poniedziałek, 10 marca 2014

03.Ciemne Oceany” (Sinna Ki)

Historię cywilizacji planety Izei, pomimo całej jej różnorodności i ciągłych zwrotów w jej rozwoju, można podzielić na dwie ery, które stoją powyżej wszystkiego - czas przed Wielkim Rozbłyskiem i czas po nim, które zdawały się dotyczyć niemalże dwóch zupełnie innych cywilizacji.
W dawnym świecie planetę oplatała sieć Mona Scept, szczytowe osiągnięcie technologi jej mieszkańców, której nazwę możnaby na polski tłumaczyć jako zabawnie brzmiące wszystko blisko. Zwiększając naturalne, działające na kilkanaście metrów zdolności telepatyczne Izeanian, sprawiała, że byli oni w stanie swobodnie rozmawiać z każdym w obrębie sieci i to nawet bez świadomości dzielącej ich przestrzeni. Każdy mógł porozumiewać się i poznawać myśli dowolnego innego mieszkańca planety, jakby znajdował się on tuż obok, wspólnie się bawić, wymieniać wrażeniami i wiedzą, choć często zdarzało się, że nigdy się ze sobą nawet nie widzieli. Były to Jasne Czasy, kiedy każdy mieszkaniec Izei był otwarty na nową znajomość i rozświetlał przestrzeń swoimi myślami.
Wtedy właśnie, w pamiętnym roku 3394 według Starego Czasu, poznajemy młodą Relunę i jej telepatycznego przyjaciela, Adrika. Jak to typowe dla jej wieku, dziewczyna nie zaprząta sobie głowy rzeczywistym miejscem zamieszkania czy dokładnym wiekiem kolegi, co nie przeszkadza jej poświęcać mu więcej czasu niż na cokolwiek innego. Pomimo tego, że pierwszy kontakt był raczej kwestią przypadku, znajomość nie zerwała się, powoli zmieniając w coś o wiele bardziej głębokiego i osobistego, nie raz kończąc się rozmowami do samego zaśnięcia późno w nocy. Reluna nie wiedziała co prawda, jakie są prawdziwe (niedostępne dla telepatii) uczucia Adrika wobec niej, jednak nie interesowało jej to i, pomimo wątpliwości rodziców, wierzyła, że do szczęścia wystarczy jej, jeśli po prostu nic między nimi się nie zmieni. Nikt jednak nie podejrzewał, że na centralnej gwieździe ich układu planetarnego wzbiera właśnie największa eksplozja elektromagnetyczna w dziejach, po której nic nie miało być już takie jak przedtem. Kiedy niewiarygodna katastrofa kosmiczna w ciągu godzin przeciąża światowy układ elektryczny, bezpowrotnie niszcząc cały Mona Scept, a mieszkańców Izei wpędzając w mrok Ciemnych Czasów, Reluna po otrząśnięciu się po pierwszym szoku i uświadomieniu sobie powagi sytuacji, postanawia wyruszyć w największą i najbardziej tajemniczą podróż w swoim życiu i po ciemku odnaleźć przyjaciela, o którym tak naprawdę nic nie wie.

Jak nietrudno się domyślić, nie tylko historia planety została podzielona, ale też jej literatura. O ile jednak książkę inspirowaną jedną lub drugą epoką, o nastroju wyraźnie smutnym lub radosnym, nietrudno spotkać, o tyle utwory opowiadające o samym roku 3394, zwanym też rokiem 0 według Nowego Czasu, można policzyć na palcach jednej (ziemskiej) ręki. Tamto wydarzenie było dla nich strasznym przeżyciem, o czym najlepiej świadczy to, że pierwsze takie dzieła w ogóle zaczęły się pojawiać dopiero po trzech czy czterech pokoleniach, a jego "techniczne" skutki, w szczególności uszkodzenie legendarnego Mona Sceptu, nie zostały usunięte do dziś pomimo upływu czasu, który za pierwszym razem wystarczyłby w nadmiarze na jego budowę od początku. Sinna Ki była jedną z niewielu, którzy postanowili zmierzyć się ze wstrząsającą przeszłością, ale też, co ważniejsze, jak dotąd jedyną osobą, która nie widziała w niej tylko miażdżącej apokalipsy, a niezwykłą, choć bolesną okazję, do odkrycia w nas czegoś nowego. Niektórym jej fanom udało się zauważyć, że imię Reluna jej hiperanagramem diakrytycznym jej własnego, co tylko potwierdza realizm i szczerość jej opowieści.
Początkowo korciło mnie podebrać tytuł Dukajowi i jego Czarnym Oceanom, ale pomimo dosłownego tytułu z izeańskiego, który w tłumaczeniu oznaczałby niekończącą się wodę/niebo w kolorze braku koloru, uznałam, że byłoby to mylące. I to nie tylko dlatego, że u Dukaja to właśnie kłębiące się myśli, a nie ich brak, nadają myślni tę brzydką barwę. Jest też polska dwuznaczność słowa ciemny, która bardzo spodobałaby się Izeanianom i której nic nie mogłoby zastąpić. W rzeczy samej zapanowała nie tylko pustka, ale też ciemnota - ludzie zostali drastycznie ograniczeni do tego, co mają w zasięgu wzroku, odcięci od przyjaciół, dorobku ich własnej kultury i informacji, pojawiła się samotność i wyizolowanie poszczególnych jednostek, jeśli tylko nie były dopasowane do swojego, przypadkowego przecież, otoczenia, rozpanoszyło się cwaniactwo i nuda. Reluna przedzierała się przed to wszystko, dostrzegając rzeczy, których wcześniej nie zauważała i próbując odnaleźć w nich sens. Początkowo z obojętnością lub strachem, śpiesząc się, ale później starając się pomagać i pozostawiać po sobie choć odrobinę nadziei. Z czasem nauczyła się myśleć o Adriku nie z rozpaczą i poczuciem utraty, ale wyobrażając sobie, jak wiele będzie miała mu do opowiedzenia, z uśmiechem, odkrywając, jak wspaniałym uczuciem jest tęsknota - coś, o czym jej świat nieomal zapomniał, a które od teraz nie będzie już go opuszczać.

Nie muszę chyba mówić, że powieść kończy się happy endem :) Dla czytającego nie to jest jednak przecież najważniejsze - całkiem, jakbyśmy oglądali jakąś kosmiczną wersję Titanica, w której katastrofa jest w praktyce tylko tłem dla tego, co dzieje się w sercu bohaterki, którą można podziwiać, można ganić i której można po prostu towarzyszyć. W jednej chwili przechodzą nas ciarki, a z drugiej możemy się popłakać ze wzruszenia - to jest, pomijając wszystko inne, zachwycające.

15 komentarzy

  1. Mam dwie znajome z Izei. Jedna twierdzi, że "Ciemne Oceany" to fenomenalna książka z mnóstwem warstw i refleksji na temat kondycji Izean, a sama Reluna to jedna z najlepiej nasianych postaci kobiecych w historii izeańskiej literatury. Druga uważa, że to najgorsza grafomania ever, że podobać się może tylko nastolatkom, że główna bohaterka to praktycznie Mary Sue, a książka ukazuje tę wielką katastrofę w izeańskiej historii jak jakąś awarię prądu. I te dwie moje znajome swego czasu strasznie się żarły o interpretację. Przez dwa tygodnie ze sobą nie gadały, aż w końcu moja trzecia znajoma powiedziała im, żeby się pogodziły. Po długich namowach zrobił to i ustanowiły regułę wśród grona swoich przyjaciół, żeby nie poruszać tematu "Ciemnych Oceanów".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oceniać można pod różnym kątem, choć dajmy na to głównemu bohaterowi "Pieśni o Rolandzie" nie zarzuca się, że jest Garym Stu :)
      A jakie wrażenie na tobie ta książka (albo sama recenzja) zrobiła? Jak można na nią spojrzeć?

      Usuń
    2. Książkę znam tylko z opowiadań tych dwóch znajomych. Ale wiem, że jest prawie tak samo popularna jak u nas "Zmierzch" (chociaż jakościowo bliżej jej do "Igrzysk Śmierci"). A recenzja ciekawa. Chociaż nadal ledwo rozumiem, o co chodzi z tą wielką katastrofą.

      Usuń
    3. To nie jest popularność - to książka legenda :)

      O - nie rozumiesz? Chodzi o rozbłysk słoneczny, który poprzez chwilowe zniekształcenie pola magnetycznego planety uszkadza wszystkie urządzenia elektryczne w jej obrębie - czyli w obrębie planety. W jednej chwili padły wszystkie urządzenia elektryczne, fabryki, serwerany i właśnie globalna sieć współpracująca z telepatią mieszkańców. (Choć wszystkie istoty żywe, budynki, woda itp. pozostały nienaruszone.)
      Ponoć za czasów telegrafów wydarzyło się coś podobnego na Ziemi - i mogłoby ponownie. Wyobrażasz sobie coś takiego z Internetem? Gdyby wydarzyło się coś takiego, za pięćset lat na pewno nikt nie porównywałby książek o tym do "Zmierzchu".

      Usuń
  2. Mam z tą książką pewien problem. Z jednej strony jest bardzo mało oryginalna, (Wątek telepatycznego kontaktu stającego się coraz bardziej istotnym dla postaci już gdzieś indziej wystąpił - tym bardzie szkoda, że tu przedstawiono odczucia tylko jednej ze stron choć może wtedy zrobiłoby się nudno bo wszystko wskazuje na to, że odczucia drugiej byłyby zbliżone) a z drugiej pod względem wykonania jest to dzieło w zasadzie wybitne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak czasem mam, że w teorii coś brzmi banalnie, nieoryginalnie, a potem się to czyta/słucha/ogląda i jest szok. A ile razy się zdarza, że nam samym przydarza się coś zwyczajnego i okazuje się to być jedną z najwspanialszych rzeczy naszego życia? ;)

      Usuń
    2. Dobrze powiedziane. Takie właśnie pozytywne zaskoczenia przywracają wiarę w poziom literatury, moim zdaniem. Szczególnie w przypadku, gdy kilka innych książek zawodzi właśnie wykonaniem.

      Usuń
    3. Tutaj akurat widać, że autorka jakgdyby nie dba o to, żeby osiągać jakieś szczyty literackiego kunsztu, tylko... po prostu pisze, jak to czuje, jak to mogłoby się dziać, gdyby miało miejsce. Też mi się podoba :)

      Usuń
    4. A jak oceniasz rys psychologiczny postaci? Zwłaszcza tych drugoplanowych? Ich historię, motywacje, itp?

      Usuń
    5. Właśnie. Ta Izeanka, która się rozwodzi nad wspaniałością tej książki mówi, że bardzo podobał jej się sposób, w jaki przedstawiony został ojciec głównej bohaterki - to, że facet podąża za dziewczyną, ale po kryjomu, aby w razie czego zbadać intencje tego, którego szuka jego córka. I że za każdym razem chroni ją przed różnymi niebezpieczeństwami.

      Usuń
    6. Właśnie - a oprócz tego już w samym wspomnianym w recenzji happy endzie coś jakby nie pasowało w zachowaniu owego Adrika. Jakby to nie był tak całkiem on. Też intrygujące, nie sądzicie?

      Usuń
    7. Jest mnóstwo teorii na ten temat. A to, że to tak naprawdę nie on, tylko jakiś klon, a to, że Adrik jest tylko wytworem wyobraźni Reluny, a to, że on miał mieć jakieś złe zamiary wobec niej i miało się to okazać w kontynuacji (w ogóle, powstała? czy rozwiązano tam jakoś ten wątek?)

      Usuń
    8. Co do rysu postaci drugoplanowych - jak się zastanowić, to tu może być właśnie ten nielubiany, przerysowany element, ponieważ pomimo że życiorysy i charakterystyki napotykanych ludzi są dość różnorodne, to ich motywacje jednak podobne. Pisarka trochę za bardzo skupiła się na psychologii głównej bohaterki i z powodu tej nierówności niekiedy ma się dziwne wrażenie przy czytaniu.
      Może to to właśnie nie pasowało ci u Adrika? Ja przykładowo znałam go zbyt krótko, żeby oceniać. Cały czas z perspektywą Reluny, a potem nagle taki błysk na końcu... Uznałam po prostu, że jest w szoku :p
      Co do ojca mam wrażenie, że jest niekiedy jak to piąte koło u wozu. Czyżby Sinnę w trakcie pisania tknęły wątpliwości, czy dziewczyna sobie poradzi?

      Usuń
  3. Dzień dobry,
    Wpadłem na moment, aby zostawić komentarz.Bardzo interesująca recenzja - pożarłem ją na miejscu, a potem na dokładkę przeczytałem ją raz jeszcze. Ponadto bardzo podoba mi się tematyka bloga. Chylę czoła przed pani pomysłowością i dbałością o szczegóły, pani Autorko. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ wszelkie te wyrazy uznania należą się naszemu wydawnictwu, które wpadło na genialny pomysł rozpowszechniania na Ziemi tej jakże zdumiewającej a nieznanej tutaj literatury :)
      Dziękuję!

      Usuń