Oryginalne brzmienie i przekaz tytułu nie są łatwe do odzwierciedlenia – chodzi tu o dźwięk wydawany przez strumień prądu przebiegający przez cienkie włókno opakowane w przezroczystą obudowę, innymi słowy: przez żarówkę. Może wprawić w zdumienie, jak nagle i nieodwracalnie ten niepozorny element ziemskiej architektury zawładnął strukturami mieszkalnymi na Oriolie. Celem stworzenia oświetlenia aktywnie dostosowującego swoją jasność, temperaturę i kolor w zależności od pory roku, okoliczności i zwykłych zachcianek właścicieli, uczyniono je inteligentnym. Podłączonym do podręcznych urządzeń komunikacji, światowej sieci informacji, a także, później, do nadsieci – telepatycznego eteru, z którego inteligentne żarówki mogłyby czytać polecenia bezpośrednio z umysłów swoich właścicieli, zanim ci zdążyliby o tym pomyśleć, a następnie przekazując polecenie sąsiednim żarówkom. Jednak tam, gdzie są duże możliwości i wygoda, tam też są zagrożenia...
Początkowo każdemu wydawało się, że ich nie ma. Oczywiście miano świadomość, że przejęcie kontroli nad żarówkami przez kogoś niepowołanego groziłoby nie tylko problemami z jasnością w pomieszczeniach, ale i otwierałoby szerokie możliwości wyciągnięcia różnorodnych, tajnych informacji na temat tych, którzy się z nimi komunikują. Jak jednak doprowadzić do negatywnego zachowania coś, do czego jedyną ścieżką dostępu jest odbiornik, który każdą otrzymaną z zewnątrz instrukcję, czy to od ludzi czy innych żarówek, filtruje zakresami bezpieczeństwa? Należałoby przeprogramować mikromózg urządzenia, ale szklana bańka, niczym ścianka bomby, była czuła na najmniejszy nacisk i nie pozwalała na wprowadzenie najmniejszych zmian.
Droga jednak istniała – wiedziała to pewna grupka wyjątkowo ambitnych hakerów – trzeba było tylko ją znaleźć. Szansa na to pojawia się z nieoczekiwanej strony, gdy trafiają na ekstrawaganckiego hodowcę owadów i eksperymentatora genetycznego. Zauważył on, że brzęczenie hałaśliwych Ziskuzów podejrzanie przypomina buczenie wydawane właśnie przez żarówki, co jego zdaniem sugeruje jakiś rodzaj komunikacji pomiędzy jednymi a drugimi. Owady, za pomocą odpowiednich wibracji, miałyby posiadać umiejętność odczytywania i wprowadzania danych do elektronicznej pamięci, tak jak robią to w przypadku innych owadów. Czy to możliwe? Cyberwłamywacze postanawiają zaryzykować i poświęcić nieco czasu na bliższe zapoznanie się z dziwacznymi stworzeniami. Wreszcie pozwalają opiekunowi Ziskuzów wprowadzić ich w niezwykłą sztukę programowania genetycznego, dzięki któremu mogliby zmienić żywe stworzenia w zdalnie sterowane żarówkowe wytrychy.
Jeśli historie o hakerach kojarzą się wam z przekombinowaną hermetyczną terminologią i wyczynianiem z maszynami magicznych rzeczy – spokojnie, tutaj jest o wiele bardziej obrazowo i przystępnie, pewnie dlatego, że sam Jelio Dref Żżerhwoz Dref się na komputerach kompletnie nie znał. Na genetyce zresztą też nie. Wszystko co potrafił i robił przez całe życie (nie licząc pisania szczególnego rodzaju science ficion) było hodowanie owadów podobnych do ziemskich pszczół i przerabianie ich kolców na igły. Do wynalezienia żarówek brakowało mu współczesnym jeszcze trochę czasu – na razie najnowszą zdobyczą techniki ogniska i krzemienie. Ale za to Jelio Dref był wspaniałym wizjonerem, dzięki czemu dobrze udaje, że wie, o czym pisze. W momentach, których już nie wiedział zbyt wyraźnie i przygody kilkorgu hakerów przypominają już bardziej zaklęcia szamańskie, do akcji wchodzi Pertre Diks. Ten oto nowożytny archeolog podczas jednej z wypraw odkrył gęsto zapisane owadzie skrzydła, pozostawione wieki temu przez Jelia Drefa, i tak zachwycił się zabawną, pomysłową historią, że postanowił „przetłumaczyć” na sposób myślenia ludzi z czasów przyszłości. Pomimo że jemu nie obce były już obce ani genetyka, ani najcwańsze metody łamania zabezpieczeń komputerowych wzorem pierwszego autora nie popisuje się szczegółami technicznymi, jednak uzupełnia zawsze gdy mogą one zaciekawić lub uwiarygodnić to, co się dzieje, pozostawiając niekiedy wręcz bajkową malowniczość podobieństwa między dwoma tak odległymi od siebie dziedzinami nauki.
Celność tego, jak Jelio Dref podchodził do pojęcia żarówki, jak trafnie wyobrażał sobie jej działanie i budowę, to, że mogłaby komunikować się z człowiekiem w tak bardzo nie fizyczny sposób, aż wreszcie i to, że mogłaby być „magicznym” nośnikiem wiedzy i instrumentem do niesienia zniszczenia, oczarowuje, gdy przypomnimy sobie, że mógł mieć zielonego pojęcia o elektryczności. Opisy nauki posługiwania się „cegiełkami życia” chwilami nawet prześcigają to, co dotąd zostało osiągnięte, jednak ani na chwilę nic nie wydaje się ani zbyt proste i pozbawione trudności, ani nieprawdopodobne. Wreszcie nie zawodzi także ciąg dalszy, gdy hakerzy szykują zastęp programowanych owadów do ataku na miejską sieć energetyczną, w którym również Pertre Diks nie pomagał fabularnie. Do ostatniej chwili nie wiadomo, czy włamywacze osiągną swój cel, czy uda im się uciec przed wszechobecnymi stróżami prawa nie mniej bystrymi niż oni. A jeśli – to jak będą chcieli wykorzystać zdobytą władzę? Dla pieniędzy? Siania chaosu i zniszczenia? A może jednak nauczyli się jednak od samotnego i przemądrzałego hodowcy owadów, z którym być może Jelio Dref się utożsamiał, że lepiej jest naprawiać i dawać, czegoś ich nauczyło?
Błyskotliwa, porywająca historia, trafiająca do każdego niezależnie od wiedzy i czasów, w jakich żyje i jak wyobraża sobie prawdziwy hacking.
O, nasz gatunek też jest bliski stworzenia takiej żarówki. Ale nie wynaleźliśmy jeszcze do niej odpowiednich owadów. Czyli mogę spać spokojnie.
OdpowiedzUsuńI czytałem! Faktycznie nie było wiadomo, czy włamywaczy nie zdradzi samo posiadanie hodowli Ziskuzów.