoli, acz skutecznie, inżynieria genetyczna, dała nowatorskim producentom natychmiastową szansę do przetestowania tej tezy. Równolegle do prawdziwej rzeczywistości, zaczęło powstawać tysiące mikroświatów opartych o odpowiednio spreparowany sens istnienia i system wartości oraz zamieszkiwanych przez specjalnie zaprojektowanych ludzi o sposobie myślenia, który pozwoli im naturalnie się w owym sensie i systemie wartości orientować. To właśnie jeden z takich światów zamieszkuje Ef Lona. Jest ideałem reklatonki, uważającej biel i zapach za najwyższą wartość pod słońcem i marzącej tylko o tym, żeby jej ubrania nigdy nie poszarzały. Wszystkim, czego potrzebuje jest Op, który z jej punktu widzenia zapewnia jej szczęście, spokój i lepsze jutro.
Wszystko do czasu, gdy istota działania reklam dociera do oglądających. Mikroświaty stają się kontrowersyjnym tematem debat, jednak jeszcze przed ich zakończeniem twórcy programów, żeby uniknąć odpowiedzialności, załamują się i otwierają je, zmuszając reklatonów do przeniesienia się do rzeczywistości, która jest dla nich (i dla ich psychiki) kompletnie obca i niezrozumiała, wręcz niekompatybilna. Przed Ef Loną staje zadanie, o którym jej twórcy nawet nie pomyśleli, a które jest dla niej nie do przeskoczenia - ma się nauczyć żyć w świecie bez wybielacza, gdzie nie wystarczy zrobić pranie, żeby wszystko skończyło się dobrze. Dziewczyna nie poddaje się jednak - podejmuje się heroicznej walki odszukania nowego sensu życia i czegoś innego, co mogłaby bezkreśnie kochać...

Można powiedzieć, że tak naprawdę, w chwili, gdy Rowru Antg pisał tę historię, Tetunianie stali o krok przed podjęciem decyzji, która doprowadziłaby do stworzenia czegoś w rodzaju reklatonów. Nigdy nie mógł znieść ciemnoty swoich współrodaków, którzy nie pojmowali idei sztuki i fikcji, z góry zaliczając każdą rozbieżność od faktów do podłego kłamstwa. Także, zresztą, i tę w jego książce, za co mu się mocno oberwało, jednakże już nie od wszystkich. Wizja świata podzielonego na pół, w którego jednej części prawdą jest prawda, a w drugiej dowolna fikcja, była wystarczająco sugestywna i zapoczątkowała, burzliwy początkowo, zwyczaj dyskutowania i interpretacji. Rowru nie był co ciekawe pierwszym, którego dręczył możliwość i skutki tego rodzaju manipulacji nad ludzkim umysłem - wielu jego poprzedników rozważało wewnętrzne wypaczenie istot żyjących w serialach kryminalnych i komediach romantycznych. Ale to dopiero świat reklamowy, o wiele mniejszy i niewiarygodnie ograniczony psychicznie, dał czytelnikom na całej planecie do myślenia, jednocześnie przerażając ich, zasmucając i powodując jakiś bolesny komizm. Bo chyba nie ma tu jednej sceny, która nie łączyłaby w sobie wszystkich tych emocji. Tragikomiczna jest dla nas zarówno Ef Lona tryskająca radością pod koniec pięciominutowej reklamy, nagrywanego na żywo fragmentu z jej dnia codziennego, gdy niedoczyszczone brudne pranie groziło rozstaniem z największą przyjaciółką, jak i Ef Lona załamana, gdy krótko po trafieniu do prawdziwego świata męczy się z pojęciem problemu, dlaczego nie udało jej się zdobyć serca przystojniaka na ulicy, gdy pochwaliła śnieżną biel jego bluzki. Autor nie pozostawia nam wątpliwości, że pomimo iż tworzenie takich światów i utrzymywanie ich istnienia zdaje się okrutne, to nie jest rozwiązaniem po prostu otwarcie ich i pozwolenie ich mieszkańcom żyć, bo oni już żyć i myśleć w naszych znaczeniu tych słów nie będą potrafili. Inna prawda, do której zostali przystosowani, ułożona ze specjalnie okrojonych, subiektywnych cech całości, nie da się zastąpić przez żadną inną, jakkolwiek byłaby nielogiczna i wypaczona. Z drugiej strony dla nas taka prawda nadal będzie nieprawdą, do której nie przekona nas nawet nieskazitelna szczerość reklatonki.
Książka, która, jak się rzekło, na każdym kroku smuci, przeraża i wzbudza absurdalny uśmiech. Próba zrozumienia tego, czym kieruje się Ef Lona, jest dla nas za każdym razem tak samo ciężka, jak dla niej, gdy patrzyła na nas.

poniedziałek, 2 marca 2015

54.Działa – nie działa” (Lonion Orewi)

Kiedy jakaś maszyna nie działa, wydaje się logiczne, że ktoś zaraz ją naprawi. Zaraz może być różnie rozumiane i wahać się od kilku minut do wielu dni, a nawet miesięcy. Jednak nie na planecie Uhitaln. Gdy ambitny król rodu Wspaniałych Mechaników, Pawrosteao zbudował pewnego razu system, którym chciał połączyć wszystkie elektroniczne urządzenia na świecie, i po wprowadzeniu go do miejskich sieci pojawiła się usterka, nikt nie podejrzewał, jak wiele czasu minie, gdy w końcu zostanie usunięta, oraz później, co owa naprawa za sobą pociągnie.
Początkowo, ma się rozumieć, nikogo nie cieszyło coś, z czego nie było żadnego pożytku, co marnowało czas, mieszało w danych, a co potrafiło wyświetlać jedynie dziwne błędy i przeprosiny na każdym publicznym ekranie. Niepoprawności nie udało się znaleźć, podobnie jak sposobu na łatwe i pozbawione konsekwencji usunięcie wadliwego systemu, dlatego ród Wspaniałych Mechaników odszedł do historii w niezasłużonej niesławie. Z czasem jednak blade, pełne pstrokatych napisów wyświetlacze stały się częścią miejskiego krajobrazu. Programy witały każdy nowy dzień próbą uruchomienia się i paroma restartami, nieporadnie pobierały aktualizacje ze wybrakowanych adresów, aż wreszcie, regularnie co osiemdziesiąt uhitalniańskich minut wyświetlały smutny komunikat o niemożności ukończenia operacji, stając się metodą pomiaru czasu i znacznikiem położenia geograficznego do późnej nocy, gdy cała sieć zawieszała się na amen. Z czasem awarie systemu stały się oczywistością i twórcy domowych urządzeń, nie zastanawiając się już nad abstrakcyjnym pojęciem ich naprawy, zaczęli dostosowywać swoje programy do nowych warunków. Co prawda aplikacje użytkowe wykonywały o wiele więcej funkcji niż wyświetlanie jednej informacji, jednakże chętnie korzystały z częstotliwości, z jaką pokazywał je program nadrzędny, z doskonale zaszumionych liczb losowych, powstających w miejscach, w których próbował coś zapisać, z list okolicznych tele-urządzeń, gromadzących się bezwiednie w jego pamięci... Pojawili się fascynaci niedziałającego systemu, dopatrujący się w jego przypadkowości objawów samodzielności, subiektywności, poszukiwań swej własnej drogi interpretacji świata. Kiedy wreszcie pojawia się ktoś gotowy do przywróceniu, czy raczej: nadaniu mu stanu używalności, na jego drodze staje praca niezliczonych ilości urządzeń i maszyn, których programy, dzięki jego niedeterministyczności i oderwaniu od sztywnych wymagań, wytworzyły własny wirtualny świat, bliski sieci sztucznej inteligencji, która może być zdolna do zrozumienia istot żywych i przywrócenia porządku na świecie. W końcu od czasów rodu Wspaniałych Mechaników minęło ponad dwadzieścia milionów ziemskich lat.

W pierwszej chwili, gdy poznajemy Kirlira Aniwasa Somsę - bo to właśnie on ma być tym śmiałkiem - nie widzi on w komputerach nic poza samą specyfikacją. Jeśli coś zachowuje się tak, jak to pomyślał autor - jest w porządku i urządzenie działa, w przeciwnym wypadku - nie działa i trzeba je naprawić. Nie interesował go kontekst i środowisko, w jakim jego "pacjent" się obraca, to, co go otacza, i jak według tego otoczenia jest odbierany. Jasnym celem był tylko bajeczny rozkwit techniczny, do którego prostą drogą miał prowadzić niedokończony projekt Pawrosteao. Bezgraniczne porozumienie komputerów na całej planecie, pozwalające na tak idealne rozporządzanie jej zasobami i efektywne spełnianie potrzeb mieszkańców, jakie nie było możliwe nigdy wcześniej. Tylko dlaczego nikt się nie cieszy?
Otoczenie stanowiły nie tylko programy, ale także ludzie - na zamiar ingerencji w ich codzienność patrzyli nieprzychylnie nie tylko sentymentalni filozofowie, ale i ci, którzy się nad nią nigdy dotąd nie zastanawiali. To z myślą o tych ostatnich Kirlir podjął się zadania i właśnie w zetknięciu z ich obawami zaczął się wahać. Wizja naprawienia miejskiej sieci już dawno straciła dla nich realne, nieidealistyczne znaczenie i dziś dbali tylko o to, by nie zachwiać stabilnością tego, co już jest. Bo jeśli zniknie program, nadający porządek (jakże nieuporządkowany!) ich rzeczywistości, to co zostanie? Przed Uhitalninem staje niezwykła decyzja, która nie zależy od jego umiejętności (które niewątpliwie miał), ale od woli zmieniania świata. Czy to, co jest lepsze, naprawdę jest lepsze? Czy dla tej subiektywnej poprawy warto poświęcić to, co nie jest doskonałe? Czy wolno mu decydować w imieniu całej ludzkości, co będzie dla niej właściwe? A co, jeśli zmiana decyzji nie jest już możliwa?
Dla ciekawych niespodzianek, jakie mogą się rozwinąć w źle działającym komputerze, i tego, jak bardzo mogą od nich zależeć losy świata.