poniedziałek, 13 lipca 2015

73.Inwazja” (Donna Werwo)

Czasami o całym naszym życiu i przyszłości decydują sekundy, których nikt nie byłby w stanie przewidzieć – oto pewnej nocy, na pewnej przypadkowej planecie zwanej Zerminą, rozbija się statek kosmiczny. Świadkami zdarzenia oraz śmierci jego jedynego pasażera jest trójka młodych Zerminian. Zanim jednak podróżnik, jak się okazało z rasy Awrilonów, traci przytomność, przekazuje nieznajomym ostrzeżenie o apokaliptycznej inwazji, nieuchronnie czekającej ich planetę. Oraz niezwykłą umiejętność, dzięki której być może uda im się ją uratować. Dotknięcie dłoni przybysza i przejęcie jego mocy było ostatnim, o co Awrilon poprosił. W ten niecodzienny sposób, czy im się to podobało czy nie, Rdine, Ssowi i Garoi nabyli zdolność stawania się niewidzialnym, a wraz z nią – wielką odpowiedzialność i niełatwy cel pokrzyżowania planów złych Jeronów, największych wrogów Awrilonów, którzy mogli dotrzeć na Zerminę w każdej chwili. W wykryciu ich obecności miał trójce wybrańców pomóc nowy zmysł, ponieważ już samo to było wyzwaniem – Jeronowie byli czymś w rodzaju zespołów nanorobotów, które przejmowały umysły swoich ofiar, od tej pory działając za ich pomocą. Nikt nie mógł zauważyć przybycia kosmitów, może nawet byli na planecie już teraz...
Rdine, Ssowi i Garoi bardzo się od siebie różnili, podobnie też było ze wprawą w wykorzystywaniu nowych możliwości, ale żadne z nich nie zwlekało z użyciem jej do walki z obcymi – w końcu losy świata zależało tylko od nich. Nikt inny nie znał prawdy i nikomu też nie mogli ufać. Inwazja naprawdę miała miejsce – pierwsze sygnały charakterystycznego podobnego do hipnozy mechanicznego zakażenia znaleźli już w kilka dni po spotkaniu z Awrilonem. Ofiarą okazał się pracownik wysokiego szczebla korporacji ogólnoświatowej, zajmującej się najnowszymi technologiami, które jak młodzi Zerminianie się dowiedzieli, w rzeczy samej mogłyby się bardzo przydać Jeronom... Kosmiczna zdolność pozwoliła im dotrzeć do niego natychmiast, a potem już tylko jeden dotyk wystarczył, żeby wypędzić obcych i przywrócić zakażonemu władzę nad umysłem. Uratowany sam przyznał, że pracował dla Jeronów i własnoręcznie spalił wszystkie swoje prace, które mogłyby zagrozić światu.
Wybrańcy nabierali pewności siebie i coraz lepiej wykrywali otaczające niebezpieczeństwa. Nie tylko współpracowali ze sobą jak nigdy wcześniej, ale i odkrywali w sobie wciąż nowe umiejętności potajemnie przekazane im przez Awrilona. Oprócz niewidzialności i intuicji pojawiła się siła i szybkość, a dzięki skrzydłom, które niegdyś widzieli u przybysza, powoli uczyli się latać. Czuli, że to właśnie do nich należy dar i przekleństwo kierowania losami świata, opiekowania się nim i poprawiania go, cokolwiek miałoby się z nim stać. Mimo to cicha wojna wyraźnie się zaostrzała i z każdym dniem przerażająco przybywało ludzi, których zachowanie niepokoiło Rdine, Ssowi i Garoi. Coraz częściej wydawały się to być osoby zupełnie zwyczajne, u których jedynie maleńki element osobowości zdawał się wskazywać na to kosmiczne zniekształcenie, które miało doprowadzić do inwazji. Nie minęło więcej niż kilkaset dni jak z wysoko postawionych i silnych ofiarami Jeronów zaczęli padać Zerminianie coraz bardziej niepozorni, w różnym wieku i w różnych częściach świata... Czyżby jedynym wyjściem było uzdrowić wszystkich mieszkańców planety? A może odpowiedź leży zupełnie gdzie indziej?

Zerminianie, która to rasa istnieje naprawdę i do której właśnie należy autor, bardzo lubią szczęśliwe zakończenia i wynoszenie głównych bohaterów na piedestał, nic więc dziwnego, że Inwazja wywołała ogólne niezadowolenie. Historia, która początkowo wydaje się zmierzać w jednoznacznym kierunku, w pewnym momencie wywraca się do góry nogami i stawia czytelnika w punkcie, w którym nic nie jest tym, czym miało być. Postacie, którym cały czas bezkrytycznie towarzyszyliśmy, okazują się nagle być już kimś zupełnie innym niż na początku. Tajemniczy osobnik z nieba, któremu z miejsca przypisaliśmy wszystkie cnoty i wielką dobroć, którego podziwialiśmy za zaufanie, którym obdarza nieznajomych, w jednej chwili staje się potworem, przed którymi sam zdawał się ostrzegać. Jedynym człowiekiem, któremu możemy zaufać, staje się jeden z tych, któremu przez cały czas jakimś sposobem udaje się umknąć przed dotykiem Rdine, Ssowi i Garoi i który przez długi czas zdawał się naszym największym wrogiem. Donna niezwykle delikatnie i błyskotliwe opisuje fabularną przemianę, której początkowo nie zauważamy, której przez pewnej czas wręcz nie chcemy zauważać, ale którą w końcu ów człowiek stawia nam przed oczami i już nie można przed tym miażdżącym faktem uciec. Jako jeden z pierwszych zdał sobie sprawę z inwazji – prawdziwej, nie tej przyniesionej przez zapowiadanych Jeronów, którzy tak naprawdę nigdy nie nadlecieli. Rdine, Ssowi i Garoi nie zdawali sobie sprawy z obronnej postawy, jaką w międzyczasie przyjął świat. Przeciwko nim – niszczycielskim, bezwzględnym, niepowstrzymanym i cały czas rosnącym w siłę. Bezmyślnie realizującym rolę przypisaną im przez kogoś, o kim nic nie wiedzieli i nie zastawiający się nad tym, czym sami się stają. W ten sposób oczekiwana chwila, gdy trójka bohaterów stanie twarzą w twarz z dowódcą najeźdźców swojej rodzimej planety, zmienia się w pojedynek, w którym ktoś inny, ktoś kto naprawdę chce ją ratować, musi przeciwstawić się im. Pytanie brzmi, czy Rdine, Ssowi i Garoi mu na to pozwolą.
Szokująca, pełna zaskoczeń i wzruszeń historia, w której pragnienie czynienia dobra zmienia się w zaślepienie, siła w przekleństwo, a dopiero słabość i desperacja – w jedyną nadzieję i bohaterstwo. Niesamowite.

4 komentarze

  1. Ktoś musi powtrzymać wroga, który ostrzegając głównych bohaterów przed innym, wymyślonym wrogiem sam z nich uczynił prawdziwych wrogów. Zakręcone jak słoik.
    Masz jeszcze jakiś egzemplarz? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Egzemplarzy dla czytelników nigdy nie zabraknie ;) Zawsze można zamówić w projektowni na Oswite Lololo 13 albo zamówić bezpośrednio u autora wersję drukowaną przez zerminiańskie robaczki.

      Usuń
  2. Ja już gdzieś to chyba czytałem. Ale nie czepiajmy się detali, ciekawa wizja, ciekawa. Mocnego akcentu na finał mi ciut brakowało, ale fajne i tak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że to pozytywne uczucie deja vu ;) Tak, akcent nieco się rozmył, ale może to dlatego, że tajemnica musiała odkryć się przed finałem?

      Usuń