poniedziałek, 30 czerwca 2014

19.Zmiany” (Juriana Rastkta)

Wyzwanie jednej z czytelniczek, rzucone pod poprzednim wpisem, było na tyle zaskakujące, że do ostatniej chwili sama nie miałam przekonania, czy doczeka się realizacji. A jednak udało się - na długiej liście rzeczy do zrecenzowania znalazła się zapierająca dech historia serii morderstw, skupiająca się przede wszystkim właśnie na pokrętnej logice działania ich sprawcy. Ale czy faktycznie sprawca taki jak ten spełni wymagania owej czytelniczki?

Na Enabie, planecie położonej na styku dwóch nierównoległych wszechświatów, nagle zaczynają znikać ludzie. Nie były to zwykłe zniknięcia - nielicznym ze świadków udało się zaobserwować niewyjaśnione i przerażające zmiany w wyglądzie i zachowaniu ofiar, które je poprzedzały. Marszcząca się, siniejąca skóra, jaśniejące włosy i postępujące trudności z poruszaniem się prędko doprowadzały do nieodwracalnego zaniku świadomości. Co mogło być przyczyną? Kto mógł być za to odpowiedzialny? Niektórzy widywali ponurą postać w czarnym płaszczu, w obecności której usychały rośliny, kruszyły się ściany i rdzewiały metale...
Biolog-analizator Sawior Snał już po kilku testach wyklucza zastosowanie trucizny czy ostrego narzędzia - nie wiadomo, dlaczego ludzie umierają. Widząc, że incydenty nie ustają i nie mając jednocześnie żadnych innych śladów, decyduje się odkryć zasadę działania mordercy i, choć wie, że narazi to jego własne życie, odnaleźć tajemniczą postać. Gdy wreszcie mu się to udaje, przekonuje się na własne oczy nie tylko o prawdziwości pogłosek o niszczycielskiej aurze nieznajomego, ale także o wielu innych sprawach, o których wolałby nie wiedzieć...

Książka ta niewątpliwie sprawi ziemskim czytelnikom spory problem, a to za sprawą fizyki panującej na planecie, która znajduje się praktycznie poza granicami Wszechświata. Wiele naturalnych u nas zjawisk, jak grawitacja czy sposób poruszania się światła, działa tam na innej zasadzie, w stopniu ograniczonym lub też nie obowiązuje wcale. Należy do nich także czas, który zawijając się na krawędziach kosmosu, traci swoje właściwości i do jego funkcji została częściowo przystosowana tak zwana Piąta Przestrzeń, w której zachodzi się ruch i giną przeszłe wydarzenia. Trudno się więc dziwić, że gdy nagle zaczyna płynąć - punktowo, nierównomiernie - jest dla Enabian nie do pojęcia, nie tylko z powodu niesionej ze sobą śmierci powodując zamęt i panikę. Nie jest to żaden spoiler - Snałowi niemal od razu udaje się przewidzieć miejsce następnych "odwiedzin" i podczas paru kolejnych incydentów zszokowany obserwuje działanie obcego, który początkowo nawet wydawał mu się winny. Prawdziwą tajemnicą i motywem przewodnim powieści jest idea Człowieka Czasu, który uważa się za bezinteresownego uzdrawiacza i jedynego nieobojętnego wobec niekompletnej fizyki granic Wszechświata, a zarazem za jego niekoronowanego władcę, posiadacza najpotężniejszej siły, któremu nie wolno się przeciwstawiać.
Biolog pozostaje całkowicie bezradny wobec tego, co widzi. Samoistne przemiany niekontrolowane przez samego przemienianego są z jego perspektywy czymś niewyobrażalnym, okrutnym. Nie może jednak powstrzymać uczucia respektu dla tego zjawiska, zjawiska naturalnej przemiany w czasie, która tutaj dokonuje się bezwiednie, sama z siebie, a której nikt na Enabie dotąd nie uświadczył. Jaki jednak jest cel dziwacznej postaci? Co chce uzyskać? Być może i my nie bylibyśmy w stanie zrozumieć pomyleńca, który według dla siebie tylko jasnej sprzecznej logiki chce uszczęśliwiać świat poprzez cierpienie, gdyby Juriana od połowy historii nie przekazała narracji właśnie jemu. Odtąd podążamy za jego chorym i niebezpiecznym tokiem myślenia, wedle którego wszystko powinno zmieniać się i przemijać, towarzyszymy mu podczas wpychania kolejnych ofiar w niszczący nurt czasu i wreszcie staramy się przewidzieć jego kolejny ruch, kiedy zdesperowany Sawior Snał zbiera się na odwagę, by jakoś nawiązać z nim kontakt i powstrzymać...
Przerażające, zdumiewające i skłaniające do myślenia, tym bardziej, że w wielu momentach tak dziwnie znajome. Kiedy już uda się nam wejść się w ten trudny, pozakosmiczny świat, nie można się od niego oderwać do ostatniej strony.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

18.Nieznane” (Jarjaae Kantomil)

Pewnego dnia niczego niespodziewających się mieszkańców wschodniej połowy planety Welji ogarnęło coś, czego nikt nie potrafił wytłumaczyć ani powstrzymać - wszyscy zaczęli mówić prawdę. Mieli co prawda możliwość milczenia, jednak gdy tylko próbowali cokolwiek powiedzieć, na wierzch wychodziły sekrety i opinie, których nigdy by przed rozmówcą nie wyjawili. Niepokojące początkowo zjawisko szybko zmieniło się w katastrofę o przerażających skutkach - w ciągu paru obiegów księżyca Trimsanda dookoła planety (porównywalnych z ziemskimi tygodniami) upadło kilkanaście rządów, obalonych przez wściekłych, oszukiwanych obywateli, zamknięto dziesiątki tysięcy firm i instytucji, rozpadały się małżeństwa, odkrywane fakty co chwilę doprowadzały kogoś do morderstwa lub samobójstwa, panowała panika, obłęd i chaos. W nielicznych z nierozbitych jeszcze organizacji i laboratoriów trwały próby odnalezienia przyczyny klątwy i uratowania drugiej połowy planety, na którą powoli zjawisko się rozprzestrzeniało, jednak na próżno. Nikt nie mógł zrozumieć, co się dzieje.
Sprawa wyjaśnia się dopiero, gdy po dziesięciu obrotach Trimsanda nad Welją zjawiła się sterowana kometa wojenna dowodzona przez Elenlanian. Ich odwieczni wrogowie, Aomowie, porzucili na Welji Pierścień Prawdy - jeden z sześciu królewskich insygniów doskonałości, które oczywiście Elenlanie zamierzają kolejno zniszczyć. Rozbita wewnętrznie Welja otrzymuje ultimatum - albo pierścień zostanie im odesłany w ciągu jednego obrotu księżyca, albo zostanie usunięty razem z całą planetą. Radary dowódców komety wskazują, że wylądował gdzieś w obszarze międzygranicznej dżungli - ale gdzie dokładnie? Czy zebrani w ostatniej chwili ochotnicy faktycznie oswoili się już z jego działaniem na tyle, żeby się do niego zbliżyć i nie pozabijać nawzajem?

Prawda kojarzy się z czymś dobrym, tutaj natomiast jest najpoważniejszym wyzwaniem, z którym trzeba się zmierzyć, znacznie gorszym od groźby Elenlanian. Nie, żeby bohaterowie mieli coś na sumieniu - większość z nich wyruszyła z najczystszymi intencjami przywrócenia planecie normalności. Żołnierz Waszdifijo, niczym wycięty z amerykańskich opowieści, uważa się wręcz za wzór cnót; jego zabawnym, cynicznym nieco przeciwieństwem jest niesłusznie mimo wszystko zdymisjonowany lata temu prezydent, Di Runa, który teraz chce odzyskać dobre imię. Z bardziej osobistych powodów w grupie pojawili się Si Doriw i Welpnis – ona: chcąc naprawić małżeństwo rodziców, on: w celu przywrócenia swojej firmy do życia. Jedynym wyjątkiem jest Eramoren, który ma nadzieję zataić milczeniem swój plan przejęcia pierścienia i zrujnowania za jego pomocą kraju Sybrilli, znajdującego się na chwilowo bezpiecznej stronie planety. Jednak nawet on pod wpływem wypływającej z siebie prawdy przekona się, że jego zamiary są o wiele głębsze i nie aż tak egoistyczne, jak mu się wydawało. Każdego z piątki poszukiwaczy czeka niespodzianka ich własnej osobowości. Najbardziej jednak zdziwi się (i przestraszy) Welpnis, który dowie się, że jest zakochany w swojej dawnej znajomej, Si Doriw.
Bohaterowie nie mają nic na sumieniu - po prostu jak każda istota niedoskonała mają wady i słabości, a co za tym idzie: myśli, nad którymi nie są w stanie zapanować, i wiedzę o nich. Nie uświadczymy tu długich filozoficznych przemyśleń, jednak nie były one Jarjaae potrzebne, by już na pierwszych stronach dać nam do zrozumienia, że prawda może być czymś dobrym tylko w świecie absolutnie idealnym, takim jaki stworzyli Aomowie. Ktoś, kto popełnia błędy, i nie na wszystko zna odpowiedź, potrzebuje czasami wykręcić się nieszczerością, żeby ukryć swoje wady i chronić przed nimi siebie i innych, jak za ścianą bezpiecznej (choć przekolorowanej) iluzji. Jarjaae sugeruje, że prawda nie jest równoważna szczęściu, że łatwo nią zrobić krzywdę, i dodaje, że bliżej szczęścia jest umiejętności rozsądnego jej dawkowania, wyczuwania równowagi, tego, co powinno się powiedzieć, a co nie. Pomimo surwiwalowych niemal przygód w niezamieszkanych dzikich błękitnych lasach, to właśnie ta zdolność umożliwiła im ostatecznie dotarcie do celu.
Powieść przygodowa, romans, filozofia, a może nawet historia apokaliptyczna? Każdy zobaczy w tym, co zechce i pod każdym względem się sprawdzi.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

17.Teoria koloru” (Suni I* Magdali)

Planeta Uramina była miejscem bujnego rozwoju sztuki, techniki i polityki, ale przede wszystkim badań naukowych. Jedną z kwestii, która najbardziej nurtowała jej mieszkańców, była koncepcja, jakoby możliwy był odbiór pewnego przedziału fal elektromagnetycznych w postaci tak zwanego, niewykrywalnego dotykiem ani słuchem, koloru. Śmiała wizja, zaproponowana pod koniec okresu Pierwszych Myślicieli, długo nie mogła jednak zostać sprawdzona eksperymentalnie, ponieważ tamtejszy stan wiedzy i techniki zwyczajnie nie pozwalał na stworzenie sztucznego zmysłu, które uzupełniałby naturalne cztery zmysły Uraminanian. Zresztą teoria istnienia czegoś takiego jak kolor wydawała się zupełnie nieprzydatna, a wręcz ekstrawagancka - opis świata za pomocą dotyku, dźwięku, zapachu i smaku dla przeciętnego mieszkańca tej planety był jak najbardziej pełny i wystarczający.
Jednym z naukowców, który zainteresował się tym abstrakcyjnym tematem był właśnie Suni I. Co ciekawe, na co dzień zajmował się opieką nad dziećmi, mającymi problemy z nauką i kontaktem międzyludzkim. To on pierwszy zauważył, że przypisywany im niedorozwój słuchu, niechęć do dotykowego rozpoznawania twarzy i niezrozumienie notacji zapachowej mogą mieć związek właśnie z wykształceniem się u nich nadmiarowego zmysłu, który na Ziemi nazwalibyśmy wzrokiem, a który skupia ich uwagę na zupełnie innych bodźcach. Początkowo podchodził do własnych wniosków sceptycznie, jednak ostrożne eksperymenty, a wreszcie pełne otwartości rozmowy z dziećmi przekonały go, jak niesamowity świat doświadczeń pozostaje nieodkryty. Był to pierwszy, ważny krok w kierunku udowodnienia możliwości odbierania, a później prób przybliżenia i wyobrażenia sobie obrazów tworzonych przez światło.

Mogłoby się wydawać, że w chwili nawiązania pierwszego kontaktu z cywilizacjami pozauramińskimi, które automatycznie poszerzyły wiedzę o działaniu i różnorodności Wszechświata, prace fotologiczne straciły swoją pierwotną wartość. Ale na pewno nie Teoria koloru - daje ona szansę poznać nie tylko zaczątki nowej nauki, ale także relacje autora z młodymi ludźmi, którzy się do tego przyczynili. Już od pierwszych stron daje się odczuć, jakim ciężarem jest zdolność widzenia w świecie, w którym nikt nie ma o tym pojęcia, w którym pomimo posiadania magicznego niemal daru nie ma nikogo, kto mógłby (i chciał) nas zrozumieć. To właśnie Suni jest tym, któremu jako pierwszemu mogą śmiało, bez obaw o wyśmianie czy zlekceważenie opowiedzieć o niezwykłościach, które widzą - o tym, jak wielka, ale odległa góra mieści się przez małe okno, o tym, że można zobaczyć dno szklanki pełnej wody, choć nie można, gdy jest ona pełna mleka, o kolorze liści, który zmienia się w świetle zachodzącego słońca... Z drugiej strony odważyć się na pytania może także naukowiec, który pomimo lat doświadczenia i filozoficznych przemyśleń natrafia na mnóstwo wątpliwości. Czy gdy dotyka kamień, on naprawdę staje się bardziej chropowaty, czy był taki cały czas? Czy różne częstotliwości dźwięków, jakie wydają przedmioty, ma wpływ na ich kolor? Jaki kolor ma wiatr? Dla jego podopiecznych, wiekowo podobnych do naszych pięciolatków, próby wyjaśnienia jemu (i sobie) tych kwestii były wspaniałą przygodą, zachętą do niekończących się przemyśleń. I nie ma znaczenia, że nie zawsze zakończonych powodzeniem.
Ponadto o ile samo pojęcie koloru istniało, o tyle nazwania wymagały jego cechy, zachowanie, poszczególne częstotliwości, dlatego każda historia brzmiała inaczej w wykonaniu innego dziecka, z każdym kolejnym dniem, po każdym dodatkowym pytaniu. Fotologii uczył się więc nie tylko "niewidomy" Suni, ale także towarzyszące mu w tym dzieci. Fotologii, a także czegoś o wiele ważniejszego - umiejętności rozumienia tego, co widzą, rozmawiania o tym, co czują, poszukiwania słów i znaczeń oraz tego, by już dłużej nie bać się tym cieszyć.
Niesamowite - tylko rozmowy Suni z pojedynczymi podopiecznymi, tylko jego dopytywania i porównania, a jednak nie przestaje się dziać ani na chwilę. Nawet mi zakręciło się przy nich od nadmiaru kolorów.


_______________
*Litera I po pierwszym imieniu oznacza oczywiście nie rzymską jedynkę, a dziedziczne półnazwisko rasowo predyspozycyjne.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

16.Słowa i myśli” (Prikate Eona Aksta)

Mieszkańcy Filawenii są rasą dziwną i trudną do pojęcia nawet jak na standardy kosmosu. Jedną z charakterystycznych tylko dla nich cech jest to, że o ile większość z typowych istot rozumnych (w tym Ziemianie) posiada dwa poziomy umysłu, świadomość i podświadomość, z których tylko nad jednym mają kontrolę, o tyle u Filawenian elementy te stanowią właściwie dwie rozłączne jaźnie, dwie osobowości, o różnych poglądach i predyspozycjach, z których każda zdolna jest do przejęcia odpowiedzialności za myślenie. Jednakże to, że jest to możliwe, nie znaczy, że łatwo jest jaźń podświadomą „zmusić” do wejścia w ten stan, a nawet jeśli - wciąż zachowuje ona naturę podświadomości, interpretującą odbieraną wzrokowo rzeczywistość we właściwy dla niej nielogiczny, odrealniony i najeżony skojarzeniami sposób. Sztuką jest więc zarówno kontaktowanie się z drugą stroną swojej osobowości, przywoływanie jej, jak i umiejętność patrzenia przez nią na świat, odczytanie jej „rozumowania”. Pogodzenie ze sobą dwóch składowych swojego umysłu, zdolność traktowania ich na równi ze sobą, jest trudna do wypracowania, można porównać ją do buddyjskiej nirwany, która za to nadaje słowom takiego kogoś magiczną moc manipulowania światem - zarówno „świadomą”, obiektywną rzeczywistością, jak i „podświadomym” światem snów i myśli.
Jak dotąd historia Filawenii pamięta tylko kilkoro takich mędrców, zwanych Filologami. Za czasów, w których rozgrywa się powieść, było ich dwóch, którzy wraz z kilkudziesięcioma Filozofami (Prawie Słownymi), prowadzili Anegeli - coś pomiędzy akademią umiejętności a świątynią dla kilkuset młodych adeptów tej najbardziej cenionej na planecie sztuki.
Nie trzeba przeglądać statystyk uczelnianych, żeby zauważyć, że niewielu studentów jest w stanie dostąpić zaszczytu otrzymania choćby tytułu Filozofa. Jednym z tych, którzy jakiś czas temu stracili na to szansę, jest młody Kaprian - pomimo szczerych starań i wiary, że takie właśnie jest jego przeznaczenie, lekceważony przez nauczycieli. Niesłusznie, bo choć on sam nie zdaje sobie z tego sprawy, jego podświadomość już od dawna nauczyła się przeskakiwać do jego myśli, co sprawi, że jako jedyny będzie w stanie powstrzymać dziwaczny, mroczny obłęd, ogarniający mury Anegeli i myśli jego mieszkańców. Ale czy tak naprawdę połapie się, co się dzieje? Czy magia faktycznie nie jest w zasięgu ręki Kapriana?

Nie jest to książka łatwa. Przeskoki do dość surrealistycznej perspektywy podświadomej i zapowiedziane mogłyby zaprowadzić wystarczający bałagan w narracji, co natomiast powiedzieć, gdy wiecznie przygnębionemu Kaprianowi, z którego perspektywy oglądamy świat, zdarzają się zawsze z zaskoczenia, nierozróżnialne od „pierwszej” świadomości nawet dla niego? Zastanawiający (i przy okazji najwyraźniejszy) jest chociażby powracający motyw walących się wież - chłopak widzi je wielokrotnie, ale zawsze tylko kątem oka; kiedy odwraca się w tamtą stronę, odległe budowle stoją nienaruszone. Czy obraz ten jest nie dającą się zrozumieć interpretacją jego uzewnętrznionej jaźni, wizją przyszłości czy jedynie złudzeniem?
Właśnie obrazy, zagadkowe i coraz bardziej niepokojące, są tym, co towarzyszy nam na każdym kroku, gdyż uczelnianych wspomnień Kapriana, opowiedzianych łagodnym, wdzięcznym stylem Eony Aksty, nie urozmaicają niemal żadne dialogi. Obowiązuje raczej bogaty język gestykulacji, gdyż reguły Anegeli, jako uczelni nadającej słowu mówionemu wyjątkową wartość, nakazują unikania używania go bez powodu, czego główny bohater, choć już nie jest studentem, wiernie przestrzega, snując się po uczelni w poszukiwaniu szansy na ponowne przyjęcie. Owe wędrówki po akademii są zresztą okazją do odwiedzin sal wykładowych i prezentowania czytelnikowi tyleż niejasnych, co urokliwych zajęć lekcyjnych - wtedy najczęściej pojawiają się dialogi (a właściwie monologi) i wtedy też pojawia się jedyna nie budząca tu wątpliwości magia. W dużej mierze ma tu więc miejsce zwyczajne życie studenckie, historia młodzieńca mającego nadzieję, że jego dążenia mają sens, co naprawdę porusza, a kwestia, czy bohater w końcu zostanie doceniony, niekiedy zaprząta całą uwagę. Tajemnicze przemiany mają miejsce stopniowo, niejako w tle i początkowo nie budzą podejrzeń w ogóle, dopiero bliżej końca składają się w całość. Mnie szczególnie zapadł w pamięć widok mędrca perorującego zawzięcie do pustych ławek. Dopiero w którymś momencie uświadamiamy sobie, że pojawiające się wcześniej pozbawione sensu motywy oblewania studentów z powodu jednego spojrzenia, czy palące się całymi dniami świece, mają znaczenie, ale takie, jakiego nikt by się nie spodziewał...
Wyjątkowy, surrealistyczny dramat z odrobiną horroru i thillera (jak to na studiach ;) ). Trudne, zakręcone, ale zachwycające i wciągające.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

15.Błyk Przeczywitości” (Mick Bunnix*)

Nieczęsto zdarza się, że ja zgłaszam propozycję dzieła do recenzji. Co do tego nic nie było pewne - jego stylowi czy przekazowi, choć godnym uwagi, daleko było do mistrzów pióra takich jak Dżitta U Nula Ka F , Epi Potrik czy Sehsan Kottek Lalj O. Po dogłębnych poszukiwaniach okazało się, że także w kwestii ilości fanów i wpływowi na lokalne społeczności mogłoby być o wiele lepiej - ale może to kwestia konspiracji, która jest wpisana w naturę historii takich jak ta? Sprawy potoczyły się jednak tyleż niespodziewanie, co szczęśliwie. Niewiarygodne bogactwo gadżetów, plakatów, figurek, autografów i dodatkowych gier, które oprócz książki przyjechały do mnie routerem od koleżanki Kociary, okazały się być idealnymi prezentami dla pracowników Międzyplanetarnego Przeglądu Literackiego, z których sceptyczny dotąd dyrektor bardzo upodobał sobie ruchomą, czterowymiarową figurkę głównego bohatera. Tak więc...

W świecie niekończących się bojów między rasą zaawansowanych technologicznie Zajęcy z Carrotous a kosmicznymi Żółwiami, dowodzonymi przez okrutnego Devana Shella, żył młody Zając o imieniu Blackzz Jack. Jak wielu innych Carrotousian był skromnym hakerem, co nie przeszkadzało mu aktywnie uczestniczyć w ruchu oporu przeciw złemu królowi, który z każdym atakiem potwierdzał swoją przewagę i poszerzał granice zajmowanych terenów. Walka z okupantem była dla Blackzza całym jego życiem, całymi dniami pracował nad ulepszaniem strategii i w imieniu wolności byłby w stanie poświęcić wszystko. Nic dziwnego więc, że gdy wydawało się już, że wszystko jest na najlepszej drodze do przejęcia kontroli nad kilkoma wrogimi myśliwcami, to właśnie Blackzz odkrywa, że jeden z zajęczych spiskowców jest zdrajcą. Zanim jednak udaje mu się wszcząć alarm, oszust uruchamia opracowane przez nich niedawno urządzenie wirtualizacyjne i przesyła go do wnętrza jednego z dziesiątek komputerów skradzionych wrogom. Zając szybko przekonuje się, że jest to pułapka bez wyjścia i został zamieniony w program być może już na zawsze, bez żadnej nadziei na powrót czy choćby kontakt ze światem zewnętrznym. Świat zewnętrzny to jednak nie wszystko - teraz czeka Blackzza trwająca sześć tomów przygoda w świecie cybernetycznym, nierzeczywistym. Minie wiele czasu, nim zdobędzie akceptację, zaufanie i zrozumienie zamieszkujących go istot i wreszcie wspólny wysiłek otworzy mu drogę powrotną do ukochanej ojczyzny oraz do zemsty...

Pierwsze, co rzuca się czytelnikowi w oczy, to tytuł – jego dziwna niepoprawność jest efektem przekształceń gwarowych komputerowych istot, które obserwując rzeczywistość realną starają się podchwycić jej znaczenie, choć tak bardzo zaprzecza ona ich rozumowaniu. Nie da się już dokładnie ustalić, co dokładnie znaczą te słowa, jednak najczęściej określano nimi to, co z owej rzeczywistości przekazywał w swojej dobroci Użytkownik. Wiele mówi to o złożonej z anarchii i chaosu Kulturze Daru, która ustala obcy porządek w cyberświecie, o beztrosce oraz pewnej naiwności jego mieszkańców. Tym trudniej jest dogadać się z nimi Blackzzowi, który początkowo ignoruje ich, skupiając wyłącznie na sobie i swoim problemie. Długo nie może otrząsnąć się z szoku, że tak ważne dla niego wydarzenia będą się teraz działy bez jego udziału, że zniknął niewytłumaczalnie, podczas gdy tak wiele jeszcze chciał osiągnąć. W podobnie trudnej sytuacji są sami mieszkańcy – tym razem to Blackzz jest dla nich błykiem przeczywistości, prezentem od Użytkownika, jednak tym razem nie są w stanie zrozumieć sensu jego woli i przyjąć nieznajomego do swojego społeczeństwa. Z czasem obie strony otwierają się na siebie – obcy komputer przestaje być dla Blackzza tylko więzieniem. Pomimo kolejnych niespodzianek uczy się w nim poruszać, hakować, pokonywać kolejne wyzwania i odblokowywać dostęp do kolejnych środków na obserwację rzeczywistości zewnętrznej. Największe jednak uznanie mieszkańców zdobywa tym, że odzyskał pogodę ducha oraz widzi już różnicę pomiędzy tymi dwoma światami i że nie koniecznie jest to różnica na korzyść tego, z którego przyszedł.
Pomimo pierwszego wrażenia zdecydowanie nie jest to patriotyczna, zachęcająca do walki opowiastka, z jakiej słynie carrotousiańska literatura. Tak naprawdę mówi ona o czymś zupełnie przeciwnym – to nie wojna nie jest najważniejsza. Nie możemy pozostawać wobec niej obojętni, niekiedy musimy poświęcić jej bardzo wiele, jednak to nie ona jest celem naszego życia, nie ją będziemy pamiętać. Blackzz nieraz sam wyśmiewał wady swojej rasy, jej dumę i zamiłowanie w patosie, jednak w towarzystwie cybernetycznych przyjaciół zrozumiał, że sam się wiele od nich nie różni, że walczył z nienawiści, nie dla wolności, której przecież tak naprawdę nie znał. Dopiero kiedy pod koniec piątego (ostatniego napisanego dotąd) tomu Zając zaczyna się szykować do ucieczki i powstania z udziałem nowych gotowych do dewirtualizacji przyjaciół, rozumie już, po co i o co tak naprawdę walczy.


_______________
*Pomimo że książka miała być w całości w języku nilbulańskim, imiona wyraźnie inspirowane były ziemskim angielskim jako najpopularniejszym tutaj językiem. Widocznie do autorów tłumaczeń doszła informacja, dla jakich czytelników przeznaczona będzie recenzja, bo fakt ten jest wyraźnie zaznaczony w przedmowie, tak więc wyjątkowo pisownię należy traktować tutaj jak angielską.