poniedziałek, 15 grudnia 2014

43.Powrót do domu” (Noa Izgża Umarżiwse)

Z tutejszymi historiami bywa tak, że opowiadam jak gdyby nigdy nic, wierząc, że sami się zorientujecie w regułach przedstawianego świata; bywa też, że paroma wyjaśnieniami wprowadzam Was do niego, kiedy nie jest tak prosto. Decydowanie o tym jest zadaniem o tyle odpowiedzialnym, że być może to, co napiszę poprowadzi Was nie tylko przez dalszy ciąg recenzji, ale i przez sam utwór, który przecież (poza bardzo charakterystycznymi wyjątkami) objaśnień oczywistości nie zawiera. Tym razem jednak, pomimo wyraźnej konieczności objaśnienia sprawy, nie będę mogła za wiele podpowiedzieć. Pomimo trzykrotnego przeczytania książki (nie licząc wielokrotnego jej kartkowania), przeanalizowaniu paru innych źródeł i zasięgnięcia porad kolegów z redakcji ogarnięcie logiki zjawisk rządzących czasem na Iżumiraknie w większości nadal pozostaje poza zasięgiem moich możliwości.

Tym, w co wprowadzają nas już pierwsze słowa, jest przebudzenie - coś absolutnie niespotykanego. Iżumiraknianie są pozbawieni naturalnej umiejętności zasypiania, natomiast ta, którą sami stworzyli, wymaga harmonii, tego, żeby za każdym razem cały naród zasypiał i budził się jednocześnie, grupowo, jakby był jedną, śniącą osobą. Nie ma tu żadnej zależności od okresu obrotu planety wokół gwiazdy, który mógłby sterować ich dniem i nocą, za to planeta w jakiś szczególny, fizykochemiczny sposób uzależniona jest od ich snu. Cały świat pogrąża się w półczasie - dziwacznym psychograwitacyjnym fenomenie, który jest niezbędny umysłom mieszkańców do zasypiania, i który rozciąga sześć godzin iżumirakniańskiej nocy na kilka dni. Tym razem jednak przebudzenie nie dochodzi do skutku. Pewna młoda lunatyczka nie wróciła nad ranem do domu, odrywając się od ogólnej spójności, i półczasu nie można opuścić.
Nie znaczy to bynajmniej, że nie można w ogóle wstać z łóżka, co muszą w odpowiedzi na sytuację zrobić naukowe służby bezpieczeństwa, w tym - Merdin i Tandrel, detektywi zajmujący się sprawami niedomknięcia przebudzeń. Pozornie wszystko funkcjonuje tak, jak zawsze, ale wyczuwalnie bardziej ociężale, powoli, jakby nieprzezroczyste powietrze nabrało nagle nowej masy i grawitacji. Rzeczywistość, wciąż wymieszana z ich myślami, jakby jeszcze spali, nie nadaje się do życia, zakrzywiając ruch, dźwięk i wspomnienia. Nie będzie łatwo znaleźć winnego we mglistej, nierealnej atmosferze, a już na pewno - szukać wiarygodnych, pewnych śladów, które nie będą złudzeniem ich własnej nieprzytomnej psychiki. Co jednak, jeśli im się nie uda i przeciążony półczas wreszcie utraci kontrolę nad rzeczywistością? Nikt nigdy tego nie doświadczył i nie chce się o tym przekonać.
Szybko okazuje się, że zaginięcie dziewczyny wbrew początkowym przypuszczeniom nie było przypadkiem. Komuś bardzo zależy, żeby zablokować planetę we śnie. Komu? Trochę potrwa, zanim uda się zauważyć flotę obcych statków na niewyraźnym niebie i zorientować się, gdzie regularnie znikała porwana. Ten moment wrogowie będą próbowali wykorzystać na lądowanie i inwazję, na szczęście sami nie docenią potęgi półczasu...

Coś zbliżonego do półczasu występuje także choćby w wyższych warstwach atmosfery gwiazd neutronowych, których niewiarygodna prędkość obrotu powoduje niespotykane zmiany w zachowaniu czasu. Jednakże pomimo iż podobieństwo dotyczy zaledwie „rozciągliwości” czasu, nie mając żadnego związku z jego niewyobrażalnymi właściwościami psychicznymi, to i tak miliony lat mniej lub bardziej praktycznych rozważań największych umysłów Wszechświata zdołały zrobić z niego jedynie niewielki użytek. Nigdzie organicznych relacji z czasem nie udało się rozwinąć do tego stopnia i na taką skalę jak na Iżumiraknie, jak to widać w Powrót do domu, gdzie są one jakoby naturalnym skutkiem chwiejnej czasoprzestrzeni planety. Nic dziwnego, że przed wydaniem tej książki mało kto wierzył, że takie osobliwości mogą gdzieś stanowić codzienność. Umarżiwse był pierwszym, który podjął się przedstawienia tak różnorodnych i barwnych opisów zmiennej rzeczywistości, niedostępnej dla szerszej widowni, i tego, czym ona jest dla przyzwyczajonych do półczasu ludzi. Co ważne jednak - autor nie widzi w swoim świecie tylko potencjału astrofizycznego i materiału do analiz, dzięki czemu nawet nie rozumiejąc, jakie są zasady działania tego, o czym czytamy (jak w moim przypadku), wiemy, co się dzieje i nie przeraża nas głębia tego zjawiska. Zresztą - dla pisarza nie to jest najważniejsze. Obok naukowych fantazji mamy doskonale wplecione w nie elementy porywającej akcji, obyczaju, kryminału, a nawet trochę komedii i romansu, które nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że Umarżiwse poradziłby sobie nawet startując z bardziej zwyczajnej planety. W końcu jego pierwszym zamiarem było zdobycie serc współmieszkańców z Iżumirakna. Jak widać, przypadkowo udało mu się o wiele więcej.

4 komentarze

  1. Od razu dostrzegłem piękną metaforę beletrystyki i pisarstwa w ogóle - przebudzenie jest jak odkrycie talentu, natomiast różnorodne aspekty półczasu wypisz-wymaluj przypominają rozmaite gatunki literackie. Cudeńko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? :) Co prawda Umarżiwse raczej nie stworzył takiej symboliki celowo, ale wielu krytyków doszukuje się w jego utworach (tym i późniejszych) różnych podtekstów, które wręcz mogły dać podświadomy kierunek wyborowi tematyki, którą się zajmował. Przykładowo podczas gdy w Powrocie do domu (którego tytuł jest śmiało interpretowany jako powrót do korzeniu) nawiązuje rzekomo do ogółu form literackich połączonych w charakterystyce jednej planety, tak Najbliższe mi miejsce może odnosić się do idealnej wizji kontaktów telekomunikacyjnych i tęsknoty za utraconą samotnością całego człowieczeństwa.

      Usuń
  2. Wgniotło mnie w fotel. I to obrotowy. Znaczy książka była tak zakręcona, że fotel stał się obrotowy.
    Ta tajemnica, ten świat pół-rzeczywisty pół-senny, ten latający budynek i ciekawie wpleciona w to akcja. Szkoda tylko, że zagadka została rozwiązana, autor mógłby pozostawić nas w niepewności, kto za tym stoi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interesujące - podobne wrażenia z lektury miał niegdyś słynny krytyk Minkdo Da Lojla (zwany często Lojlo Da Minkda Hamwafa Użeksarimko). Stało się to podstawą do wynalezienia lokalnego odpowiednika mikrofalówki. Jej wadą było to, że nadspodziewanie długo zajęło tamtejszym przyswajanie faktu, że nie muszą podczas używania urządzenia czytać tej książki, ani obracać się na krześle (ani zwykłym ani obrotowym). No, nieważne...
      Tak, to fascynująca planeta, jedyna w swoim rodzaju :) Zagadka jednak sama prosiła się o rozwiązanie - niby można to było zostawić, ale... takie niedopowiedzenia w takim wielkim momencie, niewielu czytelników by to przeżyło ;D

      Usuń