poniedziałek, 8 września 2014

29.Horyzont zdarzeń” (Mundeno)

Klingelian był, tak jak i większość współmieszkańców jego nienazwanej planety, genialnym fizykiem i wynalazcą. Nie było sensacją, ani nawet wielkim zdziwieniem, gdy pewnego dnia ukończył wreszcie budowę swojego dzieła - super statku kosmicznego o prędkości przekraczającej prędkość światła. Główny bohater miał świadomość nowatorskości swojego wehikułu oraz tego, że otworzy on drogę innym fizykom i wynalazcom. Jednakże, ponieważ nie bardzo wiedział, w jaki dokładnie sposób, po krótkiej prezentacji natychmiast postanowił go wypróbować i wyruszyć w niezdobytą przestrzeń kosmiczną.
Podróż szybko dostarczyła mu mnóstwa zapierających dech obserwacji, potwierdzeń dziesiątki przypuszczeń i materiałów na lata późniejszych badań. To, w jaki sposób zniekształcały się widziane obrazy, jak zmieniały się prędkości obserwowanych obiektów, jak zachowywała się grawitacja, materia i przestrzeń... Równie szybko jednak lista zjawisk do odkrycia zaczęła się kurczyć. Ponieważ pokonanie odległości do każdej, najdalszej nawet gwiazdy czy pulsara, zajmowało mniej niż mgnienie, Klingelianowi szybko zaczęło brakować pomysłów, czemu jeszcze mógłby się przyjrzeć. Wszystko, co był w stanie dostrzec, było w jego zasięgu, nic nie stanowiło dla niego przeszkody. Latał od jednej konstelacji do kolejnej i wszystko wokół wydawało mu się podobne, jednolite, coraz mniej interesujące, puste wręcz. Czyż stać go tylko na opisanie tego, co jest jak na dłoni, do czego po odkryciu takiej maszyny doszedłby już każdy? Czyż nie jest wystarczająco wielkim naukowcem, żeby wycisnąć ze Wszechświata coś więcej?
Wędrując w poszukiwaniu czegoś wartego uwagi przypomniał sobie o najbardziej tajemniczych obiektach, jakie istnieją, których cechą charakterystyczną jest to, że nie można ich zobaczyć. Obiekty o masach bilionów słońc, pochłaniające swoją straszliwą grawitacją wszystko, każdą materię i energię, i skrywające się za ścianą nieprzeniknionego horyzontu zdarzeń - czarne dziury. Nikt nie wiedział, co dzieje się za magicznym horyzontem zdarzeń, bo wrócić zza niego nie było w stanie nawet światło, które dostarczyłoby o tym informacji. Ale przecież kosmiczny super statek Klingeliana poruszał się z prędkością większą niż światło, więc także horyzont zdarzeń nie stanowił dla niego granicy!
Po długich, ostrożnych poszukiwaniach niewidzialnego Klingelian wreszcie znajduje czarną dziurę i bez wahania pozwala się jej pochłonąć. Horyzont zdarzeń, niczym nieskończenie cienka bańka mydlana, pęka i odsłania przed gościem całkowicie nieznany, jasny i barwny świat. Świat ludzi, którzy jak żadne inne istoty we Wszechświecie, potrzebują do życia skrajności - gigantycznych grawitacji i ciśnień, maksymalnej ilości energii świetlnej, temperatury, wilgotności... Największa niespodzianka czekała jednak wewnątrz, ukształtowanej w lej, zamieszkałej płaszczyzny, po drugiej stronie której naukowiec znalazł ni mniej, ni więcej jak drugi, samodzielny wszechświat dwuwymiarowy...

Z pewnością każdy, kto ma jako takie pojęcie o astronomii, a w szczególności o osobliwościach (do jakich należą czarne dziury właśnie), zauważy wiele „nieścisłości” we „wiedzy” propagowanej przez tę opowieść. Nie jest to przypadek - wśród kosmicznych czytelników powszechnie znany jest fakt, że książki opatrzone nazwiskiem Mundeno (czy w zasadzie jakiegokolwiek pisarza pochodzącego z Shanazy) zawierają nie wiedzę, a raczej wariacje na temat pewnej informacji, która akurat wpadła autorowi w ręce. Co nie zmienia faktu, że pisarze i tak stanowią najbardziej wyedukowaną część shanaziańskiego społeczeństwa, zdając sobie sprawę chociażby z tego, że ich układ planetarny liczy więcej niż kilka tysięcy kilometrów, a czarna dziura to nie to samo, co ciemna mgławica. Mimo to utwory pochodzących z tej planety twórców cieszą się sporą popularnością w środowiskach naukowych daleko lepiej zorientowanych w kosmicznym stanie rzeczy - głównie stanowiąc źródła, kolokwialnie mówiąc, najgłupszych teorii, jakie tylko da się wysnuć z danego faktu. Najgłupszych, a co za tym idzie, najbardziej przewrotnych, najodważniejszych i kompletnie oderwanych od innych, ogólnie przyjętych, a nie zawsze prawidłowych założeń, co sprawia, że ciekawostki z wielu książek z Shanazy lubiły okazywać się prawdziwe, wyprzedzając naukowo całą resztę Wszechświata. Także Horyzont zdarzeń miał swój przebłysk geniuszu, swego czasu skłaniający liczne grupy poważnych naukowców do namysłu. Co dzieje się z materią za horyzontem zdarzeń? Czy czarne dziury naprawdę mogą być odpowiedzią na to, skąd wziął się nieskończenie gęsty punkt, który dał początek Wielkiemu Wybuchowi? Czy rozszerzanie się Wszechświata i niepojęta ciemna energia mogą być jedynie efektami ubocznymi odwróconej grawitacji centralnej czarnej dziury? Dzisiaj już wszystko to wiadomo i nawet, jak widziałam niedawno w pewnej gazecie, Ziemianie też zaczynają w swoim tempie dochodzić do tej prawdy, ktoś jednak musiał być pierwszy.
Dla wielbicieli szalonych, niezobowiązujących wycieczek pseudonaukowych.

4 komentarze

  1. Ja traktuję tę powieść bardziej jako metaforę, bajkę z morałem, że ważniejsze jest dążenie do spełnienia marzeń, a nie spełnienie per se. Oczywiście mogę się mylić, ale autor był raczej inteligentną osobą, toteż raczej nie wymyśliłby jakichś baboli bez powodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poza tym, że Shanazanie naprawdę lubią wymyślać babole bez powodu... myślę, że masz rację ;) Mundeno poza fantazjowaniem zawsze (mniej lub bardziej celowo) przekazywał coś wartościowego w swoich historiach. I choć nie ten element prowadzi nas do efektownego finału, to czuje się, że dla tych, którzy swoje marzenia już spełnili, i to tak niewielkim kosztem, Wszechświat wydaje się malutki i nijaki.

      Usuń
  2. Za jakieś 100-200 lat (taka chwilka) myślę, że dam tej książce szansę. Hmmm, geniusz w tłumie geniuszy? Ciekawe. I podróże, to lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, książka musi się u ciebie ustawiać w kolejce ;) Może i brak jej wiele w stosunku do niektórych pozycji, a i geniusze (jak widać w załączonej recenzji) nie tacy genialni, jak być powinni, ale... moim zdaniem warto :)

      Usuń