poniedziałek, 11 maja 2015

64.Ukrywanie i szukanie” (Kwaćin Oprera)

Odkąd Cawil Plangnić opuścił swoją rodzimą planetę, Luzję, pogrążoną w wojnie domowej o ostatnie nadające się do życia tereny, i zadomowił się na oddalonym o jeden układ planetarny spokojnym, rozwiniętym Ranglonie, wydawało się, że los wreszcie się do niego uśmiechnął. Wielu Luzjan podjęło się ucieczki – nie tylko z powodu obawy o własne życie, ale także przez wzgląd na swoją naturalną zdolność odczuwania historii przedmiotów i emocji ludzi, którzy się z nimi zetknęli, która sprawiała, że w chwili obecnej egzystować na zniszczonej planecie byli już w stanie tylko nieczuli na nic szaleńcy. Ranglonianie nie byli ślepi na to, co działo się u ich sąsiadów, dlatego przerażeni ich destrukcyjną chciwością ustanowili dla nich zakaz osiedlania się na swojej planecie. Wyprowadzka właśnie w te strony wydawała się więc ryzykowna, mimo to Cawil nie miał dużego wyboru. W praktyce jednak prędko okazało się, że Ranglonianie nie znają Luzjan na tyle, żeby rozróżnić ich od setek innych ras, które ich odwiedzają – poza ową szczególną umiejętnością odczuwania. Tak oto groźba natychmiastowego wyrzucenia pozostawała na papierze, dopóki tylko Plangnić nie ujawniał się z tym, co czasami udaje mu się zobaczyć...
Jego sytuacja komplikuje się w chwili znalezienia porzuconego noża. Jeden dotyk kamiennego ostrza wystraczy, by Luzjanin stał się świadkiem okrutnego morderstwa, odbierając emocje ofiary i widząc twarz zabójcy. Nie mogąc pozostać obojętnym wobec tego, co zobaczył, a jednocześnie będąc zmuszonym do ukrywania swojej tajemnicy, nawiązuje współpracę z detektywem Soawruemem Deltem Swi, pracującym nad tą sprawą. Od tej pory, wciąż nie zdradzając, kim jest, Cawil pomaga mu w szukaniu śladów oraz, niepostrzeżenie, nakierowuje go podpowiedziami na właściwe rozwiązania. Jednocześnie wciąż nie rozstaje się z okruchem kamiennego narzędzia, który pozostał w jego kieszeni – początkowo z powodu potrzeby poznania niezauważonych wcześniej szczegółów, ale potem także z powodu zamordowanej dziewczyny, której osobowość zaczęła go coraz bardziej oczarowywać. Nie tylko jednak punkt widzenia jest ważny – doskonale udający naiwnego Soawruem coraz wyraźniej dostrzega, że jego kolega wie więcej niż powinien i z coraz większym trudem zmaga się z dwoma, równie nieprzyjemnymi, podejrzeniami wobec niego. Jednocześnie cały czas w tle towarzyszy nam niewyraźny plan samego mordercy, w którym, jak się prędko okaże, parę zabójstw jest dopiero sposobem na cel, nie samym celem.

Kłopot mają to obaj bohaterowie i trudno ocenić, kto większy. Cawil już wystarczająco napatrzył się na śmierć i cierpienie jeszcze na Luzji i teraz wielokrotnie staje o krok przed decyzją powiedzenia Soawruemowi prawdy, jeśli tylko mógłby w swojej ostatniej woli po prostu wskazać winnego. Sam Delt Swi, jak na detektywa przystało, szybko dostrzega, że ma u swojego boku oszusta, jednak nie jest pewien, jakiego rodzaju. Czy raczej: nie chce mieć pewności. Wsparcie bardzo mu się przydaje (przed tajemniczym pojawieniem się Luzjanina nie był w stanie ustalić prawie nic) i natychmiast polubił Plangnića z jego troskliwym zaangażowaniem i nerwowymi talentami dedukcyjnymi. Dlatego tym trudniejsza jest dla niego świadomość, że jeśli naprawdę jest on Luzjanem albo, co gorsza, jest w morderstwo w jakiś sposób zamieszany, on, jako przedstawiciel prawa, będzie musiał go ukarać albo sam narazi się na niebezpieczeństwo.
Te dwa przejawy wewnętrznej walki są tym, co rzuca się nam w oczy jako pierwsze, jednak z rozwojem akcji zauważamy i w samym śledztwie coś charakterystycznego – że wskazówki zdają się być poukładane tak, żeby tylko Luzjanin był je w stanie znaleźć. I żeby każda kolejna z nich coraz bardziej narażała go i zmuszała do przyznania się. Albo wycofania się, czego (jak pewnie przewidywał plan) zakochany w nieżyjącej dziewczynie Cawil nie jest w stanie zrobić... Co rusz zastanawiamy się, co lub kto naprawdę jest zamiarem przestępcy – złamanie tych, którzy chcą go schwytać, zniszczenie ich, czy może jakaś własna wizja skuteczniejszej sprawiedliwości, która ściągnie nieszczęście na wszystkich Luzjan mieszkających kątem na planecie. Dlatego właśnie nadciągający koniec jest tak emocjonujący – nie z powodu mordercy, którego znamy od początku (no, prawie, ale bez spoilerów), ale z powodu tej walki o własne (i nie tylko) życie i bezpieczeństwo, którą Plangnić i Soawruem muszą podejmować coraz bardziej świadomie i z większym ryzykiem, oszukując wzajemne zaufanie i samych siebie, ale z myślą o czymś o wiele ważniejszym.
Gdyby nie sprawna ręka autora (właśnie Ranglonianin którego to rasa właśnie zmagała się z podobnego rodzaju imigrantami), nigdy nie wątpiącego w mądrość sprawiedliwości i to, jak wiele nam może dać szczere poświęcenie, ciężko byłoby wierzyć w dobre, a jednocześnie prawdopodobne i naprawdę błyskotliwe zakończenie.

4 komentarze

  1. Ten autor to chyba prorok - cała historia przypomina obleczoną w kwieciste metafory historię ostatnich wyborów prezydenckich!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe, pełne kombinowania, a jednocześnie trzymające w napięciu. Tak, czytałem dawno temu. A jednak zakończenie mnie zakoczyło, poza tym jakoś tak miałem nadzieję, że tym razem happy endu nie będzie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, cieszę się, że czytałeś :) Jest parę miejsc, w których, niemal jak w ziemskich kryminałach można zwyczajnie dogonić detektywa i przewidzieć parę szczegółów, choć oczywiście do całości potrzebujemy orientacji w kulturze Ranglonu, zwłaszcza ich fascynacji pogodą.
      Niestety, brak happy endu to nie u Kwaćina - ma on bardzo pozytywną naturę i do tego nawyk szerzenia wiary w sprawiedliwość. I jest ceniony za wyjątkową wprawę w tym, bo daleko mu do nieporadnych przesłodzonych moralizatorów. Na szczęście :)

      Usuń