poniedziałek, 20 lipca 2015

74.Impreza kwantowa” (Wanweworsyn Egnlo)

Nauka cywilizacji planety Erydanu, skupiona zwłaszcza w położonym na północnej półkuli Hanpsatii, zmaga się właśnie ze sprzecznościami mikroskopowego świata kwantów. Nowe, niemożliwe dotąd techniki obserwacyjne i eksperymenty owocowały zagadkowymi wynikami i zależnościami, jakich nikt się nie spodziewał. Jak to możliwe, że elektron pojawia się w oczekiwanym miejscu tylko z określoną częstotliwością? Jak wyglądają jego relacje z jądrem atomu? Gdzie zaczyna się przewidywalność zwykłej materii? Za obserwacjami szły teorie, którymi próbowano wyjaśnić zjawisko, ale ogólnie przyjęta na Ziemi wersja oparta na falowo-cząsteczkowym zachowaniu materii była tylko jedną z wielu. Niejaki Frekstren bynajmniej nie należał do jego zwolenników. Młody naukowiec miał głowę pełną własnych pomysłów na poznanie natury cząsteczek i nie trzymał się żadnej konkretnej teorii, wierząc, że wielkie odkrycie dopiero przed nami. Tej konkretnej jednak nie lubił szczególnie. Możliwość, że elektrony tak naprawdę nie są czymś materialnym, a zamiast tego każdy z nich istnieje jednocześnie w wielu miejscach w zależności od prawdopodobieństwa, uważał za absurdalną i za tani wykręt do ułatwienia sobie obliczeń. Tymczasem konieczność skutecznego poradzenia sobie z tą niejasnością nie była tylko kwestią naukową - Erydanuanie właśnie wykryli pojawienie się stacji kosmicznej nieznanej cywilizacji na orbicie sąsiedniej planety i podejrzewają przybyszów o niezbyt dobre zamiary. Przy tym sposób poruszania się, przemieszczania, a nawet lokalizacja w przestrzeni pojedynczych osobników wydają się sugerować istnienie u nich jakiegoś zjawiska makrokwantowego...
Początkowo jednak ta jakże poważna sytuacja zdaje się być raczej tłem dla tego, od czego właśnie zaczyna się historia - przed Frekstrenem pojawia się jego własne odbicie, które nakazuje mu pod żadnym pozorem nie zbliżać się do stacji kosmicznej, jak to ochrzczono budzących obawy kosmitów, Doninajów. Pojawia się, a następnie bez żadnych dodatkowych wyjaśnień rozpływa się w ścianie. Na naukowcu dziwaczna scena pewnie zrobiłaby wrażenie, gdyby nie to, że męczy się już z podobnymi zjawiskami od dłuższego czasu - przyjacielowi opowiada o jego „duchach” pojawiających się w nocy, mówiących na ślepo do ściany, wystających z podłogi, a potem niespodziewanie znikających, jakby ktoś je poganiał. Do tego dochodzą niedorzeczne sny, które jednocześnie coraz trudniej mu odróżnić od rzeczywistości. Spore jest jego zdziwienie, kiedy wreszcie prośba okazuje się mieć swój sens - wojsko decyduje o przeteleportowaniu jednego z najzdolniejszych fizyków, żeby dzięki kamuflażowi wmieszał się w tłum obcych i spróbował czegoś dowiedzieć o ich nieuchwytnej naturze. Na kogo pada wybór? Frekstren początkowo, zgodnie z prośbami zjaw, odmawia. Kiedy jednak mimo to duchy pojawiają się ponownie, znajduje w tym jedyny sposób na uwolnienie się od nich i dowiedzenie się, o co w tym wszystkim chodzi. Trafnie, bo będzie miała ona bezpośredni związek z zachodzącymi tam kwantowymi zjawiskami. Tyle że odpowiedź mu się nie spodoba...

Nieziemskie recenzje rzadko należą do łatwych, ale tutaj problemy zaczęły się już przy tytule. Pomimo że wersja, na którą się zdecydowałam, to w sumie najpopularniejsze podejście do oryginalnego Pristeearwendoninaj, ale jednak jest to tylko płaskie uproszczenie, bo Pristeear oznacza zarówno zabawę, rozrywkę, jak i po prostu chaos, także w znaczeniu naukowym. Zarówno na innych planetach, jak i na samym Erdeenu (z którego pochodzi Wanweworsyn Egnlo) przyjęło się podkreślać niezwykłe znaczenie niewielkiego, zlokalizowanego na stacji punktu tanecznego, do którego Frekstren w pewnym momencie trafia, pomimo że zjawisko kwantyzacji zaczęło oddziaływać na niego już po samym przekroczeniu granicy statku. Tym bardziej świadczy to o piorunującej sile sceny, gdy fizyk decyduje się wejść do ogłuszająco hałaśliwej, pełnej jednocześnie mroku i kolorów sali, gdzie dopiero po dłuższej chwili orientuje się, że z każdej strony otaczają go jego własne kopie... Żeby było jeszcze ciekawiej, wystarczy przesunąć spację trzy litery dalej, żeby impreza zmieniła się w... inne określenie cząsteczki kwantu (co ładnie świadczy o tym, jaki i w realnym świecie autora był z nimi bałagan), a całość stała się znaczeniowym masłem maślanym, wymieszanym zbitkiem, które nie powinny znajdywać się obok siebie, co z kolei zdaje się nawiązywać do tego, co przytrafiło się Frekstrenowi później. Od panicznego momentu na imprezie w jedno zlał się czas, zlała się przestrzeń, wymieszały się momenty i miejsca, gdzie czy kiedy Frekstren był z tym, gdzie i kiedy nie był. Nawet, kiedy opuścił (dość szybko zresztą) ciemną salę, nadal znajdował się w środku; czuł, jak znajduje się w wielu miejscach i czasach naraz, niezależnie od wszystkiego. Coś, co dla Doninajów było szczytowym dziełem ich cywilizacji, dzięki któremu byli w stanie zwielokrotnić swoją siłę, wiedzę, uniezależnić poruszanie się od czasu i przestrzeni, a nawet oszukiwać śmierć, kogoś, kto tego wynalazku nie pojmuje, mogło doprowadzić do szaleństwa.
Ciężko recenzować coś, co wydaje się składać z kilkunastu różnych (nie żeby kompletnych) ciągów wydarzeń - już samo zarysowanie akcji (w jednej konkretnej kolejności) zdaje się być dużym spoilerem, zwłaszcza że zarysowuje związek między niektórymi z nich. Widzimy z perspektywy „spotkania” na imprezie, że poprzednie wizje naukowca były nim samym z przyszłości, gdy próbował sam siebie (mało umiejętnie) ostrzec przed złą decyzją. Ale co będzie później? Czy to, że przeszłość już się zdarzyła, o czymkolwiek przesądza? A może są jeszcze inne, jeszcze bardziej nienaturalne i przerażające linie czasu, z których wreszcie jedna przyniesie rozwiązanie? Czy znajdzie się sposób na przechytrzenie nieznajomych i uratowanie Erydanuan? Podążając za jednym z duchów wreszcie znajdziemy odpowiedź razem z Frekstrenem.

4 komentarze

  1. Ciekawe, czy będzie kontynuacja, bo zakończenie wydaje się jej sprzyjać - niby zamiana w supernową i w ogóle a z drugiej strony dysk u drugoplanowej postaci zawierający wzór struktury bohatera pozwalający niejako na odtworzenie go... No ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, powiem ci, że lepszego zakończenia sama bym nigdy nie wymyśliła ;) Było wspaniałe. I rzeczywiście także pod względem tego, że zakończenie można interpretować różnie, i jako śmierć, i jako szansę na odrodzenie się od początku, i to, że żywa istota i tak jest tylko nietrwałą informacją zapisaną gdzieś między atomami Wszechświata. Tak dalekie wnioski z tak niewinnego początku.

      Usuń
  2. Próbowałem przeczytać, ale sam trafiłem na bardziej kwantową edycję (ze Stadionu Dziesięciolecia). Tekst zmieniał się podczas czytania, nawet z pewną losowością. Ale jeszcze do tego podejdę, bo książka była niesamowita. Podobał mi się motyw odbierania muzyki w skwantowanych porcjach i poruszania się tylko między określonymi punktami - to jak Frekstren nie mógł dosięgnąć kogoś znajdującego się między nimi było dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano tak, motyw skwantowania! Jakoś tak zabrakło mi jakoś okazji, żeby o tym wspomnieć, tymczasem wkręcenie także tej kwantowej cechy do świata obiektów makroskopowych było naprawdę rewelacyjne! To właśnie przez to Frekstren w swoich snach zachowywał się tak dziwnie, nie mogąc dosięgnąć samego siebie, no a odczuwanie muzyki było wręcz powalające.

      Usuń