poniedziałek, 22 czerwca 2015

70.Katastrofa” (Intrawik aw Łelora)

Zapraszam Czytelników Literatyki na recenzję piątej części serii Intrawika aw Łelory. Ciekawej nie tylko dlatego, że poświęcona jest żywiołowi najważniejszemu dla roślin, ale także dlatego, że także ku mojemu zdziwieniu, okazała się być ona dopiero pierwszą połową dłuższej historii...

Jak już wiadomo, na Karwilane nie buduje się z kamieni. Pomimo że w Złodzieju kamieni mówi się o wioskach, tak naprawdę nie stawia się tam ani miast, ani domów w żadnym z ziemskich znaczeń tego słowa. Tego rodzaju określenia opierają się raczej na skupiskach leśnych, między którymi zamieszkuje myśląca część mieszkańców planety. Co nie dziwi przy fakcie, że na Karwilane nie ma skrawka suchej powierzchni, bo 99% z niej zalane jest płytkimi jeziorami, natomiast gęste powietrze - nasycone parą wodną, co upodabnia ją do szklarni.
Ogólnodostępny kontakt z wodą czyni z niej nie tylko pożywienie, ale i naturalne dla Karwilanian medium komunikacji. Stałe trzymanie korzeni w wodzie umożliwia roślinoludziom nie tylko zwykła rozmowę, ale także, bez działu żadnych technologii, wymianę informacji między społeczeństwem a jego rządem. Popularne we Wszechświecie zmysły wzroku i słuchu praktycznie u nich nie istnieją, przez co dobrze znany poza planetą aw Łelora nie mógł doświadczyć większości z ekranizacji swoich dzieł.

Fradleh Mogac Gonpfi, który w poprzednim odcinku pomagał naszemu detektywowi, w przeciwieństwie o tego ostatniego nie był tak przyzwyczajony do pozaziemskich przygód, przez co bardzo ciężko zniósł podniebną podróż i wizytę w metalowej, „martwej” maszynie. Postanawia natychmiast wrócić do rodzimej Garrifanzy, w czym Juno postanawia mu towarzyszyć (licząc po cichu, że także i jemu uda się wreszcie ruszyć w podróż do domu). Podejrzane wydarzenia zaczynają się jednak jeszcze długo zanim docierają do odległego miasta – w którejś z przypadkowo odwiedzonych wiosek ma miejsce dyskusja nad karą dla jednego z mieszkańców, Rarda Grwodrs, który wedle powszechnej opinii, postradał rozum. Juno nie może przejść wobec takiej sytuacji obojętnie, tak więc czując poczucie obowiązku (jako znawca kryminologii) oraz okazję do pofilozofowania, oferuje swoją pomoc. Pomimo że bezsens okrzyków obwinionego o tajemniczym osuszonym kawałku ziemi parę kilometrów dalej nie budzi wątpliwości Juno (ani nikogo innego), jest on pierwszą osobą, która faktycznie interesuje się ich prawdziwością, zabiera małą eskortę i idzie sprawdzić miejsce, która tamten wskazuje. Oględziny potwierdzają jedyną możliwą wersję wydarzeń – woda... jest tam, tak samo jak i wszędzie indziej. Kiedy wydaje się, że nic już nie uratuje Rarda przed linczem, Juno doznaje olśnienia i zdaje sobie sprawę z paru faktów. Jak Rard może mówić o rozległych suchych wydmach, jeśli nigdy ich nie widział? I dlaczego kałuże, na które tam trafili, były takie płytkie? Kiedy niewiele przed ostatnim procesem idzie tam ponownie, odkrywa nie tylko, że wody jest jeszcze mniej, ale i że zanurzone w niej małe korzenie są bardzo wysuszone, a piasek pod cienką warstwą wilgoci – suchy. Choć ciężko było to sobie wyobrazić, wszystko wskazywało na to, że ktoś naprawdę odpompował stąd wodę na dłuży czas, a potem wlał jej trochę z powrotem, żeby zaszkodzić jedynej osobie, która się o tym dowiedziała. Ale kto? Jak wkrótce się okaże, Juno będzie miał do pomocy w rozwiązywaniu tej kwestii samego Rarda, który wydostał się z zamknięcia, widząc w podążaniu za detektywem jedyną drogę na uratowanie. Tym samym oczywiście wpędzając go w kłopoty, zarówno ze strony sędziów, jak i kogoś, kto postanowił zabrać ludziom to, co mają najcenniejsze.

Katastrofa w krótkim czasie po wydaniu wywołała, zgodnie z nazwą, prawdziwą burzę i ogromny wstrząs, szokując miliony Karwilanian pomysłem, że ziemię naprawdę da się osuszyć. Książka zapoczątkowała lawinę rozpraw i dyskusji na temat tego, czy jest to wykonalne, a wielu do dziś podaje tę informację w wątpliwość, w tym paru wydawców, którzy pierwszy raz przeklasyfikowali dzieło aw Łelory z działu obyczajowego do science fiction. Po raz kolejny autor, przedstawiając nam wspaniałą, wciągającą akcję, przemyca w niej coś, co wśród jego pobratymców było nie do pomyślenia. Podobnie jak z kradzieżą kamieni, które na Karwilane są obiektem uwielbienia i symbolem stałości, będącym nieoderwalnym elementem przyrody, tak teraz z brakiem wody, esencji, bez której wszystko miało się rozlecieć. Długo trwały debaty na temat tego, czy zmiana ilości cząsteczek w glebie i powietrzu, nie wpłynie na stabilność powierzchni i siłę grawitacji, zanim Karwilanianie zdołali odsunąć na bok przesądy i otworzyć się na fakt, że prawa fizyki nie działają u nich inaczej, w zależności od tego w co wierzą. Ciekawa jest właśnie ta (nie pierwsza już u aw Łelory) zabawa z Czytelnikiem, który najpierw stawiany jest przed jasną oczywistością, która dopiero potem, wymuszając logikę wbrew logice, staje się zagadką do rozwiązania. Trudno powiedzieć, czy pisarz zakłada u niego pewne postępy poznawcze, bo choć u samego Juno Jowtli ujawnia się bardzo już rozwinięta otwartość i sceptycyzm wobec tego, co niemożliwe, to narratorowi wciąż dopisuje sympatyczny i pełen wdzięku humor w kwestii dziwaczności niektórych ludzkich przyzwyczajeń. Już samo osądzanie czyjejś winy czy stopnia normalności bez sprawdzenia tego, jak rzecz się przedstawia naprawdę, jest dobrym przykładem na to, jak rzecz bez wątpienia dziwaczna i niesprawiedliwa dla Ziemianina XXI, dla Karwilanianina okazuje się taka dopiero po zestawieniu z późniejszymi wydarzeniami, a to dopiero początek, gdy dochodzimy do kwestii wody, nauki i „tego, co być powinno”.
Walka z uprzedzeniami to jednak jedynie tło dla upartego jak nigdy przedtem Juno, który wyłapując kolejne szczegóły i odkrywając wciąż nowe połacie suchej ziemi, ma przeczucie co do nadciągającej katastrofy. I przede wszystkim pytanie: dlaczego? Na co komu przyda się jałowa ziemia, z której żadna roślina nie będzie w stanie czerpać wody? Rozwiązanie, na które trafi na ostatnich stronach tej części, a od którego zaczniemy kolejną recenzję, wytrąci go z równowagi na dłuższy czas niż zazwyczaj...
Miła odmiana po najeżonych niebezpieczeństwami poprzednich częściach. Katastrofa czaruje najbardziej typowym dla aw Łelory zachwytem nad przyrodą, po cichu jedynie przemycając obawę wobec tego, jak łatwo jest ją zniszczyć.

2 komentarze

  1. Ciekawie rozwiązano główną zagadkę, nie sądzisz? Taki mały detal z prologu, a takie znaczenie na końcu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezupełnie jednym małym detalem (bo warto obserwować tam wiele szczegółów, jak zawsze) i niezupełnie rozwiązano, bo to przecież dopiero połowa historii.

      Usuń