poniedziałek, 15 czerwca 2015

69.Nieprawdziwy deszcz” (Intrawik aw Łelora)

Przed nami kolejny, czwarty już odcinek serii karwilańskiego autora, aw Łelory. Wbrew tytułowi żywiołem, który odegra w nim główną rolę, wcale nie będzie woda...

Kolejną, obok pierściania planety i różnobarwnych księżyców, atrakcją astronomiczną jest jasna mgławica emisyjna, która otula większość planet tego zespołu układów planetarnych, w tym połowę tego, do którego należy Karwilane. Tak więc w nocy widać nie granatową sferę pokrytą maleńkimi punkcikami, a tęczę rozlaną po całym nieboskłonie, która jest zaledwie nieznacznie ciemniejsza od słońca. Czy raczej: byłoby widać, gdyby nie przysłaniały wszystkiego liście gigantycznych białych drzew, których korony splatają się ze sobą i ciągną kilometry od pnia, z którego wyrastają.

Skutkiem wydarzeń, kończących Dolną część nieba Juno i Liść Prsiksa musieli gwałtownie zerwać ze sobą kontakt. Co nie znaczy, że ten detektyw nie będzie tęsknił za swoją ukochaną – jego plany co do dzieł filozoficznych powiększyły się o traktat „Zakochanie: wpływ na lokalną i globalną ekonomię oraz wertykalny ruch jopanloigów”, a nostalgiczne rozmowy z samym sobą, mające na celu zrozumienie uczucia, które w sobie odkrył, przerywane westchnieniami pochłaniają mu całe dnie. Jego znajomi rozumieją z tego stanu jeszcze mniej, martwią się o niego i, z różnym skutkiem, próbują przywrócić do rzeczywistości.
Co nie udaje się do momentu, gdy nie zaczyna dziać się coś naprawdę strasznego. Z nieba spada deszcz, jednak nie taki jak zazwyczaj, wodnożelowy, ale deszcz gorącej substancji, która wypala sobie drogę w gąszczu liści, doprowadzając do pożarów i pokrywając gołą ziemię metalową skorupą. Tajemniczy kataklizm nie trwał długo, wystarczył jednak, żeby zniszczyć setki kilometrów lasów i wprowadzić chaos, uniemożliwiający komukolwiek dojście, co się właściwie stało. Planetę opanowują straszne teorie o rozpadających się księżycach i niebie, które po setkach lat postanowiło spaść Karwilanianom na głowy. Dopiero niejaki Fradleh Mogac Gonpfi, specjalista w meteorologii, konstruktor oraz piekarz, jest pierwszym, kto próbuje zapobiec panice, przypominając, że nic nie bierze się z niczego i wszystkiego można się dowiedzieć. Widząc wrogie nastawienie mieszkańców, Juno własnego mimo strachu i wewnętrznych rozterek zgadza się mu pomoc i razem, przy użyciu balonopodobnego kwiatu Lawosksji, ruszają w podróż do najwyższych warstw atmosfery. Tam szybko odkrywają, że źródłem nieszczęścia nie jest rozpadający się księżyc czy niebo, tylko skomplikowana, przypominająca małe miasto machina, zawieszona w chmurach. Sytuacja nie zapowiada się dobrze, a staje się jeszcze gorsza, gdy Juno i Fradleha zaskakuje kolejny deszcz, z powodu którego ledwo udaje im się dolecieć do konstrukcji na rozpadającej się roślinie. Teraz pozostali sami z ciągnącym się po horyzont tworem, sterowanym, jak wkrótce się dowiedzą, przez samego Uwoskammu. Nikt nie musi im przypominać, że losy świata zależą od nich, zwłaszcza Juno, który nie zapomina, że zbudowanemu pod gołym niebem Królestwu Liści grozi największe niebezpieczeństwo.

Niezwykłe jak na różnych planetach może różnić się podejście do ognia – podczas gdy na Ziemi był on pierwszym krokiem ku rozwojowi, w roślinnych światach takich jak Karwilane kojarzy się zawsze ze zniszczeniem i tragedią. Tutaj w dodatku symbolizowany jest on nie tylko przez sam palący, metalowy deszcz, ale także przez osobę Fradleha, który jako kucharz, przygotowujący na co dzień jedzenie w niebezpiecznych i kontrowersyjnych warunkach wysokich temperatur, z miejsca wzbudza niechęć i podejrzenia. Juno prawdopodobnie również nie powierzyłby mu swojego życia, gdyby nie kierowała nim silniejsza niż zwykle chęć natychmiastowego działania. Widać po nim wiele lęków i odruchów podobnych do tych, gdy zmuszony był jechać kolejką do siedziby swojego wroga, jednocześnie daje się odczuć też to, jak wiele detektyw się już nauczył, jak bardzo stara się walczyć z tym, co go przeraża, i nie ulegać uprzedzeniom. Jeszcze przed dotarciem do podniebnego urządzenia wytwarzającej dziwną ciecz, stara się nawiązać kontakt z nowym kolegą, wyciągnąć wnioski i podpowiedzi z jego doświadczeń. I bardzo dobrze, bo kiedy rozbijają się na miejscu, jest już zdany tylko na niego.
Dzieło Uwoskammu przeraża tutaj jak nigdy wcześniej. O ile w poprzedniej książce większość wydarzeń działo się w bajecznej scenerii chmur i białych pałaców, z „gościnną” obecnością niszczących tę harmonię robotów, o tyle teraz ponura, przygniatająca sceneria metalu, betonu i ognia jest podstawą rozwijającej się akcji. Bohaterów (ani nas) ani na chwilę nie opuszcza poczucie kończącego się czasu – zarówno z powodu świadomości, że od nich zależy życie tysięcy roślinoludzi pod nimi, jak i z tego powodu, że brak słońca i wody w głębi mrocznych budowli może się dla nich samych źle skończyć. Poszukiwania nie są przy tym wcale łatwiejsze - Juno musi wykorzystać wszystkie swoje obserwacyjne i filozoficzne talenty, a także techniczną wiedzę Fradleha, żeby odnaleźć się w nowej nieprzyjaznej rzeczywistości. W końcu samo dotarcie do maszynerii nie oznacza wyłączenia jej, ani nie daje żadnej podpowiedzi co do tego, jak to zrobić czy kto jest za to wszystko odpowiedzialny. Juno musi sam jak zwykle poskładać odpowiedzi na swoje pytania z tego, co znajdzie po drodze, a w świecie pozbawionym czegokolwiek, co byłoby dla niego znajome, nie będzie to wcale łatwe, zwłaszcza gdy do akcji wejdą mechaniczne twory gotowe rozerwać każdą formę życia na strzępy. Jedyną nadzieją jest Fradleh, który uparcie twierdzi, że każda maszyna musi mieć część zarządzającą i gdzieś pośród tego metalowego chaosu musi znajdować się ich cel...
Pełna grozy i prawdziwego kryminalnego kombinowania historia, trzymająca w napięciu bardziej niż można by oczekiwać po którejkolwiek książce aw Łelory, pierwsza, która jak żadna inna zasługuje na tag akcja.
n

4 komentarze

  1. Nawet kosmos ma własny odpowiednik gotyckiej noweli, kto by przypuszczał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba! Zdziwiłbyś się, jak wiele kosmicznych dziedzin literackich nie ma odpowiednika u nas ;)

      Usuń
  2. Chętnie przeczytam. Atak na nieznaną maszynę, która zaatakowała planetę. Juno powinien się domyślać, kto za to wszystko odpowiada. Chyba, że będzie to zaskakujące też dla czytelnika :)
    Przypominają mi się "Kosmiczne jaja" i przycisk autodestrukcji:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, on się nigdy nie spodziewa X)

      W dodatku: atak na maszynę oczami kogoś, dla kogo elektronika, pomimo wiedzy o wiele rozleglejszej niż u większości Karwilanian, wciąż pozostaje tematyką dość egzotyczną. Co prawda aw Łelora spisał się z tym elegancko, nawet trzymania się faktu, że to przecież nie Ziemia, ale i tak nie brak tam szczegółów, które budzą zaskoczenie tym, jak ciekawie można interpretować niektóre "niejasności".
      W każdym razie pomysł z przyciskiem autodestrukcji jeszcze chyba dopiero przed autorem :D

      Usuń