Czasami o całym naszym życiu i przyszłości decydują sekundy, których nikt nie byłby w stanie przewidzieć – oto pewnej nocy, na pewnej przypadkowej planecie zwanej Zerminą, rozbija się statek kosmiczny. Świadkami zdarzenia oraz śmierci jego jedynego pasażera jest trójka młodych Zerminian. Zanim jednak podróżnik, jak się okazało z rasy Awrilonów, traci przytomność, przekazuje nieznajomym ostrzeżenie o apokaliptycznej inwazji, nieuchronnie czekającej ich planetę. Oraz niezwykłą umiejętność, dzięki której być może uda im się ją uratować. Dotknięcie dłoni przybysza i przejęcie jego mocy było ostatnim, o co Awrilon poprosił. W ten niecodzienny sposób, czy im się to podobało czy nie, Rdine, Ssowi i Garoi nabyli zdolność stawania się niewidzialnym, a wraz z nią – wielką odpowiedzialność i niełatwy cel pokrzyżowania planów złych Jeronów, największych wrogów Awrilonów, którzy mogli dotrzeć na Zerminę w każdej chwili. W wykryciu ich obecności miał trójce wybrańców pomóc nowy zmysł, ponieważ już samo to było wyzwaniem – Jeronowie byli czymś w rodzaju zespołów nanorobotów, które przejmowały umysły swoich ofiar, od tej pory działając za ich pomocą. Nikt nie mógł zauważyć przybycia kosmitów, może nawet byli na planecie już teraz...
Rdine, Ssowi i Garoi bardzo się od siebie różnili, podobnie też było ze wprawą w wykorzystywaniu nowych możliwości, ale żadne z nich nie zwlekało z użyciem jej do walki z obcymi – w końcu losy świata zależało tylko od nich. Nikt inny nie znał prawdy i nikomu też nie mogli ufać. Inwazja naprawdę miała miejsce – pierwsze sygnały charakterystycznego podobnego do hipnozy mechanicznego zakażenia znaleźli już w kilka dni po spotkaniu z Awrilonem. Ofiarą okazał się pracownik wysokiego szczebla korporacji ogólnoświatowej, zajmującej się najnowszymi technologiami, które jak młodzi Zerminianie się dowiedzieli, w rzeczy samej mogłyby się bardzo przydać Jeronom... Kosmiczna zdolność pozwoliła im dotrzeć do niego natychmiast, a potem już tylko jeden dotyk wystarczył, żeby wypędzić obcych i przywrócić zakażonemu władzę nad umysłem. Uratowany sam przyznał, że pracował dla Jeronów i własnoręcznie spalił wszystkie swoje prace, które mogłyby zagrozić światu.
Wybrańcy nabierali pewności siebie i coraz lepiej wykrywali otaczające niebezpieczeństwa. Nie tylko współpracowali ze sobą jak nigdy wcześniej, ale i odkrywali w sobie wciąż nowe umiejętności potajemnie przekazane im przez Awrilona. Oprócz niewidzialności i intuicji pojawiła się siła i szybkość, a dzięki skrzydłom, które niegdyś widzieli u przybysza, powoli uczyli się latać. Czuli, że to właśnie do nich należy dar i przekleństwo kierowania losami świata, opiekowania się nim i poprawiania go, cokolwiek miałoby się z nim stać. Mimo to cicha wojna wyraźnie się zaostrzała i z każdym dniem przerażająco przybywało ludzi, których zachowanie niepokoiło Rdine, Ssowi i Garoi. Coraz częściej wydawały się to być osoby zupełnie zwyczajne, u których jedynie maleńki element osobowości zdawał się wskazywać na to kosmiczne zniekształcenie, które miało doprowadzić do inwazji. Nie minęło więcej niż kilkaset dni jak z wysoko postawionych i silnych ofiarami Jeronów zaczęli padać Zerminianie coraz bardziej niepozorni, w różnym wieku i w różnych częściach świata... Czyżby jedynym wyjściem było uzdrowić wszystkich mieszkańców planety? A może odpowiedź leży zupełnie gdzie indziej?
Zerminianie, która to rasa istnieje naprawdę i do której właśnie należy autor, bardzo lubią szczęśliwe zakończenia i wynoszenie głównych bohaterów na piedestał, nic więc dziwnego, że Inwazja wywołała ogólne niezadowolenie. Historia, która początkowo wydaje się zmierzać w jednoznacznym kierunku, w pewnym momencie wywraca się do góry nogami i stawia czytelnika w punkcie, w którym nic nie jest tym, czym miało być. Postacie, którym cały czas bezkrytycznie towarzyszyliśmy, okazują się nagle być już kimś zupełnie innym niż na początku. Tajemniczy osobnik z nieba, któremu z miejsca przypisaliśmy wszystkie cnoty i wielką dobroć, którego podziwialiśmy za zaufanie, którym obdarza nieznajomych, w jednej chwili staje się potworem, przed którymi sam zdawał się ostrzegać. Jedynym człowiekiem, któremu możemy zaufać, staje się jeden z tych, któremu przez cały czas jakimś sposobem udaje się umknąć przed dotykiem Rdine, Ssowi i Garoi i który przez długi czas zdawał się naszym największym wrogiem. Donna niezwykle delikatnie i błyskotliwe opisuje fabularną przemianę, której początkowo nie zauważamy, której przez pewnej czas wręcz nie chcemy zauważać, ale którą w końcu ów człowiek stawia nam przed oczami i już nie można przed tym miażdżącym faktem uciec. Jako jeden z pierwszych zdał sobie sprawę z inwazji – prawdziwej, nie tej przyniesionej przez zapowiadanych Jeronów, którzy tak naprawdę nigdy nie nadlecieli. Rdine, Ssowi i Garoi nie zdawali sobie sprawy z obronnej postawy, jaką w międzyczasie przyjął świat. Przeciwko nim – niszczycielskim, bezwzględnym, niepowstrzymanym i cały czas rosnącym w siłę. Bezmyślnie realizującym rolę przypisaną im przez kogoś, o kim nic nie wiedzieli i nie zastawiający się nad tym, czym sami się stają. W ten sposób oczekiwana chwila, gdy trójka bohaterów stanie twarzą w twarz z dowódcą najeźdźców swojej rodzimej planety, zmienia się w pojedynek, w którym ktoś inny, ktoś kto naprawdę chce ją ratować, musi przeciwstawić się im. Pytanie brzmi, czy Rdine, Ssowi i Garoi mu na to pozwolą.
Szokująca, pełna zaskoczeń i wzruszeń historia, w której pragnienie czynienia dobra zmienia się w zaślepienie, siła w przekleństwo, a dopiero słabość i desperacja – w jedyną nadzieję i bohaterstwo. Niesamowite.
Ktoś musi powtrzymać wroga, który ostrzegając głównych bohaterów przed innym, wymyślonym wrogiem sam z nich uczynił prawdziwych wrogów. Zakręcone jak słoik.
OdpowiedzUsuńMasz jeszcze jakiś egzemplarz? :)
Egzemplarzy dla czytelników nigdy nie zabraknie ;) Zawsze można zamówić w projektowni na Oswite Lololo 13 albo zamówić bezpośrednio u autora wersję drukowaną przez zerminiańskie robaczki.
UsuńJa już gdzieś to chyba czytałem. Ale nie czepiajmy się detali, ciekawa wizja, ciekawa. Mocnego akcentu na finał mi ciut brakowało, ale fajne i tak :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to pozytywne uczucie deja vu ;) Tak, akcent nieco się rozmył, ale może to dlatego, że tajemnica musiała odkryć się przed finałem?
Usuń