poniedziałek, 8 czerwca 2015

68.Dolna część nieba” (Intrawik aw Łelora)

Witam ponownie i zapraszam na kolejny odcinek miesiąca tematycznego. Tym razem przed nami historia wyróżniająca się z serii swoją emocjonalnością... Ale zanim do niej przejdziemy, ciekawostka:

Złożoność technologii do generowania sztucznej burzy, z którą od Mechaniczności kojarzymy przeciwnika głównego bohatera, nie dziwi, gdy wiemy, że na Karwilane burze czy nawet mocniejsze wiatry niemal nigdy się nie zdarzają. Jest to w części spowodowane przez wspomniany już powolny obrót planety, zwłaszcza w stosunku do jej piętnastokrotnie większej średnicy niż Ziemia. Ogromny rozmiar planety zapewnił jej też bogactwo księżyców małych księżyców oraz złożony z cienkich kolorowych nitek pieścień, który mieszkańcom kojarzy się z bardzo popularnymi u nich chrupkami.

Juno Jowtli spędził w Inrafuno sporo czasu, doglądając procesu usuwania z miasta elektrycznej komunikacji miejskiej i odstresowywania jopanloigów, jednak tutejsze obowiązki szybko zaczęły zmierzać ku końcowi, tymczasem praca o podzielności liczby 5 przez liczbę 5 sama się nie napisze. Gdy wydawało się, że wszystko jest już w najlepszym porządku, detektywa odwiedza Liść – przybyszka z górnych warstw koron drzew, które odrywają się od gałęzi i całe życie wędrują po niebie i w których istnienie nie każdy wierzy. Juno nie wierzył, ale zmienił zdanie, słysząc o wielkim, niezależnym od ziemskich społeczeństw królestwie, którym nieznajoma włada, a które od niedawna dręczone jest przez potwory ze świata na dole. Oraz o tym, jego sława jako detektywa dotarła aż do świata Liści i jeśli on im odmówi, utracą wszelką nadzieję. Zaskoczony Juno pozwala się swojej nowej koleżance zabrać prosto do nieba, jednak pomimo najgorszych przeczuć nie ma pojęcia o trudnościach, jakie go czekają. Nie chodzi tu tylko o jego największego wroga, który oczywiście jest sprawcą wszystkich nieszczęść, które spadły na Liście, a który już stworzył nowy niezwykły plan wydestylowania z atmosfery Karwilane ogromnych ilości metanu, za pomocą którego będzie chciał spalić życie na niej i na wszystkich innych zamieszkałych planetach tego zespołu układów planetarnych. Pojawią się problemy bardziej prozaiczne, zwłaszcza brak wody i kontaktu z ziemią, z powodu których Juno będzie musiał co dwie, trzy godziny wracać na powierzchnię. A także mniej prozaiczne, gdy podczas tych powrotów nadmiar wspólnie spędzonego czasu ze wciąż towarzyszącą mu Liść o imieniu Prsiksa zaowocuje nad wyraz daleko idącą sympatią. Czy cokolwiek w tej historii może skończyć się dobrze?

Miłość, uważana na Karwilane za nielogiczną i niepotrzebną (w końcu mówimy o roślinach), pomimo że czasem się zdarza, jest zjawiskiem słabo poznanym i niezbyt dobrze przyjmowana przez większość. Widać to po zachowaniu Juno, który początkowo nieznane objawy tłumaczy sobie niedoborem wody i zawrotami „głowy”, i bardzo długo częściowo opiera się, a częściowo zwyczajnie nie rozumie, co się z nim dzieje i co powinien zrobić. Jakby tego było mało, aw Łelora stawia kolejne przeszkody na jego drodze, czyniąc Prsiksę królową oderwanych od ziemi sfer Liści, które to pochodzenie sprawia, że ma ona około pięćdziesięciokrotnie większą powierzchnię od niego. Czy naprawdę możliwe jest szczęście wbrew religii, która głosi, że monarchowie nie powinni zawierać związków z detektywami, i na przekór zwyczajom, zgodnie z którymi ukochana na trzeciej randce powinna przejechać się nie aż tak znowu dużym jopanloigiem? Autor stawia te i inne pytania z powagą i wyczuciem, powołując się na historię, sztukę i technologii wytwarzania barwników, myślami głównego bohatera wspominając precedensy, skutki nietolerancji i liczne powody, żeby nie bać się inności i nowości. Charakterystyczne jest, że tym razem źródło obaw nie wychodzi z zewnątrz, jak zazwyczaj w książkach aw Łelory, ale z nas samych, znajduje swój wydźwięk choćby w tym, jak zmienia się zazwyczaj chłodna i obiektywna perspektywa Juno, gdy zabiera się on za szukanie odpowiedzi w ważniejszych kwestiach.
Właśnie owe ważniejsze kwestie sprawiają, że pomimo (niby) oczywistego zakończenia wątku filozoficzno-romansowego do końca nie wiadomo, jak potoczy się los obu światów. Owe potwory, które nastrojone na bezmyślne filtrowanie powietrza bez oglądania się na miasta obudowane na gęstych chmurach, nie mają ani rozumu, ani uczuć, nie odczuwają strachu, ani nie planują, co początkowo detektywowi, Prsiksie oraz innym Liściom ciężko było zrozumieć. Przerażenie budzą relacje z prób odparcia mechanicznych ataków, które mimochodem rozszarpują wielkie liście na strzępy, nie pomaga też rzucanie patyczkami i ostrzeliwanie szyszkami bitewnymi. Prawdziwe emocje budzi świadomość, że sytuację może uratować już tylko geniusz prostego świadomego rozwiązania, którego zarysu długo, długo było brak, ale do którego Juno od pierwszych obserwacji sukcesywnie się zbliżał. Nie myślcie jednak, że Uwoskammu będzie bezmyślnie czekał, aż ktoś znowu zniweczy jego plan. To, z jak chorą troską podchodzi do swoich dzieł (a tym razem do całej ich armii), jak zawsze robi wrażenie i budzi stosowną grozę, ale to, jak przewrotnie podszedł do pułapek, które mają czekać na dzielnego filozofa, wręcz miesza w głowie i nie pozostawia wątpliwości, że naprawdę nie będzie łatwo...
O wiele straszniejsza, a jednocześnie, paradoksalnie, o wiele bogatsza pod względem uczuć i okazji do zarumieniania się część serii.

4 komentarze

  1. Technologii się boją, miłości też...jak oni opanowali całą planetę:)? Trzyma w napięciu, chociaż po 3/4 książki już wiedziałem, jakie będzie zakończenie. Ale nie mogło być inne, w końcu nie była to ostatnia książka z tej serii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Normalnie opanowali - na Ziemi przodują trawy i bakterie, a one chyba też o takich sprawach nie wiedzą zbyt dużo :D Rozumiesz, u roślin rozmnażanie wygląda całkiem inaczej, nie wymaga bliskości i dłuższych związków, więc o ile nam miłość się bardzo przydaje, o tyle tam jest raczej wybrykiem inteligentnego umysłu...
      No niestety, ostatnia 1/4 w seriach aw Łelory tylko Karwilanian może zaskoczyć :D

      Usuń
  2. Troszkę przemoralizowana, ale solidna pozycja. Podoba mi się też końcówka z tym "nowym kwiatem" - prosta, ale ładna w swej metaforyczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam gdzie miłość, tam zawsze musi pojawić się trochę moralizowania. Na szczęście aw Łelora całkiem dobrze sobie z tym radzi, nie lubi przesadzać. I lubi ładne metafory, niby to nawiązujące do najdawniejszych legend planety, a jednak w prosty sposób zrozumiałe dla czytelników spoza niej :) Tak jak ten kwiat właśnie - symbolika czegoś nowego, stworzonego z trudem, czego naturalną ceną jest przemijanie, co ma odzwierciedlenie zarówno w znanych nam roślinach (dobre tłumaczenie, choć nie Jana Kaszanki) oraz walce o pierwsze półcywilizowane, półludzkie królestwa.

      Usuń