poniedziałek, 11 sierpnia 2014

25.W jedną stronę” (Was Woagnerkonistrajanotta)

Niebo nad Lunikontem tym różniło się od nieba ziemskiego czy dowolnego innego, że nigdy nie stało puste. I nie chodzi tu o chmury czy księżyce, które tu nie przyciągały większej uwagi. W najwyższych partie atmosfery Lunikontu żyły niespotykane nigdzie indziej stworzenia o wyglądzie gigantycznych, ciągnących się na kilometry dżdżownic, zwanych Pociangami. Plątanina nieustannie poruszających się, wędrujących stworzeń zasnuwała całe niebo i była stałym elementem świata Lunikontian, choć nikt na dole nie miał pojęcia, czym dokładnie są oraz skąd i dokąd wędrują. Po maleńkich towarzyszących im punktach i ich spokojnym zachowaniu rozpoznawano jednak, że są to istoty pokojowo nastawione - tymi "punktami" byli Lunikontianie, którzy zdecydowali się opuścić ziemię i spędzić resztę życia wśród dziwacznych Pociangów. Czasami ktoś z dołu dostrzegał na niebie swojego brata czy kuzyna, nie miały jednak sensu próby nawiązania kontaktu. Podobnie jak nie miałoby sensu oczekiwanie na powrót tej osoby - proces samonapełniania powietrzem był nieodwracalny i, umożliwiając życie w niebie, na zawsze odcinał od życia na powierzchni.
Główny bohater, Dimk Demansionarasowaktaktaloter, być może nigdy nie miałby bliższej styczności ze podniebną częścią społeczeństwa, gdyby nie drobny incydent, w którym jego ojciec przypadkowo obraził pana ich osiedla, Kra Kromiktowatolimijaka. W ramach zadośćuczynienia i tym samym uratowania rodziny przed wyeksmitowaniem ze społeczności, rozsądny i niezbyt przebojowy młodzieniec musi przenieść się do świata Pociangów. Co ma tam robić dalej? Nawet Kr nie wie, jakimi regułami się on rządzi, jakie dążenia i potrzeby wymusza u swoich mieszkańców, jakimi uczuciami darzą się oni nawzajem i jakie grożą im niebezpieczeństwa. Dimk już wkrótce miał się tego dowiedzieć...

Pierwszym autorem, który oparł swą powieść na próbie odgadnięcia, co dzieje się nad powierzchnią rodzimej planety, był niejaki Ban Banktawolinatorsasaddow i on też dał początek całemu gatunkowi z ogromnymi dżdżownicami w roli głównej. Pociangitony, bo tak się dzieła z tego gatunku nazywają, zdumiewają różnorodnością utworów, które mieszczą się w tej grupie -znajdziemy tu zarówno spokojne "kino drogi", zakładające, że istotą życia w przestworzach jest podziwianie okolic z grzbietów przyjaznych zwierzaków, jak i pełne dynamizmu i wojowniczości dzieła, kojarzące się z naszymi bajki o podbojach kosmosu czy westerny. Nikt, kto pozostał na ziemi, nie ma pojęcia, co znalazłby pod chmurami, więc każda z odpowiedzi jest dobra, każdemu autorowi wolno interpretować nieznany świat po swojemu.
Pomimo śmiałości, której od czasu pierwszego Tam, gdzie kwitną chmury, przez dość krótkie lunikontiańskie stulecia nabrali autorzy, i nowych perspektyw, które dzięki tej śmiałości się pojawiły, Was wraca do założeń, które postawił sobie Ban. Pociangi w jego historii nie są ani potworami, z którymi trzeba walczyć, ani pradawnymi bogami, od których zachcianek zależy bieg wszechrzeczy, nie są też jednak jak zwykli ludzie. Sztuką jest wzbudzić zaufanie, przyzwyczaić do siebie, zbliżyć się i nie odstraszyć, tymczasem jest to konieczne, bo w przeciwieństwie do nich napompowani Lunikontianie, w przeciwieństwie do samych dżdżownic, nie mogą unosić się o własnych siłach bez końca, potrzebują oparcia wielkich władców nieba, bez których zwyczajnie spadną. Ciągnący się bez końca, bujający niczym łódka grzbiet staje się miejscem odpoczynku, podróży, spotkań i zawierania nowych znajomości, całym mikroświatem, gdzie stykają się najróżniejsze osobowości, które z jakiegoś powodu na dłuższą lub krótszą chwilę zdecydowały się ze sobą mieszkać.
Tu jednak Was rozstaje się z sielankową wizją Bana i kontynuuje poszukiwania, przed którymi tamten się zatrzymał. Czym właściwie są Pociangi? Jaka energia lub ambicje nimi kierują? I po co ten ich, zdaje się, bezsensowny podniebny ruch? Na jednym z podróżujących stworów, na który trafia Dimk, wszyscy zdają się znać odpowiedź - każdy inną. Większość uważa je za myślące istoty, są jednak tacy, którzy uważają je za maszyny. Paru widzi w nich przyszłe wcielenia ich przodków, a dla niektórych filonaukowców to jedynie zagubione w polu magnetycznym planety elektroniczne złudzenia, którym tylko zbite wokół nich cząsteczki powietrza nadają kształt. Co jest prawdą? Gdzie i w jaki sposób jej szukać? Dla Dimka nie ma to jednak znaczenia, nie przyleciał tu forsować się z faktami, a jego myśli biegną całkiem innymi torami niż u pozostałych. Co dzieje się z jego rodziną? Czy jego czyn wystarczył, żeby zadowolić Kra? Czy wszyscy już są bezpieczni? Nie wiadomo, czy to jego smutek i tęsknota, czy zwykły przypadek sprawiają, że pewnego dnia, gdy Dimk budzi się na grzbiecie samotnego Pocianga, udaje mu się zobaczyć przejście w niebie, którym podniebne zwierzęta wędrują do innych światów. Tu Was otwiera przed nami kolejną, jeszcze niezwyklejszą i tym razem zupełnie swoją własną historię, do której, jak wierzy, mogłaby prowadzić znajomość z dziwacznymi dżdżownicami wędrującymi po niebie.
Pomimo że pociangitonów napisano i nagrano tysiące, ta książka błyszczy najmocniej. Być może dlatego, że zdaje się zawierać w sobie znaczenie każdej z nich jednocześnie, być może dlatego, że wyprzedza je swoimi wizjami, być może dlatego, że nie jest tylko o Pociangach, ale na pewno dlatego, że jest naprawdę dobra.

4 komentarze

  1. Co mnie zaskoczyło to to, że...wszystkie teorie się sprawdziły, bo każdy Pociang był czymś innym. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale to świetny i zaskakujący pomysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba powinnam ci zacząć używać spoiler-tagów ;p Choć z drugiej strony nie jest to ciekawostka finałowa, bo jak napisałam w recenzji, w pewnym momencie akcja skręca ku czemuś zupełnie innemu.
      No i - każdy Pociang był czymś innym, ale nie tak dosłownie, jak tamci zgadywali, nie w takim sensie ;)

      Usuń
  2. Aż chciałbym pograć w grę na motywach tej książki :) Najlepiej w jakąś metroidvanię (połączenie platformówki, przygodówki i RPG).
    Wracając na ziemię (auć!)...znaczy do książki...fajne jest poszukiwanie prawdy i przecieranie nowych szlaków. I bardzo dobry wątek przygodowy. Wciąga jak odkurzacz kierowany przez królika na baterii Duracell.
    A Lunikontanom polecałbym wynalezienie drabiny. Albo balonu na rozgrzane powietrze:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem ci, że i coś takiego w kategorii Pociangitonów się pojawiło - coś w rodzaju interaktywnej książki alternatywowanej. Tyle że to sterowane myślami, więc raczej byś sobie nie pobiegał z spluwą.
      Tak, na każdej stronie coś zaskakuje :) Sam Dimk nie szuka co prawda odpowiedzi na pytania, które interesują czytelników, ma swoje własne zmartwienia, ale nowe wydarzenia, które się przed nim otwierają, dają wskazówki co do jednego i drugiego. Cieszę się, że ci się spodobało :)

      Hehe, drabina za krótka, natomiast balon... Raz, że to nie byłoby bezpieczne, bo od pewnych wysokościach byłyby problemy ze sterownością, wiatr, lód (co w jednym z opowiadań dość dokładnie było rozpisane), że o uważaniu na same Pociangi nie wspomnę. Z drugiej strony jeden z autorów miał wersję, że wysyłanie czegokolwiek w jedną lub drugą stronę (w końcu przywiązanie listu do kamienia i rzucenie go na dół byłoby jeszcze prostsze) jest niepisanym tabu i tę niepodzielność tych granic należy uszanować. Różni twórcy różnie do tego podchodzili, ale jakoś utarło się, że ani listów, ani balonów nie ma.

      Usuń