poniedziałek, 29 czerwca 2015

71.Instynkt” (Intrawik aw Łelora)

Tak oto dotarliśmy do ostatniego tomu serii przygód Juno Jowtli, a wraz z nim do ostatniego żywiołu z układanki Intrawika aw Łelory, czyli tak zwanemu instynktowi...

Pomimo, że różnice między roślinami z Ziemi oraz Karwilane występują niezaprzeczalnie, można powiedzieć, że instynkt stanowi w nich dokładnie to samo – to, co Ziemianie, a także bardziej wyedukowani Karwilanianie nazywają ogólnie tropizmem. Nowoczesne nauki tej planety już dawno rozwiązały zagadkę tajemniczej inteligencji liściastych włosów i wypustek, które niezależnie od woli ich właściciela dostosowywały swoje ustawienie do okoliczności, przede wszystkim światła i grawitacji. Dowiedziono, że odpowiadają za to niektóre komórki, posiadające zdolność reakcji na bodźce, dzięki której bez pomocy żadnych mięśni są w stanie szybko zwiększyć swoją objętość i wygiąć w danym miejscu całą roślinę. Co nie zmienia faktu, że przez całe (o wiele krótsze, pamiętajmy) tysiąclecia zjawisko to uważano za nieznaną siłę, łączono z bóstwami i magią, a wielu Karwilanian do dziś zalicza ją do żywiołów i samemu sobie składa ofiary.

Wstęp w pierwszej chwili sprawia wrażenie, jakby autor chciał naprawić pewien brak w poprzedniej części – pierwszą postacią, jaką spotykamy, jest nie tak jak zawsze Juno, ale sam Uwoskammu. Spacerując od pnia do pnia w jednej ze swoich fortec pierwszy raz waha się on, rozmyśla nad swoimi ostatnimi działaniami i zastanawia, czy jego decyzje były właściwe. Nie pozostaje wątpliwości, że jest to coś naprawdę strasznego, co będzie miało wpływ na przyszłość całej planety, myśli te nie wychodzą jednak poza ogólniki i nadal nie wyjaśnia się nic ponad to, czego domyślaliśmy się od początku. I to, czego dowiedzieliśmy się na końcu – Juno, jeszcze niedawno zagubiony wraz z Rardem wśród wyschniętych drewnianych badyli i prowadzących donikąd pustyń, teraz stał przed czymś, z czym jego umysł nie mógł sobie poradzić. Sytuacja wyglądała coraz gorzej – wody dookoła było coraz mniej zarówno w ziemi i powietrzu, a nieprzygotowany na dłuższą podróż detektyw stał przed niemiłym wyborem, czy przeć dalej przed siebie i narazić się na wysuszenie, czy wrócić do nieprzyjaznej wioski. Ale czy był sens jeszcze czegokolwiek tutaj szukać?
Jak się okazało, był – wymarły las zamieszkiwały dziwaczne istoty rośliny – zielone jak on i zbudowane z liści – ale nie-rośliny – bo oderwane od powierzchni, wyposażone w liczne kończyny i poruszające się energicznie po gałęziach. Nie przypominały ociężałych mieszkańców Królestwa Liści u kresu życia, którzy swój czas na drzewie mieli już za sobą i teraz poruszali się jedynie z wiatrem, powoli tracąc kolor. To było coś zupełnie innego, coś co nie powinno istnieć. Stworzenia, z którymi w dodatku nie można się było dogadać, reagujące tylko na światło, na dotyk, jednak nie odzywające się, jakby pozbawione rozumu i nie zwracające na obcych uwagi. Juno nie mógł zrozumieć, kim są, jednak obca-nieobca forma życia zafascynowała go, zdumiewała bijąca od niej sztuczność. Nie wiedział, że czas na ewentualne badania szybko się kończy i to nie tylko z dramatycznego dla niego i Rarda braku wody, ale bardziej z powodu kilku grup poszukiwawczych, dowodzonych nie tylko przed rządnych sprawiedliwości sędziów, ale też przez Fradleha Mogaca Gonpfi, który nauczony ciężkimi doświadczeniami z Nieprawdziwego deszczu jest gotowy spalić na swojej drodze wszystko, co wygląda podejrzanie. Ale wkrótce z nieba przyleci także ktoś znajomy i bardzo bliski Juno...

Książka ta zaczyna się bardziej wywrotowo niż którakolwiek inna. Uwoskammu ma wątpliwości? Obawia się zniszczenia planety? Czyżby (co wyjątkowo zdumiało karwilańskich czytelników) nie był już zainteresowany spaleniem rozpalonym metanem wszystkich zamieszkałych planet tego zespołu układów planetarnych? Aw Łelora wychodzi tu z ram, które sam postawił, żeby teraz zamieszać w głowie Karwilanianinowi, gotowemu na zawsze jedyne możliwe zakończenie. A to dopiero początek – nie dość, że Uwoskammu tym razem nie chce niszczyć, to okazało się, że jedna nieprzewidziana sytuacja i chwila słabości sprawiła, że tym razem to „ci dobrzy” zapałali rządzą zniszczenia wobec niewinnych rezydentów wysuszonych lasów. Zresztą przez połowę historii owa ich niewinność jest poddawana wielu próbom – bo jakim sposobem same utrzymują się przy życiu, jeśli nie mają nic wspólnego z kradzieżą wody? Dlaczego zachowują się tak, jak się zachowują? Kiedy już zresztą przestają być tajemnicą i dowiadujemy się o nich prawdy, ta prawda jest wystarczająco straszna, żeby ich nie lubić. W końcu czy to, że są dziełem Uwoskammu, powstałymi z połączenia instynktowych części innych roślin, nie powinno przesądzić o ich losie?
A jednak Juno ma inne zdanie. Pierwszy raz naprawdę nie waha się otworzyć na to, czego jeszcze nie widział, poznawać dzielące ich różnice, próbować nawiązać kontakt. Stał się naukowcem, który choć miał ograniczone możliwości i coraz mniej sił, chciał się dowiedzieć, skąd tajemnicze stworzenia się wzięły i jaki jest ich związek z brakiem wody. Co zresztą uratowało mu życie, bo bez nich nie odnalazłby (i nie domyśliłby się istnienia) kolejnego szokującego wynalazku swojego wroga, jakim było zebranie całej wody w postaci wydzielonej sztucznie rzeki. Pomimo że logicznym byłoby zniszczyć nierozumne istoty, będące w końcu częścią planu najmroczniejszej postaci na Karwilane, o których nic nie było wiadomo i które nie wydawały się potrzebne, jest gotowy bronić ich przed tymi, po których stronie powinien stanąć. A także przed tymi, po których stronie zdecydowanie stanąć nie powinien, bo w końcu i chce się ich pozbyć także Uwoskammu, także przejęty tym, co uzyskał i jak bardzo eksperyment, mający mu usługiwać i grzecznie władać planetą, wymknął się spod kontroli.
To wyjątkowy odcinek, pełen wątpliwości i lęku, które ma tutaj każdy, która zmienia plany, charaktery, wymusza w nas to, czego byśmy się po sobie nie spodziewali i miesza ze sobą wszystko, doprowadzając do nieprawdopodobnego. W takich sytuacjach tylko całkowita pewność co do słusznej drogi może nas uratować i Juno, który nauczył się już wystarczająco dużo o sobie i o świecie, tej pewność już nabrał.


Mam nadzieję, że Wam się podobało, podobnie jak cała seria ;) Że planeta Karwilane stała się Wam bliższa, a rządzące nią mechanizmy i tradycje, zaciekawiły Was i zainteresowały. Mnie bardzo, przyznam, że mnie samą zaskoczyło jak bardzo zaprzyjaźniłam się z Juno. Może aw Łelora jeszcze coś z nim kiedyś napisze pod naporem próśb wielbicieli?

poniedziałek, 22 czerwca 2015

70.Katastrofa” (Intrawik aw Łelora)

Zapraszam Czytelników Literatyki na recenzję piątej części serii Intrawika aw Łelory. Ciekawej nie tylko dlatego, że poświęcona jest żywiołowi najważniejszemu dla roślin, ale także dlatego, że także ku mojemu zdziwieniu, okazała się być ona dopiero pierwszą połową dłuższej historii...

Jak już wiadomo, na Karwilane nie buduje się z kamieni. Pomimo że w Złodzieju kamieni mówi się o wioskach, tak naprawdę nie stawia się tam ani miast, ani domów w żadnym z ziemskich znaczeń tego słowa. Tego rodzaju określenia opierają się raczej na skupiskach leśnych, między którymi zamieszkuje myśląca część mieszkańców planety. Co nie dziwi przy fakcie, że na Karwilane nie ma skrawka suchej powierzchni, bo 99% z niej zalane jest płytkimi jeziorami, natomiast gęste powietrze - nasycone parą wodną, co upodabnia ją do szklarni.
Ogólnodostępny kontakt z wodą czyni z niej nie tylko pożywienie, ale i naturalne dla Karwilanian medium komunikacji. Stałe trzymanie korzeni w wodzie umożliwia roślinoludziom nie tylko zwykła rozmowę, ale także, bez działu żadnych technologii, wymianę informacji między społeczeństwem a jego rządem. Popularne we Wszechświecie zmysły wzroku i słuchu praktycznie u nich nie istnieją, przez co dobrze znany poza planetą aw Łelora nie mógł doświadczyć większości z ekranizacji swoich dzieł.

Fradleh Mogac Gonpfi, który w poprzednim odcinku pomagał naszemu detektywowi, w przeciwieństwie o tego ostatniego nie był tak przyzwyczajony do pozaziemskich przygód, przez co bardzo ciężko zniósł podniebną podróż i wizytę w metalowej, „martwej” maszynie. Postanawia natychmiast wrócić do rodzimej Garrifanzy, w czym Juno postanawia mu towarzyszyć (licząc po cichu, że także i jemu uda się wreszcie ruszyć w podróż do domu). Podejrzane wydarzenia zaczynają się jednak jeszcze długo zanim docierają do odległego miasta – w którejś z przypadkowo odwiedzonych wiosek ma miejsce dyskusja nad karą dla jednego z mieszkańców, Rarda Grwodrs, który wedle powszechnej opinii, postradał rozum. Juno nie może przejść wobec takiej sytuacji obojętnie, tak więc czując poczucie obowiązku (jako znawca kryminologii) oraz okazję do pofilozofowania, oferuje swoją pomoc. Pomimo że bezsens okrzyków obwinionego o tajemniczym osuszonym kawałku ziemi parę kilometrów dalej nie budzi wątpliwości Juno (ani nikogo innego), jest on pierwszą osobą, która faktycznie interesuje się ich prawdziwością, zabiera małą eskortę i idzie sprawdzić miejsce, która tamten wskazuje. Oględziny potwierdzają jedyną możliwą wersję wydarzeń – woda... jest tam, tak samo jak i wszędzie indziej. Kiedy wydaje się, że nic już nie uratuje Rarda przed linczem, Juno doznaje olśnienia i zdaje sobie sprawę z paru faktów. Jak Rard może mówić o rozległych suchych wydmach, jeśli nigdy ich nie widział? I dlaczego kałuże, na które tam trafili, były takie płytkie? Kiedy niewiele przed ostatnim procesem idzie tam ponownie, odkrywa nie tylko, że wody jest jeszcze mniej, ale i że zanurzone w niej małe korzenie są bardzo wysuszone, a piasek pod cienką warstwą wilgoci – suchy. Choć ciężko było to sobie wyobrazić, wszystko wskazywało na to, że ktoś naprawdę odpompował stąd wodę na dłuży czas, a potem wlał jej trochę z powrotem, żeby zaszkodzić jedynej osobie, która się o tym dowiedziała. Ale kto? Jak wkrótce się okaże, Juno będzie miał do pomocy w rozwiązywaniu tej kwestii samego Rarda, który wydostał się z zamknięcia, widząc w podążaniu za detektywem jedyną drogę na uratowanie. Tym samym oczywiście wpędzając go w kłopoty, zarówno ze strony sędziów, jak i kogoś, kto postanowił zabrać ludziom to, co mają najcenniejsze.

Katastrofa w krótkim czasie po wydaniu wywołała, zgodnie z nazwą, prawdziwą burzę i ogromny wstrząs, szokując miliony Karwilanian pomysłem, że ziemię naprawdę da się osuszyć. Książka zapoczątkowała lawinę rozpraw i dyskusji na temat tego, czy jest to wykonalne, a wielu do dziś podaje tę informację w wątpliwość, w tym paru wydawców, którzy pierwszy raz przeklasyfikowali dzieło aw Łelory z działu obyczajowego do science fiction. Po raz kolejny autor, przedstawiając nam wspaniałą, wciągającą akcję, przemyca w niej coś, co wśród jego pobratymców było nie do pomyślenia. Podobnie jak z kradzieżą kamieni, które na Karwilane są obiektem uwielbienia i symbolem stałości, będącym nieoderwalnym elementem przyrody, tak teraz z brakiem wody, esencji, bez której wszystko miało się rozlecieć. Długo trwały debaty na temat tego, czy zmiana ilości cząsteczek w glebie i powietrzu, nie wpłynie na stabilność powierzchni i siłę grawitacji, zanim Karwilanianie zdołali odsunąć na bok przesądy i otworzyć się na fakt, że prawa fizyki nie działają u nich inaczej, w zależności od tego w co wierzą. Ciekawa jest właśnie ta (nie pierwsza już u aw Łelory) zabawa z Czytelnikiem, który najpierw stawiany jest przed jasną oczywistością, która dopiero potem, wymuszając logikę wbrew logice, staje się zagadką do rozwiązania. Trudno powiedzieć, czy pisarz zakłada u niego pewne postępy poznawcze, bo choć u samego Juno Jowtli ujawnia się bardzo już rozwinięta otwartość i sceptycyzm wobec tego, co niemożliwe, to narratorowi wciąż dopisuje sympatyczny i pełen wdzięku humor w kwestii dziwaczności niektórych ludzkich przyzwyczajeń. Już samo osądzanie czyjejś winy czy stopnia normalności bez sprawdzenia tego, jak rzecz się przedstawia naprawdę, jest dobrym przykładem na to, jak rzecz bez wątpienia dziwaczna i niesprawiedliwa dla Ziemianina XXI, dla Karwilanianina okazuje się taka dopiero po zestawieniu z późniejszymi wydarzeniami, a to dopiero początek, gdy dochodzimy do kwestii wody, nauki i „tego, co być powinno”.
Walka z uprzedzeniami to jednak jedynie tło dla upartego jak nigdy przedtem Juno, który wyłapując kolejne szczegóły i odkrywając wciąż nowe połacie suchej ziemi, ma przeczucie co do nadciągającej katastrofy. I przede wszystkim pytanie: dlaczego? Na co komu przyda się jałowa ziemia, z której żadna roślina nie będzie w stanie czerpać wody? Rozwiązanie, na które trafi na ostatnich stronach tej części, a od którego zaczniemy kolejną recenzję, wytrąci go z równowagi na dłuższy czas niż zazwyczaj...
Miła odmiana po najeżonych niebezpieczeństwami poprzednich częściach. Katastrofa czaruje najbardziej typowym dla aw Łelory zachwytem nad przyrodą, po cichu jedynie przemycając obawę wobec tego, jak łatwo jest ją zniszczyć.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

69.Nieprawdziwy deszcz” (Intrawik aw Łelora)

Przed nami kolejny, czwarty już odcinek serii karwilańskiego autora, aw Łelory. Wbrew tytułowi żywiołem, który odegra w nim główną rolę, wcale nie będzie woda...

Kolejną, obok pierściania planety i różnobarwnych księżyców, atrakcją astronomiczną jest jasna mgławica emisyjna, która otula większość planet tego zespołu układów planetarnych, w tym połowę tego, do którego należy Karwilane. Tak więc w nocy widać nie granatową sferę pokrytą maleńkimi punkcikami, a tęczę rozlaną po całym nieboskłonie, która jest zaledwie nieznacznie ciemniejsza od słońca. Czy raczej: byłoby widać, gdyby nie przysłaniały wszystkiego liście gigantycznych białych drzew, których korony splatają się ze sobą i ciągną kilometry od pnia, z którego wyrastają.

Skutkiem wydarzeń, kończących Dolną część nieba Juno i Liść Prsiksa musieli gwałtownie zerwać ze sobą kontakt. Co nie znaczy, że ten detektyw nie będzie tęsknił za swoją ukochaną – jego plany co do dzieł filozoficznych powiększyły się o traktat „Zakochanie: wpływ na lokalną i globalną ekonomię oraz wertykalny ruch jopanloigów”, a nostalgiczne rozmowy z samym sobą, mające na celu zrozumienie uczucia, które w sobie odkrył, przerywane westchnieniami pochłaniają mu całe dnie. Jego znajomi rozumieją z tego stanu jeszcze mniej, martwią się o niego i, z różnym skutkiem, próbują przywrócić do rzeczywistości.
Co nie udaje się do momentu, gdy nie zaczyna dziać się coś naprawdę strasznego. Z nieba spada deszcz, jednak nie taki jak zazwyczaj, wodnożelowy, ale deszcz gorącej substancji, która wypala sobie drogę w gąszczu liści, doprowadzając do pożarów i pokrywając gołą ziemię metalową skorupą. Tajemniczy kataklizm nie trwał długo, wystarczył jednak, żeby zniszczyć setki kilometrów lasów i wprowadzić chaos, uniemożliwiający komukolwiek dojście, co się właściwie stało. Planetę opanowują straszne teorie o rozpadających się księżycach i niebie, które po setkach lat postanowiło spaść Karwilanianom na głowy. Dopiero niejaki Fradleh Mogac Gonpfi, specjalista w meteorologii, konstruktor oraz piekarz, jest pierwszym, kto próbuje zapobiec panice, przypominając, że nic nie bierze się z niczego i wszystkiego można się dowiedzieć. Widząc wrogie nastawienie mieszkańców, Juno własnego mimo strachu i wewnętrznych rozterek zgadza się mu pomoc i razem, przy użyciu balonopodobnego kwiatu Lawosksji, ruszają w podróż do najwyższych warstw atmosfery. Tam szybko odkrywają, że źródłem nieszczęścia nie jest rozpadający się księżyc czy niebo, tylko skomplikowana, przypominająca małe miasto machina, zawieszona w chmurach. Sytuacja nie zapowiada się dobrze, a staje się jeszcze gorsza, gdy Juno i Fradleha zaskakuje kolejny deszcz, z powodu którego ledwo udaje im się dolecieć do konstrukcji na rozpadającej się roślinie. Teraz pozostali sami z ciągnącym się po horyzont tworem, sterowanym, jak wkrótce się dowiedzą, przez samego Uwoskammu. Nikt nie musi im przypominać, że losy świata zależą od nich, zwłaszcza Juno, który nie zapomina, że zbudowanemu pod gołym niebem Królestwu Liści grozi największe niebezpieczeństwo.

Niezwykłe jak na różnych planetach może różnić się podejście do ognia – podczas gdy na Ziemi był on pierwszym krokiem ku rozwojowi, w roślinnych światach takich jak Karwilane kojarzy się zawsze ze zniszczeniem i tragedią. Tutaj w dodatku symbolizowany jest on nie tylko przez sam palący, metalowy deszcz, ale także przez osobę Fradleha, który jako kucharz, przygotowujący na co dzień jedzenie w niebezpiecznych i kontrowersyjnych warunkach wysokich temperatur, z miejsca wzbudza niechęć i podejrzenia. Juno prawdopodobnie również nie powierzyłby mu swojego życia, gdyby nie kierowała nim silniejsza niż zwykle chęć natychmiastowego działania. Widać po nim wiele lęków i odruchów podobnych do tych, gdy zmuszony był jechać kolejką do siedziby swojego wroga, jednocześnie daje się odczuć też to, jak wiele detektyw się już nauczył, jak bardzo stara się walczyć z tym, co go przeraża, i nie ulegać uprzedzeniom. Jeszcze przed dotarciem do podniebnego urządzenia wytwarzającej dziwną ciecz, stara się nawiązać kontakt z nowym kolegą, wyciągnąć wnioski i podpowiedzi z jego doświadczeń. I bardzo dobrze, bo kiedy rozbijają się na miejscu, jest już zdany tylko na niego.
Dzieło Uwoskammu przeraża tutaj jak nigdy wcześniej. O ile w poprzedniej książce większość wydarzeń działo się w bajecznej scenerii chmur i białych pałaców, z „gościnną” obecnością niszczących tę harmonię robotów, o tyle teraz ponura, przygniatająca sceneria metalu, betonu i ognia jest podstawą rozwijającej się akcji. Bohaterów (ani nas) ani na chwilę nie opuszcza poczucie kończącego się czasu – zarówno z powodu świadomości, że od nich zależy życie tysięcy roślinoludzi pod nimi, jak i z tego powodu, że brak słońca i wody w głębi mrocznych budowli może się dla nich samych źle skończyć. Poszukiwania nie są przy tym wcale łatwiejsze - Juno musi wykorzystać wszystkie swoje obserwacyjne i filozoficzne talenty, a także techniczną wiedzę Fradleha, żeby odnaleźć się w nowej nieprzyjaznej rzeczywistości. W końcu samo dotarcie do maszynerii nie oznacza wyłączenia jej, ani nie daje żadnej podpowiedzi co do tego, jak to zrobić czy kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Juno musi sam jak zwykle poskładać odpowiedzi na swoje pytania z tego, co znajdzie po drodze, a w świecie pozbawionym czegokolwiek, co byłoby dla niego znajome, nie będzie to wcale łatwe, zwłaszcza gdy do akcji wejdą mechaniczne twory gotowe rozerwać każdą formę życia na strzępy. Jedyną nadzieją jest Fradleh, który uparcie twierdzi, że każda maszyna musi mieć część zarządzającą i gdzieś pośród tego metalowego chaosu musi znajdować się ich cel...
Pełna grozy i prawdziwego kryminalnego kombinowania historia, trzymająca w napięciu bardziej niż można by oczekiwać po którejkolwiek książce aw Łelory, pierwsza, która jak żadna inna zasługuje na tag akcja.
n

poniedziałek, 8 czerwca 2015

68.Dolna część nieba” (Intrawik aw Łelora)

Witam ponownie i zapraszam na kolejny odcinek miesiąca tematycznego. Tym razem przed nami historia wyróżniająca się z serii swoją emocjonalnością... Ale zanim do niej przejdziemy, ciekawostka:

Złożoność technologii do generowania sztucznej burzy, z którą od Mechaniczności kojarzymy przeciwnika głównego bohatera, nie dziwi, gdy wiemy, że na Karwilane burze czy nawet mocniejsze wiatry niemal nigdy się nie zdarzają. Jest to w części spowodowane przez wspomniany już powolny obrót planety, zwłaszcza w stosunku do jej piętnastokrotnie większej średnicy niż Ziemia. Ogromny rozmiar planety zapewnił jej też bogactwo księżyców małych księżyców oraz złożony z cienkich kolorowych nitek pieścień, który mieszkańcom kojarzy się z bardzo popularnymi u nich chrupkami.

Juno Jowtli spędził w Inrafuno sporo czasu, doglądając procesu usuwania z miasta elektrycznej komunikacji miejskiej i odstresowywania jopanloigów, jednak tutejsze obowiązki szybko zaczęły zmierzać ku końcowi, tymczasem praca o podzielności liczby 5 przez liczbę 5 sama się nie napisze. Gdy wydawało się, że wszystko jest już w najlepszym porządku, detektywa odwiedza Liść – przybyszka z górnych warstw koron drzew, które odrywają się od gałęzi i całe życie wędrują po niebie i w których istnienie nie każdy wierzy. Juno nie wierzył, ale zmienił zdanie, słysząc o wielkim, niezależnym od ziemskich społeczeństw królestwie, którym nieznajoma włada, a które od niedawna dręczone jest przez potwory ze świata na dole. Oraz o tym, jego sława jako detektywa dotarła aż do świata Liści i jeśli on im odmówi, utracą wszelką nadzieję. Zaskoczony Juno pozwala się swojej nowej koleżance zabrać prosto do nieba, jednak pomimo najgorszych przeczuć nie ma pojęcia o trudnościach, jakie go czekają. Nie chodzi tu tylko o jego największego wroga, który oczywiście jest sprawcą wszystkich nieszczęść, które spadły na Liście, a który już stworzył nowy niezwykły plan wydestylowania z atmosfery Karwilane ogromnych ilości metanu, za pomocą którego będzie chciał spalić życie na niej i na wszystkich innych zamieszkałych planetach tego zespołu układów planetarnych. Pojawią się problemy bardziej prozaiczne, zwłaszcza brak wody i kontaktu z ziemią, z powodu których Juno będzie musiał co dwie, trzy godziny wracać na powierzchnię. A także mniej prozaiczne, gdy podczas tych powrotów nadmiar wspólnie spędzonego czasu ze wciąż towarzyszącą mu Liść o imieniu Prsiksa zaowocuje nad wyraz daleko idącą sympatią. Czy cokolwiek w tej historii może skończyć się dobrze?

Miłość, uważana na Karwilane za nielogiczną i niepotrzebną (w końcu mówimy o roślinach), pomimo że czasem się zdarza, jest zjawiskiem słabo poznanym i niezbyt dobrze przyjmowana przez większość. Widać to po zachowaniu Juno, który początkowo nieznane objawy tłumaczy sobie niedoborem wody i zawrotami „głowy”, i bardzo długo częściowo opiera się, a częściowo zwyczajnie nie rozumie, co się z nim dzieje i co powinien zrobić. Jakby tego było mało, aw Łelora stawia kolejne przeszkody na jego drodze, czyniąc Prsiksę królową oderwanych od ziemi sfer Liści, które to pochodzenie sprawia, że ma ona około pięćdziesięciokrotnie większą powierzchnię od niego. Czy naprawdę możliwe jest szczęście wbrew religii, która głosi, że monarchowie nie powinni zawierać związków z detektywami, i na przekór zwyczajom, zgodnie z którymi ukochana na trzeciej randce powinna przejechać się nie aż tak znowu dużym jopanloigiem? Autor stawia te i inne pytania z powagą i wyczuciem, powołując się na historię, sztukę i technologii wytwarzania barwników, myślami głównego bohatera wspominając precedensy, skutki nietolerancji i liczne powody, żeby nie bać się inności i nowości. Charakterystyczne jest, że tym razem źródło obaw nie wychodzi z zewnątrz, jak zazwyczaj w książkach aw Łelory, ale z nas samych, znajduje swój wydźwięk choćby w tym, jak zmienia się zazwyczaj chłodna i obiektywna perspektywa Juno, gdy zabiera się on za szukanie odpowiedzi w ważniejszych kwestiach.
Właśnie owe ważniejsze kwestie sprawiają, że pomimo (niby) oczywistego zakończenia wątku filozoficzno-romansowego do końca nie wiadomo, jak potoczy się los obu światów. Owe potwory, które nastrojone na bezmyślne filtrowanie powietrza bez oglądania się na miasta obudowane na gęstych chmurach, nie mają ani rozumu, ani uczuć, nie odczuwają strachu, ani nie planują, co początkowo detektywowi, Prsiksie oraz innym Liściom ciężko było zrozumieć. Przerażenie budzą relacje z prób odparcia mechanicznych ataków, które mimochodem rozszarpują wielkie liście na strzępy, nie pomaga też rzucanie patyczkami i ostrzeliwanie szyszkami bitewnymi. Prawdziwe emocje budzi świadomość, że sytuację może uratować już tylko geniusz prostego świadomego rozwiązania, którego zarysu długo, długo było brak, ale do którego Juno od pierwszych obserwacji sukcesywnie się zbliżał. Nie myślcie jednak, że Uwoskammu będzie bezmyślnie czekał, aż ktoś znowu zniweczy jego plan. To, z jak chorą troską podchodzi do swoich dzieł (a tym razem do całej ich armii), jak zawsze robi wrażenie i budzi stosowną grozę, ale to, jak przewrotnie podszedł do pułapek, które mają czekać na dzielnego filozofa, wręcz miesza w głowie i nie pozostawia wątpliwości, że naprawdę nie będzie łatwo...
O wiele straszniejsza, a jednocześnie, paradoksalnie, o wiele bogatsza pod względem uczuć i okazji do zarumieniania się część serii.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

67.Mechaniczność” (Intrawik aw Łelora)

Po pierwsze: życzę wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka, po drugie: witam wszystkich w pierwszym odcinku Miesiąca z Intrawikiem aw Łelorą :) Jednakże, pomimo iż od Mechaniczności zaczynamy, to nie ona otwiera serię Intrawika, której pierwszą częścią był wspomniany ostatnio Złodziej Kamieni. To właśnie ten ostatni, a wraz z nim niespodziewany sukces czarującego detektywa Juno Jowtli sprawił, że autor postanowił porzucić głębokie powieści dokumentalno-kulturowe i zmienił epizodyczne opowiadanie w całą serię. Jak prędko będzie można zauważyć, każdy tom nawiązuje do jednego z sześciu znanych tam żywiołów. Ten miesiąc tematyczny będzie wspaniałą okazją do szerszego przybliżenia Czytelnikom postaci głównego bohatera i roślinnej kultury Karwilanian.

Stosownym będzie chyba zacząć od paru ciekawostek, na które wcześniej nie było okazji. Planeta Intrawika aw Łelory potrzebuje 20 dni ziemskich na jeden pełny obrót wokół własnej osi. Nie ma to jednak tak wielkiego znaczenia jak u nas, ponieważ obrót wokół jej gwiazdy trwa tylko drugie tyle, przez co w praktyce czas pomiędzy zachodem a wschodem słońca również rozciąga się do prawie 40 ziemskich dni. Ową gwiazdą, wokół której Karwilane rotuje, jest Konpralacja, znana u nas jako 1 Cancri i słabo widoczna w grudniu. Dwie pozostałe planety tego układu to Krawi i Peltoni – obie niezamieszkałe, a także nie wykryte przez nasze teleskopy.

Historia ta zaczyna się niewiele po zakończeniu poprzednich wydarzeń – Juno, zadowolony z przywrócenia porządku w stolicy, planuje opuszczenie Inrafuno i powrót do rodzinnej wioski na obrzeżach, gdzie ma zamiar kontynuować prace nad traktatem o filozofii algebraicznej. Nie zdąży jednak tego zrobić, gdy na niebie otaczających go puszczy dostrzeże jedną z najdziwniejszych i najstraszniejszych rzeczy, jakie (nie licząc budowli z finału poprzedniego tomu) w życiu zdarzyło mu się ujrzeć – coś, nazywane przez włodarzy miasta komunikacją miejską...
Nieuzasadnione wprowadzenie dziwnych konstrukcji z przewodzącego tworzywa, napędzanego nieokiełznaną dotąd energią grzmotów, nie mogło nie wzbudzić podejrzeń dociekliwego detektywa. Jak udało się to wszystko wprawić w ruch? W dodatku dotychczas miejski trafik opierał się na jopanloigach, podobnych do małp stworzeniach wędrujących powoli po lianach rozwieszonych w koronach gigantycznych drzew. Taki sposób i tempo poruszania się zdawał się od zawsze odpowiadać flegmatycznym Karwilanianom, tymczasem teraz miał być doraźnie zastąpiony przez pędzące po wiszących szynach kolejki, które Juno z miejsca uznał za głupi i niebezpieczny eksces, który szkodził zarówno pasażerom, jak i wystraszonym jopanloigom. Podczas gdy mieszkańcom Inrafuno nowy, szybki i wygodny sposób podróżowania od razu przypadł do gustu i prędko znikły wątpliwości, Juno po cichu nadal drążył temat, a przy tym zdecydował się nigdy nie wsiąść do szatańskiego urządzenia.
Nici jednak wyszły z postanowienia, gdy wychodzi na jaw, że bezwzględny złodziej kamieni wrócił. Sieć komunikacyjna, która okazuje się być jego dziełem, to tylko mały kroczek, służący odwróceniu uwagi i zdobyciu zaufania. A przy okazji sposobem na wykorzystanie nadmiarów energii elektromagnetycznej z gigantycznej, sztucznie wygenerowanej burzy, którą według swojego wielkiego planu już wkrótce miał zawładnąć dzięki zdobytej potajemnie pozakarwilańskiej technologi. Jeśli Juno ma zdążyć na czas i powstrzymać jego imperialistyczno-apokaliptyczne zapędy, które były na najlepszej drodze do realizacji, musiał porzucić naturalne środki transportu. Ale co, jeśli łotrowi o to właśnie chodzi?

Intrawik aw Łelora po raz kolejny robi zamach na własną tradycję i uświęcone zamiłowanie do spokoju. Tym razem robi to w sposób o tyle wyjątkowy, że niejednoznaczny. Karwilanian od zawsze przerażało wszystko, co nie pochodzi bezpośrednio z natury. Jest ona postrzegana jako część ich samych bez żadnego dystansui każdy pomysł, choćby drewnianych maszyn uprawnych czy liczydeł, spotyka się z paniką i sprzeciwem. Autor, jako człowiek nowoczesny, odważnie patrzy w przyszłość i w niebo, będąc na bieżąco z kosmicznymi nowinkami, widząc w wykorzystywanej z umiarem nowoczesności wiele zalet, wstydząc się z lekka tego światowego lęku, przez który jak ma świadomość, jego naród bardzo traci. Zwłaszcza że, jak parę razy delikatnie sugeruje „ustami” wielu postaci, elektryczność jest ostatecznie jednym z żywiołów, pochodzi z natury. Zamiast jednak słodzić, wychodzi z punktu widzenia i myślenia przeciętnego mieszkańca swojej planety, który natychmiast przyjmuje mechaniczne wagoniki jako synonim zła i drży na myśl, że mogłyby one opanować jego miasto, zastępując milutkie jopanloigi. Po czym – zmusza swojego bohatera, będącego tradycyjnie i ciałem i duszą symbolem przeciętnego Karwilanianin, żeby zrobił ten wielki krok dla ludzkości i samotnie ruszył kolejką do serca szalonych burz magnetycznych... Wydaje się to niebezpieczne tym bardziej, że przecież to właśnie wróg Juno (który w tej części zyskuje własne imię, Uwoskammu) dostarcza prąd do tych pojazdów, którym to uczuciem zagrożenia Intrawik fantastycznie manipuluje. Zresztą cała psychologia postaci zasługuje na oklaski, przebijając już to, jak pisał on poprzednio – to, w jaki sposób Juno przechodzi od zachowawczego lęku i poczucia osaczenia podczas szukania dowodów, przez bezradną panikę już w wagoniku, aż do momentu, pod koniec podróży, gdy próbuje się z maszyną zaprzyjaźnić, każdemu zapada w pamięci. Kiedy wreszcie dociera na miejsce, jest gotowy ponownie walczyć z cwanym Uwoskammu o pozakarwilańską cywilizację. Oraz jej dobro, które nie wyklucza już mechanicznej komunikacji jako przydatnego urządzenia i ciekawego przeżycia, pod warunkiem oczywiście, że włada nimi maniak pałający rządzą krwi, który chce za wszelką cenę spalić rozpalonym metanem wszystkie zamieszkałe planety tego zespołu układów planetarnych.
Szybkie, trzymające w napięciu, lekko szalone, a jednocześnie nadal pełne bliskiej autorowi (i bohaterowi) kwiatowej filozofii i delikatności.