poniedziałek, 29 września 2014

32.Obok” (Ulam Grarr)

Magia odgłosów, wydawanych przez morskie muszle, jest znana w każdej cywilizacji, w której natura (lub coś jeszcze innego) wykształciła strukturę podobną do muszli. Na Raktliwionie Olwigsnym z muszli wytwarzanych przez kwiaty nie wydobywał się jednak tajemniczy szum, który łatwo wziąć za złudzenie, ale prawdziwa, nie budząca niczyich wątpliwości melodia. Było to dziwne zjawisko. Niezależne od tego, jaką kwiat wykorzystywało się jako odbiornik, a wykazujące związek z miejscem i porą dnia. Najbardziej jednak z osobą, która słuchała, choć szybko dowiedziono, iż ta różnica nie polega po prostu na odmiennym odbiorze tego samego dźwięku. Zdawało się, że każdy Raktliwionianin, biorąc muszelkową roślinę do ręki, powodował u niego skupianie konkretnej kombinacji fal, w ciągu kilkunastu minut* przestrajając odbiornik samą swoją obecnością. Z upływem godzin i wraz z przemieszczaniem się melodia zdążała zwykle parokrotnie zmienić się w zupełnie inną, jednak nie zawsze - czasami parę konkretnych dźwięków wracało po pewnym czasie, by zawsze towarzyszyć danej osobie. Dlatego, choć zjawisko wciąż pozostawało niezbadane, było bliskie każdemu Raktliwionianinowi, a wielu z nich uważało "zaprzyjaźnione" piosenki za swój największy skarb.
Nołsa słuchała kwiatowej muzyki zawsze w tej samej muszli i zawsze o tej samej porze, w samym środku nocy. Odcinała się od świata, wyłączając w sobie wszystkie funkcje czuciowe poza słuchem, co wprawiało ją w stan podobny do snu. Nie każdemu udawało się znaleźć swoje melodie, także i ona za każdym razem słyszała inny dźwięk. Do czasu, gdy jeden z nich okazał się zupełnie inny - wyższy, jednak jednocześnie wolniejszy, wypełniony ledwo słyszalnym tłem i z dziwną głębią... Choć przecież nie było w niej słów, czuła, jakby kryła się w nim jakaś treść, jakby mówił bezpośrednio do niej, choć nie rozumiała, o czym. Początkowo melodia zachwyciła ją, potem oczarowała, aż wreszcie, kiedy nowe nuty nie opuszczały jej myśli przez cały następny dzień, uświadomiła sobie, że jest to najpiękniejsze, co kiedykolwiek słyszała i usłyszy w życiu. Odtąd Nołsa słyszała już tylko tę jedną niekończącą się piosenkę. Tę samą, choć za każdym razem trochę inną, jakby coraz bardziej smutną i przepełnioną tęsknotą. Nic, co zdarzyło jej się słyszeć wcześniej, nigdy nie sprawiło, że czuła się tak jak teraz. Wszystko zdawało jej kojarzyć się z tą jedną melodią, jakby opowiadała o całym świecie i o każdej chwili jej życia. Wciąż jednak nie wiedziała, o czym jest naprawdę. Coś podpowiadało jej, że jest to prośba i chodzi o coś niezwykle pilnego. A może to wszystko tylko jej się wydaje?
Niespodziewanie pewnej nocy ogarnęło ją coś, czego nie doświadczył jeszcze nikt na jej planecie - sen, który pod wpływem dźwięku uformował się w wołanie o pomoc. O odnalezienie kilku skradzionych elementów kryształowej konstrukcji, która swoimi harmonicznymi drganiami przez stulecia pobudzała do istnienia cały dźwiękowy świat, i bez której muzyka Raktliwionu Olwigsnego powoli zaniknie. Ale czy to rzeczywiście prawda? Czy naprawdę istnieje obok naszego cały dźwiękowy świat? Nieznane życie, które zniknie? Jedynym, co do czego Nołsa miała pewność, było to, że nie mogłaby żyć, nie mogąc więcej usłyszeć swojej jedynej melodii i że zrobi wszystko, żeby ją uratować. W trakcie wędrówki zaczęła też nabierać niezwykłej pewności, że także ta melodia nie może żyć bez niej i nie chodzi wcale o konieczność naprawienia akustycznej konstrukcji...

Ulam Grarr uwielbia pisać o muzyce i tonach, jednak krytycy są zgodni, że w Obok przeszedł sam siebie. O ile zazwyczaj dźwięk był u niego najważniejszą przyczyną i motorem napędowym akcji, o tyle tutaj stał się jej uczestnikiem, dosłownie: jednym z bohaterów. A właściwie nie jednym, bo całym światem postaci, cywilizacją niemal analogiczną do naszej. Autor zrobił coś, o czym nikt dotąd nawet nie myślał - tchnął w dźwięk, w drgania powietrza, życie, nadał mu strukturę fizyczną, samoświadomość, charakter, inteligencję, własne potrzeby, obawy i... uczucia. Uczucia, o których przekonała się główna (a właściwie jedynie bardziej materialna) bohaterka, Nołsa, choć nie od razu. Grarr idealnie oddał subtelność różnicy pomiędzy zwykłym pięknem a kierowaną do kogoś miłością, między delikatnością kompozycji a szacunkiem i wdzięcznością. Czy w ogóle jest jakakolwiek różnica? Czy pozostaje tylko w nią uwierzyć?
Dźwiękowa istota (o imieniu, które łatwiej byłoby zapisać na pięciolinii niż fonetycznie) staje ponadto przed nie lada wyzwaniem, wspierając Nołsę w podróży - jak wskazywać jej drogę i udzielać wskazówek jedynie językiem muzyki i wywoływanych nią uczuć? Jak wyrażać lęk i dawać ostrzeżenia? Nołsa, opuszczając znane sobie okolice i przekraczając granicę górzystych terenów, znalazła się w, pozornie pustym tak dla nas, jak i dla niej, świecie dudniących skał i echa, w którym zdana była już tylko i wyłącznie na swojego niewidzialnego przyjaciela. Więcej nie pojawił się już żaden sen, który mógłby potwierdzić jej przeczucia. Pozostaje jej zaufać jemu i samej sobie.
Pełna niespodzianek i muzycznej magii wizja Grarr, w której ujrzymy i osiągniemy wszystko, jeśli tylko się na to otworzymy.


_______________
*Długość minut, sekund i godzin na Raktliwionie Olwigsnym różni się od, bardziej oficjalnych miar długości, przyjętych w Raktliwionie Wargliongsym i Raktliwionie Rontrahorksym, jednak ogólnie są one około 2,92 raza krótsze od swoich ziemskich odpowiedników, podobnie zresztą jak sama doba.

poniedziałek, 22 września 2014

31.Czerwona toń” (Eght Tonter Bon)

Planeta Maslalla jest bezapelacyjnie największym skupiskiem przyrodniczych terenów chronionych w południowej części Drogi Mlecznej. Dzięki konsekwentnemu minimalizowaniu degradujących architektur, takich jak elektrownie, huty i fabryki na korzyść odnawialnych źródeł energii i naturalnych metod produkcji, rezygnacji z nieekologicznych środków transportu i ograniczaniu szkodliwych nawyków społeczeństwa, udało się niemal całkowiecie odtworzyć dziewiczy stan czerwonych puszcz maslallajańskich. Modernizacje te zaowocowały diametralną przemianą całej, dotąd szeroko rozwiniętej technicznie, cywilizacji, wielbiciele ekologii nie mają jednak wątpliwości, że tylko na nich zyskała. Dzięki skoncentrowaniu starań i budżetu na działaniach proekologicznych Maslallanie mogli odejść od prowadzonych dotąd wysoce stresujących i niehumanitarnych zajęć w miejskich aglomeracjach i przenieść się na łono natury. Tam, w specjalnie wydzielonych strefach zamieszkania wplecionych w czerwone lasy, które mogą rozwijać się jak po dawnemu, bez żadnego uszczerbku z ich strony, odnaleźli swoje nowe miejsce, nową skromną pracę, domy z surowców naturalnych oraz dawno utracony spokój i zdrowie.
Tereny chronione wymagają oczywiście szczególnej troski, dlatego nie wolno wkraczać do nich bez specjalnej przepustki i sterylnego pojazdu przypominającego jednolitą, szklaną kulę. W ich przypadku nie wystarczy wyznaczenie wąskich ścieżek do poruszania się czy czerwonej odzieży, która, jak wykazano, jest najlepiej tolerowana przez zwierzęta leśne - takie regulacje obowiązują już w strefach mieszkalnych. Przestrzegania tych i innych reguł pilnuje strażnik leśny, Dandiron. Dość szybko poznajemy jego postać, podobnie jak dumę z pełnionej, bardzo wyróżniającej dodajmy, funkcji i szczytnej idei, na jakiej opiera się jego kraj. On też jest jednym z pierwszych, którzy poznają najnowszą nowelizację przepisów. Mianowicie psycholodzy doszli, że poruszanie się pomiędzy strefami nawet w antytoksycznych kulach ma oddźwięk w narodowym lesie, tak więc od dziś zostaje zakazane zarówno opuszczanie stref, jak i wychodzenie z mieszkań w tych strefach. Główny bohater ma początkowo pewne opory - jego najbliżsi, których mógł raz do roku odwiedzać, mieszkają kilka stref dalej od siedziby jego urzędu. Szybko uznaje jednak słuszność odgórnej decyzji - czyż brak możliwości widywania się z bliskimi nie jest małą ceną w zamian za nieskazitelność planety? Poza tym są też przecież dostępne wideofoniczne teletransmisje, dzięki którym w zasadzie może się z nimi widywać, kiedy i gdzie chce. Nie brakuje też rozrywek multimedialnych jak dotykogramy, obrazony i ultranet, z których można korzystać do woli, pod warunkiem, że oczywiście nie przekracza się dziennego limitu emisji szkodliwych fal elektromagnetycznych. Wygód w postaci sklepów, rynków i placów rozrywek nie brakuje. Tym większe jest zdziwienie Dandirona, gdy niespodziewanie obywatele w reakcji na wprowadzenie nowej ustawy reagują niezadowoleniem i zniechęceniem. Wśród coraz liczniej protestujących buntowników pojawiają się głosy, że człowiek stał się mniej ważny niż przyroda i że czas to zatrzymać, że wystarczy już dostosowywania się i pora wreszcie zacząć żyć jak ludzie cywilizowani. Ani Dandiron, ani nikt ze strażników starających się odeprzeć histeryczne ataki, nie jest w stanie zrozumieć ich zachowania. Skoro tak pragną wrócić do miastowego brudu, dlaczego nie przeniosą się do jednej z kilku wciąż istniejących (choć systematycznie likwidowanych) pozbawionych ograniczeń supermetropolii? Czy uda się powstrzymać katastrofę, wiszącą nad z takim trudem odchowanym czerwonym lasem?

Problem dbania o środowisko istniał razem z każdą bardziej rozwiniętą cywilizacją i nie upraszczała go odmienność ani w położeniu we Wszechświecie, ani w rodzaju produkowanych odpadów, ani w ilości wolnej przestrzeni na planecie. Niezależnie od tego wszystkiego bardzo ciężko jest zaszczepić ludziom szacunek do przyrody, umiejętność docenienia jej znaczenia dla świata i tego, że jest dla nas najważniejsza. Nawet najwspanialsze i najbardziej pożyteczne zdobycze techniki i kultury są niczym w obliczu przyszłości, w której nie zostanie ani jeden niezanieczyszczony las, a rosnące w nich niegdyś borowiki będzie można oglądać tylko na filmach. Zadaniem człowieka jest zrobić wszystko, by było jak dawniej, kiedy nie zaśmieciliśmy planety swoją pustą egoistyczną obecnością, żeby później mogły docenić ten idealny świat także nasze dzieci i wnuki. Kiedy jednak jakieś drobne niedogodności, będące skutkami niezbędnych przecież ekologicznych zmian, zaczynają dotykać nas samych, idziemy na łatwiznę i uciekamy od przyjętej drogi. Prawda jest jednak taka, że, niestety to, co jest dobre dla nas wszystkich, wymaga poświęceń. Wszyscy by chcieli żyć w zdrowym, naturalnym środowisku, jednak, jak to ze zdziwieniem zauważył Dandiron, nie bez wygód świata współczesnego, które przecież pozostają w sprzeczności z naturą. Czyż nie jest to oczywiste? Dandiron wiedział to od zawsze, odkrył jednak wiele innych cech ludzkiego charakteru, o których dotychczas nie miał pojęcia. Także tą, najdziwniejszą, że ludzie wolą korzystać z uroków przyrody już teraz, egoistycznie, zamiast myśleć o przyszłości i skromnie podziwiać ją na ekranach obserwacyjnych.
Wstrząsająca historia przestrzegająca przed skutkami krótkowzroczności i skupiania się tylko na jednej stronie rzeczywistości.

poniedziałek, 15 września 2014

30.Planetornia. Poradnik” (Izahs Liol)

Dziś przedstawię Czytelnikom książkę, która jest nie tylko jedną z najbardziej unikatowych w swoim rodzaju, ale przede wszystkim jedną z najstarszych. I to nie wśród cenionej pozaziemskiej literatury, ale w ogóle wśród wszystkich dzieł, jakie kiedykolwiek we Wszechświecie powstały.

Sztuka planetorni - tworzenia, hodowania i rozbudowywania planet - na czym właściwie polega? Kto ma do niej odpowiednie predyspozycje i jakiej wymaga ona wiedzy? Izahs Liol, najznakomitszy planetorysta z mgławicy Sarams, badacz, wykładowca, znawca i wielusettysiącoletni hodowca planet przedstawia nam tajniki opieki nad najbardziej różnorodnymi ciałami niebieskimi, udowodniając swoim pełnym wdzięku dziełem, że nadaje się do tego w zasadzie każdy, kto ma ambicje i ów dzieło pod ręką. Z budzącym podziw zaangażowaniem, wszechstronnością i przeczuciem przeprowadza nas przez ten głęboki temat począwszy od podpowiedzi przy wyborze rodzaju planety i typu gwiazdy centralnej, przez wskazówki co do zawiłości geologicznych w najwcześniejszych etapach rozwoju, po uwagi na temat zagrożeń i korzyści, jakie niesie ze sobą jej kosmiczne otoczenie. Tłumaczy jak dobrać skład planety, jej rozmiar oraz odległość od gwiazdy tak, żeby zapewnić jej długi stabilne istnienie i piękny wygląd. Objaśnia, dlaczego ważna jest prędkość planety i jak sprawić, żeby jej skorupa przemieszczała się. Poznamy łatwe i sprytne sposoby na diametralne zmiany w formie powierzchni stworzonej przez nas ciała niebieskiego i nauczymy się wzbogacać je o dodatki takie jak księżyc czy tęczowe pierścienie. W przeciwieństwie do wielu innych poradników dowiemy się także, jakie kroki podjąć w momentach krytycznych, gdy zaobserwujemy objawy zanikania pola magnetycznego albo na powierzchni zalęgnie się życie. Proste i genialne zarazem rady Izahsa pomogą nam stworzyć zarówno spektakularnego gazowego olbrzyma z barwnym, samonapędzającym się systemem wiatrów burzowych, jak i pas maleńkich planetek wędrujących po najzimniejszych i najbardziej zakrzywionych orbitach, które będą cieszyć nasze oczy jeszcze wiele miliardów lat.

Mniej więcej tak reklamowano ten podręcznik cztery miliardy lat temu, kiedy został po raz pierwszy wydany i to wystarczyło, by nakręcić wielką modę na tworzenie jedynych w swoim rodzaju układów planetarnych. Nie była to pierwsza książka traktująca o tym temacie, jednak pierwsza mówiąca o nim w sposób tak ciekawy i dostępny dla każdego. Izahs Liol zamienił teorię na setki przykładów, zebranych podczas obserwacji efektów kształtującego się właśnie Wszechświata, oceny jego potencjału i chemicznofizycznych właściwości. Dzięki jego cierpliwości i wyobraźni inżynieria planetarna zwróciła uwagę praktycznych rzemieślników, skupionych dotąd na prostym formowaniu gwiazd, oraz artystów, dotychczas dostrzegających jedynie ażurowy urok mgławic emisyjnych. Planety, które dotąd stanowiły jedynie kruchy, szary i rzadko spotykany dodatek do kul gazowych, stały się nagle głównym obiektem zainteresowania, motywującymi do niekończącej się perfekcji klejnocikami, które złożonością swojej struktury daleko przewyższały jednolitą powtarzalność słońc. Planety lodowe, kraterowe, gazowe, wulkaniczne i otulone mgłą atmosfery zachwycały i kształtowały wciąż nowe talenty w dziedzinie planetorni, motywując do ciągłego ulepszania gwiazd centralnych i zaskakiwania coraz to efektowniejszymi pierwiastkami ciężkimi.
Niektórzy twierdzą, że to właśnie dzięki Izahsowi planety występują dziś w takiej ilości i Wszechświat wygląda tak, jak wygląda. Nie byłoby łatwo ustalić to dziś na pewno - nauka zdaje się mówić, że każdy znajdujący się we Wszechświecie obiekt mógłby powstać samoistnie, dzięki przypadkowym warunkom wynikającym z obecności konkretnych pierwiastków czy temperatury; że żadna planeta nie musiałaby być dziełem artysty. Wystarczy jednak spojrzeć na nasz Układ Słoneczny - układ, w którym już same największe księżyce Jowisza to zbiór sprzeczności, a wszystkie planety razem wyglądają jak różnokolorowe koraliki - żeby pojawiła się myśl, że komuś bardzo zależało na doborze właśnie takich kombinacji materii i sprawieniu, żeby nasz świat wyglądał właśnie tak, a nie inaczej.
Kiedyś był to tylko poradnik, dziś jest to niemal zbiór zaklęć, budzących zastanowienie i zdumienie. Warto przeczytać.

poniedziałek, 8 września 2014

29.Horyzont zdarzeń” (Mundeno)

Klingelian był, tak jak i większość współmieszkańców jego nienazwanej planety, genialnym fizykiem i wynalazcą. Nie było sensacją, ani nawet wielkim zdziwieniem, gdy pewnego dnia ukończył wreszcie budowę swojego dzieła - super statku kosmicznego o prędkości przekraczającej prędkość światła. Główny bohater miał świadomość nowatorskości swojego wehikułu oraz tego, że otworzy on drogę innym fizykom i wynalazcom. Jednakże, ponieważ nie bardzo wiedział, w jaki dokładnie sposób, po krótkiej prezentacji natychmiast postanowił go wypróbować i wyruszyć w niezdobytą przestrzeń kosmiczną.
Podróż szybko dostarczyła mu mnóstwa zapierających dech obserwacji, potwierdzeń dziesiątki przypuszczeń i materiałów na lata późniejszych badań. To, w jaki sposób zniekształcały się widziane obrazy, jak zmieniały się prędkości obserwowanych obiektów, jak zachowywała się grawitacja, materia i przestrzeń... Równie szybko jednak lista zjawisk do odkrycia zaczęła się kurczyć. Ponieważ pokonanie odległości do każdej, najdalszej nawet gwiazdy czy pulsara, zajmowało mniej niż mgnienie, Klingelianowi szybko zaczęło brakować pomysłów, czemu jeszcze mógłby się przyjrzeć. Wszystko, co był w stanie dostrzec, było w jego zasięgu, nic nie stanowiło dla niego przeszkody. Latał od jednej konstelacji do kolejnej i wszystko wokół wydawało mu się podobne, jednolite, coraz mniej interesujące, puste wręcz. Czyż stać go tylko na opisanie tego, co jest jak na dłoni, do czego po odkryciu takiej maszyny doszedłby już każdy? Czyż nie jest wystarczająco wielkim naukowcem, żeby wycisnąć ze Wszechświata coś więcej?
Wędrując w poszukiwaniu czegoś wartego uwagi przypomniał sobie o najbardziej tajemniczych obiektach, jakie istnieją, których cechą charakterystyczną jest to, że nie można ich zobaczyć. Obiekty o masach bilionów słońc, pochłaniające swoją straszliwą grawitacją wszystko, każdą materię i energię, i skrywające się za ścianą nieprzeniknionego horyzontu zdarzeń - czarne dziury. Nikt nie wiedział, co dzieje się za magicznym horyzontem zdarzeń, bo wrócić zza niego nie było w stanie nawet światło, które dostarczyłoby o tym informacji. Ale przecież kosmiczny super statek Klingeliana poruszał się z prędkością większą niż światło, więc także horyzont zdarzeń nie stanowił dla niego granicy!
Po długich, ostrożnych poszukiwaniach niewidzialnego Klingelian wreszcie znajduje czarną dziurę i bez wahania pozwala się jej pochłonąć. Horyzont zdarzeń, niczym nieskończenie cienka bańka mydlana, pęka i odsłania przed gościem całkowicie nieznany, jasny i barwny świat. Świat ludzi, którzy jak żadne inne istoty we Wszechświecie, potrzebują do życia skrajności - gigantycznych grawitacji i ciśnień, maksymalnej ilości energii świetlnej, temperatury, wilgotności... Największa niespodzianka czekała jednak wewnątrz, ukształtowanej w lej, zamieszkałej płaszczyzny, po drugiej stronie której naukowiec znalazł ni mniej, ni więcej jak drugi, samodzielny wszechświat dwuwymiarowy...

Z pewnością każdy, kto ma jako takie pojęcie o astronomii, a w szczególności o osobliwościach (do jakich należą czarne dziury właśnie), zauważy wiele „nieścisłości” we „wiedzy” propagowanej przez tę opowieść. Nie jest to przypadek - wśród kosmicznych czytelników powszechnie znany jest fakt, że książki opatrzone nazwiskiem Mundeno (czy w zasadzie jakiegokolwiek pisarza pochodzącego z Shanazy) zawierają nie wiedzę, a raczej wariacje na temat pewnej informacji, która akurat wpadła autorowi w ręce. Co nie zmienia faktu, że pisarze i tak stanowią najbardziej wyedukowaną część shanaziańskiego społeczeństwa, zdając sobie sprawę chociażby z tego, że ich układ planetarny liczy więcej niż kilka tysięcy kilometrów, a czarna dziura to nie to samo, co ciemna mgławica. Mimo to utwory pochodzących z tej planety twórców cieszą się sporą popularnością w środowiskach naukowych daleko lepiej zorientowanych w kosmicznym stanie rzeczy - głównie stanowiąc źródła, kolokwialnie mówiąc, najgłupszych teorii, jakie tylko da się wysnuć z danego faktu. Najgłupszych, a co za tym idzie, najbardziej przewrotnych, najodważniejszych i kompletnie oderwanych od innych, ogólnie przyjętych, a nie zawsze prawidłowych założeń, co sprawia, że ciekawostki z wielu książek z Shanazy lubiły okazywać się prawdziwe, wyprzedzając naukowo całą resztę Wszechświata. Także Horyzont zdarzeń miał swój przebłysk geniuszu, swego czasu skłaniający liczne grupy poważnych naukowców do namysłu. Co dzieje się z materią za horyzontem zdarzeń? Czy czarne dziury naprawdę mogą być odpowiedzią na to, skąd wziął się nieskończenie gęsty punkt, który dał początek Wielkiemu Wybuchowi? Czy rozszerzanie się Wszechświata i niepojęta ciemna energia mogą być jedynie efektami ubocznymi odwróconej grawitacji centralnej czarnej dziury? Dzisiaj już wszystko to wiadomo i nawet, jak widziałam niedawno w pewnej gazecie, Ziemianie też zaczynają w swoim tempie dochodzić do tej prawdy, ktoś jednak musiał być pierwszy.
Dla wielbicieli szalonych, niezobowiązujących wycieczek pseudonaukowych.

poniedziałek, 1 września 2014

28.Narodzony Zimą” (Veona Janknai)

Obrazem, z którym młody, na naszą miarę nastoletni, Sueja najmocniej kojarzył swoje dzieciństwo i cały otaczający go świat, były od zawsze zatopione w śniegu i w chmurach wzgórza Naniwigurii na sąsiedniej aerowyspie oraz niekończące się białe równiny, otaczające namiot ich plemienia, Eusenna. Śnieg padał, odkąd tylko sięgał pamięcią, wędrując od szarej ciemności nieba ku szarej ciemności między aerowyspami i młodzieniec nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek miało być inaczej. Co prawda wielokrotnie słyszał legendy, głoszące, że parę dziesięcioleci temu, czyli mniej więcej przed jego urodzinami, światem rządziło siedem pór roku, a po jednym dniu zimy prędko nadchodziła gorąca i mokra latowiosna, nie uważał ich jednak za bardziej wiarygodne niż inne bajki wioskowej starszyzny. Jako jeden z nielicznych w ogóle niewiele uwagi poświęcał wierze i przesądom, które zdawały się być podstawą egzystencji jego sąsiadów, wątpił we wszystko, czego nie mógł zobaczyć i jasno powiązać z przyczyną. Tak samo nie znajdywał przyczyny, która miałaby uniemożliwić nadejście latowiosny, choć wielu z jego pobratymców wierzyło, że takowa istnieje.
Wszystko zmienia się, gdy jego wioskę odwiedza podróżnik ze wzgórz Naniwigurii. Trafia do niej przypadkowo, jednak od razu rozpoznaje imię Sueja, oznaczające Narodzony Zimą i jego związek ze znaną mu legendą. Opowiada on historię swojego plemienia, jak pewnej z costuletnich zimowych nocy wszystkich nawiedził sen o dziecku, z powodu którego zima się nie skończy. W tym samym śnie pojawił się też nakaz zabicia go jako jedyny ratunek przed wiecznym zimnem. Oczywiście jednak matka, z której pąków dziecko wtedy się zrodziło, zdążyła wysłać je maleńkim balonem za krawędź aerowyspy, i choć inni ludzie natychmiast wyruszyli lotomatami w pogoń, kołyska na dobre zniknęła pośród płatków śniegu. Od tego czasu chłopca nikt nie widział - jak twierdził przybysz, aż do teraz, jasno wskazując Sueję jako winnego nieszczęścia.
W pierwszej chwili chłopak wyśmiewa jego teorie - każdy w namiocie znał go przecież od dziecka i nie pozwoli zrobić krzywdy. Świat Sueji legł w gruzach, kiedy jego matka natychmiast ustąpiła, przyznając, że znalazła go lata temu w śniegu. Kiedy wszyscy pozostali, najbliżsi, których darzył zaufaniem i szacunkiem, którzy go wychowali i byli dla niego wszystkim, wycofują się poruszeni opowieścią nieznajomego, Sueja rozumie, że musi uciekać, tak jak lata temu nauczyła go prawdziwa matka. Jego ucieczka prędko zmienia się w poszukiwania - na temat tego, kim jest i co takiego może łączyć go z porami roku i snami. Odkrywa tajemnice zabobonów, a także zamarznięte ruiny krain, które kiedyś istniały, co stawia go pod coraz trudniejszymi dylematami...

Choć aerowyspa Sueji i plemię Eusenna dość szybko pozostają w tyle, a główny bohater zostaje sam, już praktycznie bez żadnych obaw o pościg, nie znaczy to, że będzie mógł zapomnieć o tych wydarzeniach. Wręcz przeciwnie - nagłe wyparcie się go ze strony pobratymców bardzo mocno się w nim odbiło i na wiele swoich późniejszych przygód nie umiał patrzeć inaczej niż przez pryzmat tego, co mu się przytrafiło. Nie mógłby się z nimi kłócić - rozumiał okrucieństwo wiecznej zimy, z każdym kolejnym dniem dziesiątkującej tę i sąsiednie wioski i pragnienie zakończenia jej za wszelką cenę. Nie budzi wątpliwości, że naprawdę potrafiłby się poświęcić dla innych, nawet jeśli nie do końca wierzyłby w skuteczność takiego rozwiązania - Dłoń Mrozu dopadnie go w końcu prędzej czy później. Oczekiwał jednak odrobiny zrozumienia, chwili zastanowienia nad ofiarą, tego, że po prostu zostanie wysłuchany. Nie mógł wybaczyć tej obojętności i bezwzględnego wyparcia się go przez ludzi, których przecież kochał. W jednej chwili stali mu się zupełnie obcy, jakby spotkali go wczoraj. Czy naprawdę nic dla nich nie znaczył? Czy będą za nim tęsknić?
Uczucie rozdarcia pomiędzy wyrzutami a żalem rozłąki nie odstępowało go na krok. Zarówno gdy po wielu godzinach rozmyślań był o krok od poddaniu się wyrokowi legendy i oddaniem życia w zamian za odmianę pogody, jak i gdy zamyślał się nieznanymi aerowyspami zabudowanymi czarownymi kolumnadami, na które nagła katastrofa sprowadziła metaforyczną wieczną zmarzlinę i zapomnienie. To jednak wciąż tylko jego punkt widzenia, który autor tylko w nielicznych przypadkach podsuwa nam wyraźnie. O wiele więcej jest rzeczy „jednoznacznych”, jak wspomniane porzucone miasta, po których pozostały zaledwie namioty półdzikich plemion, czy tajemnice skryte za kolejnymi warstwami chmur, które bez pośpiechu ukazują nam kolejne elementy układanki przeznaczenia Sueji i sens tego, co dotąd wydawało się nie mieć sensu.
Barwna, pomimo bieli śniegu, opowieść, pełna pięknych odkryć i zaskoczeń tak w sensie dosłownym, jak metaforycznym, które z czasem zmazują ból największych rozczarowań.