poniedziałek, 1 grudnia 2014

41.Ucieczka z kosmosu” (Kwiin Lonial)

Do pewnego momentu astronomia nie zajmowała specjalnego miejsca w cywilizacji planety Ijknont, rozwijając się po prostu jako nauka o najbliższych gwiazdach i ich układach. Także potencjał astronautyki nie cieszył się zainteresowaniem u mało ambitnych i flegmatycznych istot - pomimo dość znacznych postępów technologicznych, w tej konkretnej dziedzinie pozostawali w tyle za ziemską Ameryką połowy XX wieku. W zasadzie skupiano się tu tylko na tych naukach i wynalazkach, które mogły lękliwym Ijknontianom w jakiś sposób ułatwić życie lub też uchronić przed szeroko rozumianym niebezpieczeństwem. Te bardziej rozwojowe czy nawet rozrywkowe tkwiły na dalszym planie, co jednak nie znaczy, że nie rozwijały się w ogóle.
Fangenaworl zajmował się czymś, co możnaby nazwać astromatematyką - noce spędzał na obserwacjach nieba, a w dzień starał się wyliczyć zasadę rządzącą rozkładem kosmicznych fal elektromagnetycznych. Na Ijknont panowało przekonanie o jednolitości Wszechświata, która ogólnie rzecz biorąc zakładała, że gwiazdy niczym się od siebie nie różnią, a cała ciemność poza nimi stanowi idealną próżnię. Uczony prędko doszedł do wniosku, że jest to nieprawda, jednak pod koniec kompletowania dowodów zauważył coś o wiele ciekawszego. Po kilkudziesięciu miliardach lat świetlnych od niego liczba gwiazd gwałtownie wzrastała i dochodziła do gęstości, której nawet nawet on nie przewidywał. Obliczenia przestawały się zgadzać, zwiększało się natężenie anomalii przestrzeni, a fale elektromagnetyczne uginały w nienaturalny sposób. Czyżby Wszechświat miał granice?
Wiadomość o rewolucyjnym odkryciu rozchodziła się początkowo spokojnie, wraz z tomami publikacji Fangenaworla, a potem - wzbudzając coraz większą sensację i ogarniając kolejne państwa jak burza. Niedowierzanie mieszało się z przerażeniem. Czy to możliwe, żeby stabilny i niezmienny, jak się wydawało, kosmos, okazał się w rzeczywistości niedoskonały i skończony? Czyżby dobrze im znane, pewne otoczenie było tylko małą skupiskiem wydzielonej przestrzeni? Sam naukowiec był zdumiony lawiną wydarzeń, którą spowodowała jego obserwacja. Ludzie nie rozumieli, dlaczego jakaś tajemnicza siła odgrodziła ich od tego, co znajduje się poza Wszechświatem, co za nią stoi i co ona zamierza. Nie pomagały wyjaśnienia innych astronomów i fizyków - z dnia na dzień wzrastała wszechobecna panika, powodowana przez niepewność najbliższej przyszłości. Wreszcie protesty dotarły do rządu, zarażając grozą najwyższe szczeble władz. Tam po wielu godzinach gorączkowych przemyśleń i narad podjęto decyzję o budowie pierwszego w historii ijknontiańskiego świata wehikułu, który umożliwi im wydostanie się z Wszechświata. Do udziału w tworzeniu projektu i budowie wyznaczono między innymi oczywiście Fangenaworla...

Rola Fangenaworla w tej historii początkowo wydaje się banalna, ale szybko okazuje się, że tylko on traktuje fakt, który poznał, czysto naukowo. Pozostali Ijknontianie, nieprzywykli do myślenia oderwanego od codzienności, bardziej abstrakcyjnego, dostrzegli w nim zagrożenie, które ich ogranicza, i zamach na swoją wolność. Kosmiczna cecha przestrzeni, będąca bez znaczenia dla ich życia i przyszłości, stała się nagle czymś bliskim, realnym, i im bardziej trudnym do pojęcia i niejasnym, tym bardziej sprawiającym wrażenie czegoś, czemu należy się przeciwstawić. Niezwykłą ironią stało się to, że istoty, które całe wieki strach trzymał blisko ziemi, tym razem pcha je w daleką przestrzeń. Tylko Fangenaworl, jako przedstawiciel nielicznych ijknontiańskich naukowców, ma świadomość tego, że granica kosmosu jest rzeczą niemal abstrakcyjną i prawdopodobnie nie można jej tak po prostu przekroczyć. Podobnie jak tego, że już samo dotarcie tam nie jest wykonalne, w szczególności dla technologii, która nigdy dotąd (nawet pod postacią samolotu!) nie wzbiła się w powietrze.
Najciekawszą rzeczą, oprócz zdumiewającej (a niekiedy zabawnej) reakcji społeczeństwa, jest właśnie ta rozterka głównego bohatera. W przeciwieństwie do tłumów, przyzwyczajony jest właśnie do myślenia kategoriami teorii i wzorów, co sprawia, że nie jest mu łatwo przejść do działań bardziej "praktycznych". Na szczęście i wśród nie-naukowców znajdują się myślący ludzie, z którymi odkrywa, jak można znaleźć wyjście z problemu w ten sam sposób, w jaki się on pojawił...
Gdy parę wieków* temu Kwiin Lonial pisał Ucieczkę z kosmosu, jego zamierzeniem było przede wszystkim zażartowanie sobie z bojaźni jego współrodaków, która hamowała ich rozwój i odkrycia. Nie miał przy tym pojęcia, że naukowy element jego dzieła okaże się proroczy. Dziś, kiedy skończoność Wszechświata jest już faktem ogólnie przyjętym nawet na naszej planecie, odbiór utworu się trochę zmienił. Niezmiennie jednak pozostaje ciekawą i nieco wstrząsającą opowieścią o dziwactwach natury stworzeń myślących.


_______________
*A pamiętajmy, że w porównaniu z ziemskimi wiekami te ijknontiańskie są jakieś dwanaście razy dłuższe.

6 komentarzy

  1. Bardzo fajna w swoim optymizmie historia. Spodziewałem się, że rząd wykorzysta sytuację do własnych celów, ale skończyło się inaczej :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, rząd to nie zawsze banda cwaniaków - czasami jest równie nieporadny, co i reszta ludności :) Sytuację udało się jedynie jako tako wykorzystać Fangenaworlowi, a to i tak w dość... oryginalnym stylu.

      Usuń
  2. No co ja mogę powiedzieć o tej książce? Średnio mi się podobała, ale był tam jeden ciekawy motyw. Mianowicie - postać jednego z kapłanów, Ferendeka. Nie tylko Ijknontanin głębokiej wiary, ale i wielu talentów - znawca astronomii, literatury i innych, lekceważonych przez rząd Ijknontu nauk. Bronił Fangenaworla jak lew, mówiąc, że Wszechświat, co prawda, jest skończony, ale bóg Dono go doskonali.

    No i ta scena, w której obaj dyskutują wraz z doktorem Herrolem o naturze Wszechświata... Istny majstersztyk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba przyznać, że postacie drugoplanowe są wspaniałe - każda ma jakiś wpływ na podejście zdezorientowanego Fangenaworla, daje mu nowe spojrzenie na sytuację, popychając go na przód, i każda wnosi do fabuły jakąś niepowtarzalną, niezapomnianą ciekawostkę.
      Co do Ferendeka - w największych metropoliach Ijknontu wszyscy duchowni posiadają szeroką wiedzę z ogromnej ilości dziedzin, uważając za swój święty obowiązek znajomość wiedzy, którą Dono obdarował swoje dzieci. Jego pojawienie się jest chyba jednym z najbardziej niespodziewanych i nawet nieco zabawnych incydentów.
      Skoro jednak podobała się średnio, mam nadzieję, że znajdą się jeszcze na Literatyce takie, które spodobają ci się bardziej ;)

      Usuń
  3. Dziwi mnie, że tacy flegmatyczni Ijkontanie nagle przejęli się taką "bzdurą", jak ograniczenie kosmosu. I widzieli w tym niebezpieczeństwo? Widocznie tłum wszędzie działa tak samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko ciebie - wielu się zastanawiało nad tym fenomenem. Przede wszystkim - o ile dotąd o odkryciach naukowych zawsze informowano publikę i mimo to nie zwracano na nie szczególnej uwagi, o tyle tym razem nowy fakt był bardzo obrazowy i zrozumiały dla każdego. Coś takiego jak nauka popularna na Ijknoncie dlatego nie istniało i naprawdę do mało kogo docierały rewolucyjne fakty mające postać wzorów i wykresów...
      Druga rzecz to to, że wszelkie zamknięcia i ograniczenia właśnie wydają się Ijknontianom formą narzucania władzy i automatycznie kojarzą z niebezpieczeństwem. A sporo jest niebezpieczeństwo, o którym prędko zaczęto spekulować i jeszcze bardziej wszystko nakręcać, to trzeba uciekać...

      Usuń