poniedziałek, 18 sierpnia 2014

26.Złodziej króliczków*” (Zi Irmak)

Tak naprawdę książka Irmaka nazywa się inaczej, powinnam przetłumaczyć jej tytuł raczej jako Kłótnia trzech planet. Po przeczytaniu jej nie potrafiłam jednak oprzeć się sentymentowi - wszystko wskazuje na to, że jej główny bohater był jednym z największych dziecięcych ulubieńców mojej młodszej siostry. Do dzisiaj wspominam jej zachwyty jego pokręconymi przygodami oraz to, jak na sylwestrowy bal wypchała sobie kieszenie i rękawy długiego płaszcza pluszowymi króliczkami, obwieszczając, że ona będzie Złodziejem Króliczków, ale w żaden sposób nie potrafiłam skojarzyć, skąd ten motyw się wziął. A tu proszę...

Ów główny bohater, Mari Nerti, pochodzący z Fenus zawodowy złodziej za usługach króla i międzyplanetarny podróżnik, już w pierwszych zdaniach opowieści otrzymuje list-zlecenie. Nie od swojego pracodawcy, więc nie ma przymusu przyjmowania go, jednak jego zainteresowanie wzbudziło dość skomplikowane tło całej sprawy (oraz spora zapłata). Wszystko kręciło się wokół wspomnianych króliczków. Dawno temu, z powodu sporów na wyższych szczeblach władzy, planeta, z której pochodziły, Sawlinia, znalazła się w niełasce króla planety Logmarr. Ten ostatni postanowił dokonać nietypowej zemsty za niedotrzymanie słowa - zbudowana przez jego naukowców maszyna odsysała z atmosfery każde nasionko, z jakiego mógł się rozwinąć nowy króliczek. Sawlinianie nie byli tak wyedukowanym narodem jak ich oponenci i nawet dostrzegając ten fakt, nie zdawali sobie sprawy, że króliczków może u nich kiedykolwiek zabraknąć, a jeśli nawet - jak bardzo opłakane skutki będzie to miało dla ich ekosfery. Dopiero dziś, kiedy wszystkie stworzonka przepadły i ich planecie grozi zagłada, zdecydowali się zwrócić o pomoc do najsłynniejszego złodzieja w lokalnej grupie układów słonecznych, żeby zdobył dla nich okazy odhodowane na Logmarrze.
Ostatecznie Mari Nerti decyduje się podjąć wyzwanie, jednak w przeciwieństwie do proszących o ratunek ma świadomość, że nie będzie ono łatwe. Po pierwsze - czy aby na pewno gatunek, który rozwinął się na nowej planecie, będzie mógł jeszcze w im pomóc? Fenusianin spodziewa się też, że potomkowie króla Logmarr tylko czekają na kogoś, kto spróbuje pokrzyżować ich mściwe plany. Czarne chmury nadejdą jednak również ze strony, z której wcale ich nie oczekiwał – okaże się, że król jego własnej planety, Sigs Jakri, miał swój udział w historii z króliczkami i nie ucieszy się na wieść, że jego najlepszy człowiek postanowił się w nią wmieszać. Jest coś, dzięki czemu stworzonka mogą doprowadzić jego panowanie do upadku - ale czy ktokolwiek oprócz samego zagrożonego ma właściwie o tym pojęcie? Na szczęście o wiele bardziej skore do współpracy będą same króliczki, które pomimo że się zmieniły, nadal mogą zdziałać bardzo dużo.

Może zaskakiwać, że książka pozornie przepełniona tak misternymi, zaskakującymi intrygami mogłaby się spodobać kilkuletniemu dziecku. Niepotrzebnie - jest to jeden z tych utworów, w których każdy widzi to, co chce i co lubi. Pomiędzy kolejnymi retrospekcjami i wskazówkami przeprowadzają nas pełne charakteru, zapadające w pamięć postaci, jaskrawo reprezentujące planetę, z której pochodzą. Główny bohater, jako typowy Fenusianin (i typowy złodziej), kombinuje, oszukuje, wszędzie doszukuje się drugiego dna i zawsze udaje, że wie mniej niż w rzeczywistości. Jednakże humor i ironia, z jaką sam podchodzi do siebie i swoich pokrętnych i nie zawsze krystalicznych działań, wzbudza sympatię i dodaje mu uroku, które wyróżniają go na tle innych mieszkańców jego planety i nawet na jego popisy tchórzliwości każą patrzeć z uśmiechem. W przeciwieństwie choćby do Sigsa Jakri, który choć od strony osobowości wydaje się być niekiedy lustrzanym odbiciem Mari Nerti, budzi niechęć, lęk i od pierwszej chwili, gdy poruszył temat niegdysiejszych poczynań Logmarran, zdaje się mieć z tym coś wspólnego. Co tylko potwierdzają sami Logmarranie, niezmiennie od dziesięcioleci chciwi, egocentryczni i kłótliwi, którzy niekiedy sprawiają wrażenie, że nie zrobią nic, jeśli ktoś mądrzejszy im tego nie zasugeruje.
A króliczki? One są najciekawsze i o nich opowiedzieć najtrudniej, bo efekty międzyplanetarnej metamorfozy autor ujawnia stopniowo, niepozornie zarówno dla czytelnika, jak i głównego bohatera. Mari Nerti nie wiedział, co zastanie, i faktycznie nie były to te same bezwolne, ufne stworzonka, o jakich dowiadywał się z listu i na jakie bez wątpienia wychowałaby je Sawlinia. Niewiele też jednak wzięły od wywyższających się Logmarran, choć zyskały swego rodzaju tupet i spryt, który nie raz przydał się Mari Nerti. Nie był to jednak tupet i spryt właściwy dla istot inteligentnych - takich cech zdawały się niekiedy nie posiadać w ogóle, jakby przedkładając nad troskę o siebie i swoje zdanie coś, o czym nie powinny wiedzieć. Sam Mari Nerti, choć miał z tymi postaciami styczność od prawie połowy książki, nie był w stanie do niczego porównać ich osobowości, tego, dlaczego chciały go słuchać lub nie, albo czemu się bały. On i zdumiewająca magia króliczków mogłaby z powodzeniem przysłonić każdemu dziecku wszystkie podchody, zdrady i pułapki, których od pierwszych stron nie brakowało na drodze zawodowego złodzieja. Tak samo jak paranormalne dywagacje usuną się w cień, kiedy spróbujemy nadążyć za jego tokiem myślenia i zagłębimy się w pełen niuansów świat przekrętów i manipulacji.
Niesamowitą frajdą było dla mnie to czytać i na nowo poznawać niezrównanego Złodzieja Króliczków. Myślę, że i wam się spodoba, czegokolwiek byście się po tej opowieści nie spodziewali.


_______________
*Oczywiście, jak zwykle w takich sytuacjach, nie możemy mieć do czynienia z typowymi przedstawicielami rodzaju Sylvilagus. Tym bardziej, że z wyglądu i tego, jak się rozwijają, podobne są raczej do ziemskich ukwiałów. Jednakże z jakiegoś powodu najchętniej podkreślanymi przez autora cechami tych istot są długie narządy słuchowe (w liczbie około dwudziestu sześciu) i mięciutkie futerko. Chętnie to podłapali nie tylko twórcy licznych ekranizacji, jak i tłumacze właśnie, bez dłuższych wyjaśnień oddając tę rolę mniej rozwiniętym cywilizacyjnie mieszkańcom swojej planety o długich uszach i uroczym wyglądzie. Nic więc dziwnego, że w ziemskiej przyszłości sprawa jest jasna i nie tylko Jan Kaszanka przyrównuje je do naszych królików. Mogę więc powiedzieć, że tak się po prostu utarło.

6 komentarzy

  1. Nigdy nie sądziłem, że na temat książki o takim tytule stwierdzę następujące zdanie: brzmi ciekawie :) Chętnie się z nią zapoznam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to zbyt niestandardowy tytuł, żeby spodziewać się o nim czegokolwiek ;)

      Usuń
  2. Złodziej króliczków <3
    Tytuł z recenzji zachęca bardziej niż tytuł "Kłótnia trzech planet", który kojarzy się z jakąś nudną powieścią historyczną.
    Z innej beki - usuń ten test dla botów, bo przy każdorazowym pisaniu komcia wkurza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że bardziej, choć to spora samowolka i być może sugeruje aż nazbyt wesoły charakter historii ;)

      Hmm, co do testu - najdziwniejsze jest to, że usunęłam go już dawno, niemal na początku O.o W końcu botom też się coś należy, niech komentują, jeśli mają ochotę X) I sama faktycznie nie muszę przepisywać kodu, ale też nie jesteś pierwszą osobą, która się skarży. Spróbuję coś z tym zrobić.

      Usuń
  3. Nie wiem dlaczego, ale cały czas przypominał mi się Monty Python i Morderczy Królik :D
    Tym razem wygląda to...dziwnie. Na tyle dziwnie, że mam ochotę po to sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwność to, jak widzę, najlepsza reklama dla ciebie ;D
      Ale dlaczego właśnie Morderczy Królik..? W każdym razie jak przeczytasz, to zmienisz zdanie :)

      Usuń