poniedziałek, 6 kwietnia 2015

59.Lodowa” (Sejfen Sezoni Czirofru)

Czyżbyśmy znów mieli Wielkanoc? ;) Ziemia rotuje tak szybko. Wygląda na to, że będziemy się spotykać regularnie w drugi dzień świąt i że co roku będę mogła życzyć Wam spokojnych chwil z rodziną, wesołego jajka i pięknej pogody. A tymczasem... Każdy z nas słyszał o nierównościach klasowych – o tym, jak bardzo ludzie mogą się od siebie różnić, jak mogą z tego powodu cierpieć i jak wielki oporem potrafi reagować świat, gdy osobom pochodzącym z różnych warstw społecznych mimo wszystko uda się zbudować nić porozumienia. A co, gdyby same te różnice sprawiałyby, że nie powinni się do siebie zbliżyć?

Dżosidiu przyciągała uwagę tym, że zawsze trzymała się w odosobnieniu. Nie było to co prawda całkowicie możliwe na Trzecim Uniwersytecie, jednym z dwudziestu dwóch na Nowronie, gdzie główny bohater, Alefi, ją spotkał, dało się jednak zauważyć, że unika dłuższych rozmów, uśmiechów, jakby bała się zaprzyjaźnić. Było to dla chłopaka coś zupełnie nowego – jako wychowanek Chmurnych Domów, z których pochodzili w zasadzie wszyscy uczniowie, żył wśród ludzi, dla których codziennością była radość, otwartość, okazywane każdemu sympatia i zaufanie. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro tam, gdzie się wychowywał, niczego nie brakowało, niekończące się ciepło i światło słoneczne sprawiało, że naniebne owoce szybko dojrzewały, a z powietrznej piany kwitły wspaniałe budowle. Nie było powodów do smutku czy walki o cokolwiek. Na tle tego wszystkiego Dżosidiu niezwykle się wyróżniała, odbierał ją jako tajemniczą i niezrozumiałą, choć wcześniej nie było rzeczy, do której pasowałyby mu te słowa. Na jego próby poznania jej bliżej, reagowała nieśmiałością i wycofywała się, i to tym bardziej im więcej uprzejmości i ciepła jej okazywał. Tym też jednak bardziej on nie ustępował w swoich staraniach i niedługo trwało, nim całe zainteresowanie, poświęcone dotąd nauce, przeniósł na nieznajomą koleżankę, która jednocześnie, bez swojej wiedzy, stała się najbliższą mu osobą.
Dopiero niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że Dżosidiu spojrzała na niego inaczej, otworzyła się nieco, a Alefi jej odtąd niezmiennie towarzyszył, pomagając i poprawiając humor każdego dnia. Pomimo ciągłej zachowawczości, ich spotkania przestały dotyczyć szkoły i obowiązków. Dziewczyna widziała, jak bardzo Alefi zależy na tym, by ją rozbawić, jak bardzo się o nią troszczy i jak wielką przyjemność sprawia mu jej uśmiech, który teraz coraz częściej się pojawiał i była przy nim szczęśliwa. Czuła, że przy nim staje się kimś lepszym, takim jak on, pełnym optymizmu i ciepła. Wiedziała jednak też, że jako wychowanka Domów Lodu nikim innym stać się nie może i że wkrótce musi powiedzieć mu prawdę. Od tego zależy jej życie.

Przez większość lektury, podobnie jak Alefi, nie wiemy wiele o Dżosidiu, choć czytelnicy bardziej zorientowani w układzie społecznym na Nowronie dość szybko mogą się domyślić, o co chodzi. Już zresztą sam romantyczny charakter historii sugeruje tragiczność sytuacji i to, że Dżosidiu jest ostatnią osobą, której Alefi powinien okazywać miłość. Podczas gdy on pochodził ze świata jasności, tacy ludzie jak Dżosidiu, mieszkający setki kilometrów pod nim, musieli żyć bez styczności ze słońcem, w wiecznym mroku i zimnie. Nie brakowało oczywiście społeczności, które znalazły sobie miejsce pośrodku, na tyle silnych, żeby nie spaść niżej, a przy tym na tyle słabych, że nie byliby w stanie utrzymać się bliżej nieba. Natomiast im dalej od ciepłych chmur, tym bardziej potrzebne było przyzwyczajenie się do ciemności i mrozu, które Nowronom zapewniał składnik lodu w ich komórkach. To była najskuteczniejsza strategia – mieszkańcy nizin nie odczuwali zimna, bo było ono ich częścią, podobnie nie odczuwali bólu, głodu i samotności. Co za tym idzie niestety, nie odczuwali też niczego innego, co lód w nich rozwijał i w czym byli pogrążeni – smutku, rozpaczy i zagubienia. Lód sprawiał, że pozytywne uczucia, tak typowe dla szczęśliwców na górze, jak optymizm i radość, stawały obojętne, obce, a im niżej, tym trudniej ludziom było je w sobie znaleźć.
Domy Lodu były położone najniżej, tak że ciało Dżosidiu w całości rozwinęło się w czystą bryłę lodu. Sejfen Sezoni nie odpowiada nam na pytanie, jak ktoś wychowanemu w takim marazmie i braku wiary w siebie znalazł się na Uniwersytecie (przez co jest to dość fantastyczne zjawisko), w zupełności poświęcając się ciężarowi konsekwencji lodowej budowy, który już ani na chwilę nie budzi wątpliwości. Dżosidiu chciała po prostu się uczyć, nie spodziewając się, że wśród ludzi może spotkać ją jeszcze coś innego (ani że od ludzi można oczekiwać czegokolwiek) i, wbrew pozorom, jest wtedy bezpieczna – pomimo że, choć sama jeszcze tego nie wie, nieszczęśliwa. Trzymając się z dala od ciepła i zaufania może być w pełni sobą, niezmiennym zimnym lodem, któremu nie grozi rozgrzanie i stopienie. Pojawienie się beztroskiego Alefi w zachwycający i przerażający zarazem sposób burzy porządek jej świata, pokazuje, że życiu można nadać sens i uczynić każdy dzień wyjątkowym. Nowe uczucia czynią ją szczęśliwą, musi jednak walczyć ze świadomością, że mogą ją zniszczyć. Każda chwila i kolejne krople rozmarzającej wody zdają się przybliżać nas do katastrofy, gdy w końcu Dżosidiu traci poczucie, co tak naprawdę będzie dla niej śmiercią – rozstanie się z życiem czy z ukochanym. Wszystko zależy od niej i od Alefi, który nigdy, nawet na odległość, nie zostawi jej samej.
O miłości, która bardziej niż uczuciem jest walką z samym sobą. Polecam nie tylko romantykom.

4 komentarze

  1. Romans, tfuuu :-) Dobrze chociaż, że z niebanalnym, czaso-maso zakończeniem. Recepta na to, jak uniknąć katastrofy? Poszukać jedynej czarownicy na planecie i poprosić o podróż w czasie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No no, to nie takie proste i też na tym się nie mogło skończyć, ale cicho sza!

      Usuń
  2. To była moja lektura szkolna! Znaczy - kiedy pierwszy wątek (Artoooooor#1) chodził do ziemskiej szkoły, Artoooooor#2 leciał do nowroniańskiego odpowiednika gimnazjum. Plan był taki, zeby połączyć wiedzę z obu wątków. Niestety coś poszło nie tak i informacje z obu szkół zsumowały się do zera. Nie licząc wspomnień.
    Nie powiem, żeby była to moja ulubiona lektura, ale coś w sobie miała. Inna sprawa, że czytałem ją w przekładzie Jana Kaszanki na język czeski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę! Coś słyszałam, że w niektórych rejonach hoktiarantu rozwijają psychikę uczuciową dzieci na podstawie tej książki, ale nie sądziłam, że uda mi się spotkać kogoś, co brał w tym udział :) Nosz szkoda, że nic nie pamiętasz, bo chętnie bym cię spytała, jak było ze skutecznością takiej nauki.
      Czeski przekład Jana Kaszanki (znanego tam jako František Chutný Koláč) to prawie jak Cierpienia młodego Wertera w oryginale. Choć i tak dziwne, że (nawet jeśli to klasa integracyjna) dysponowali czymkolwiek poza przypominającymi ruchomego braila nowroniańską i pół psychiczną wizualizacją filawenijską.

      Usuń