Życiową pasją Daksa Zi Łidakzerta było poznawanie i analizowanie możliwości psychicznych żywych stworzeń. Miał znaczne osiągnięcia w dziedzinie neurochirurgii swojej planety, Tamtoru, leczeniu chorób narządów myślących i przedłużaniu życia poprzez przeszczepianie świadomości do nowego ciała. Dzięki swemu talentowi i wytrwałości własnoręcznie odkrył, a następnie rozszyfrował kod psychonetyczny odpowiadający za dziedziczenie osobowości i emocji, za co został wyróżniony nagrodą Ekrina - odznaczeniem na skalę całego układu planetarnego. Po latach badań i zbierania doświadczeń naukowiec zdał sobie jednak sprawę, że nie znajdzie na swojej planecie już żadnego umysłu, który go zaskoczy, i nowych wyzwań musi szukać poza nią, w kosmosie. Wierzył, że parę eksperymentów na zupełnie nowym organiźmie doprowadzi go do odkrycia czegoś absolutnie nowego i w efekcie przybliży mi wspólną tajemnicę życia we Wszechświecie.
Nie mając jednoznacznej koncepcji, od czego zacząć, Tamtorianin idzie za sugestią swojego wiernego asystenta, Irofa, który przedstawia mu swoje nabytki z ostatnio odwiedzonej planety, Ziemi. Są to dwa żywe stworzenia, zwane kotami, oraz jedno urządzenie nieożywione, służące do zapisu i odtwarzania dźwięku - magnetofon - wraz z nośnikiem. Zaintrygowany Daks niezwłocznie przystępuje do badań. W pierwszej chwili najważniejsze wydają mu się podobieństwa i różnice, jakimi oznaczają się nieznane zwierzęta w stosunku do jego rodzimej fauny. Prędko jednak jego ciekawość przyciąga niespotykany dotąd rejestrator danych i ewentualna kompatybilność kostek psychonetycznych z czułością taśmy magnetycznej. Czy żywy umysł nadawałby się do tak statycznej formy przechowywania? Czy po odczycie nadal byłby tym samą świadomością? Wątpliwości ma rozwiać pierwszy eksperyment, w którym umysł jednego kota ma zostać nagrany na taśmę, a następnie przeniesiony do mózgu drugiego. Pozornie prosty i początkowo nie wzbudzający najmniejszych zastrzeżeń test wymyka się po pierwszym etapie spod kontroli. Taśma magnetofonowa wyposażona w kocią jaźń wydostaje się z laboratorium wprost do serca tamtorańskiej cywilizacji, siejąc postrach i zniszczenie...
Na wstępie śpieszę donieść, że podczas pisania książki nie ucierpiał żaden kot, ani też żaden magnetofon. Wbrew śmiałości, z jaką autor prezentuje nam stopień rozwoju naukowego, przy udziale którego dzieje się akcja, Tamtor nie wychodzi daleko poza to, co osiągnięto na Ziemi. Mała jest też w świecie autora wiedza o naszej planecie, poza faktem, że występują tam koty oraz magnetofony. Zapewne z tego powodu ziemskie przedmioty codziennego użytku często są przedmiotem lęków i uprzedzeń*, w szczególności nasze niezrozumiałe i niezbyt efektywne metody magnetycznego zapisu na taśmie nylonowej. Nic więc dziwnego, że nie brak ekscentryków (w tym i pisarzy), którzy widzą w nich materiał na motyw przewodni szalonych horrorów, kryminałów i kralegsów (historii o pożerających ludzi tosterach). Dopiero H Flona Inkrefanźi jako jeden z pierwszych i wciąż nielicznych podszedł do zadania z powagą i starannością, nie poprzestając na soczystych opisach zrównywanych z ziemią budynków, ale ostrożnie i starannie kreśląc neurotechniczne szczegóły eksperymentu i tworu, który z niego wyniknął. Doskonale uwidocznia się tutaj wieloletnie medyczne doświadczenie H Flony oraz jego pasja do poszukiwania informacji na temat obcych technologii, które to cechy rzadko można spotkać u twórców powieści grozy na Tamtorze. O ile więc jako zorientowani w temacie możemy poczuć się zaskoczeni powierzchownością wizji kota, o tyle warto przymknąć na nią oko dla absolutnie zapierających dech wyobrażeń co do tego, jakie rzeczy mogłyby wyniknąć z połączenia go z magnetofonem.
Nie bez znaczenia jest też jednak główny bohater, po którym moglibyśmy się spodziewać - zgodnie z tamtoriańskim podejściem - że zniknie z pierwszego planu, jak tylko jego diabelskie dzieło przystąpi do realizacji własnych ambicji. H Flona Inkrefanźi nie ignoruje potencjału Daksa, a wręcz przeciwnie - rozwija go i zaskakuje pomysłowością naukowca podczas piętrzących się przeciwności. W końcu nikt nie zna niezwykłej taśmy magnetofonowej tak dogłębnie jak on. No i jest jeszcze drugi kot, który pomoże mu nieco zrozumieć zawiłości ziemskiej natury, która kieruje niebezpiecznym urządzeniem.
Horror tamtoriański niepodobny do żadnego innego - pełen niespodzianek, zwrotów akcji i odważnych (i niekiedy zabawnych) wizji technicznych - jednak wciąż wstrząsający i mrożący krew w żyłach horror. No i oczywiście mnóstwo nawiązań do naszej planety, w tym jedna z najważniejszych ról „głównego złego”. Zdecydowanie nie można przegapić.
_______________
*Był to jeden z powodów, dla którego Międzyplanetarny Przegląd Literacki otworzył swoją filię także na Tamtorze i od paru tamtoriańskich miesięcy pracuje nad zmianą stereotypowego podejścia i propagowaniem wiedzy na temat ziemskiej charakterystyki. W dotychczasowych recenzjach naszym kosmicznym kolegom został przybliżony Pan Tadeusz A. Mickiewicza, Dzielny ołowiany żołnierz H. C. Andersena i DOS dla opornych D. Gookina.
Oryginalne i groteskowe, zwłaszcza finał. Zamach w fabryce sardynek i bunt ożywionych magnetofonów, kto by pomyślał...
OdpowiedzUsuńPrawda, że niby tak ograny temat, a jednak H Flona zrobił to jak nikt inny? :) No a przechowywanie zdobytych na obcej planecie magnetofonów było istnym samobójstwem i samo prosiło się o katastrofę X)
UsuńTo jedna z ulubionych książek Ael. Chyba nawet wspominała raz, że to z powodu "Umysłu kota" postanowiła sprawić sobie takiego kociaka (żartowała też, że wytresuje go na dziką bestię, która podbije świat).
OdpowiedzUsuńMoże to też kwestia kulturowa, ale nie przeraził mnie ten horror. Był za dużo jumpscenek i miejscami główny bohater wydawał mi się strasznie przerysowany. (Czyżby Ikrefanźi oglądał którąś z ekranizacji "Frankensteina"?)
Urocza inspiracja do posiadania kota ;D Mam nadzieję, że ona nie będzie na nim eksperymentować...
UsuńHa, Ikrefanźi pisze tak, jakby oglądał nie jedną ekranizację Frankensteina, a wszystkie i to po kilka razy ;D Ciekawe, że to zauważyłaś, bo występujący u niego "potwór" niekiedy wydaje się być wręcz stworzony do roli kosmicznego odpowiednika tego z tamtych historii. Jednak moim zdaniem Daks już w ogóle nie przypomina bezradnego wobec swojego dzieła doktora, choć... z drugiej strony ja nie za bardzo tę ziemską opowieść znam ^^;
Brrrrr, aż ciarki przechodzą, kiedy się o tym czyta. Biedny magnetofon.
OdpowiedzUsuńSamą książkę też czytałem. Udało mi się w Tesco dostać edycję telepatyczną i ustawiłem ją sobie na noc, więc jej treść mi się przyśniła. To jak kot źródłowy zwiał w trakcie kopiowania, bo ten magnetofon nie chciał się z nim bawić było zabójcze :) A kot docelowy nic sobie z tego nie robił. Mruczekstein :) I to, że użył sprzętu Unitry :D
Unitry? Skubany, jak ty to wywnioskowałeś? :D No ale tak, faktycznie, w edycji telepatycznej jakieś wskazówki co do tego mogły się przemycić. Z drugiej strony muszę ci powiedzieć, że H Flona pisał tę książkę w wersji opartej na tekście, więc nie ma pewności, czy to był właśnie ten magnetofon. Albo - inaczej - jest pewność, że z tego magnetofonu korzystał autor ekranizacji telepatycznej :) A jaki autor?
UsuńTak, kot zrażony obojętnością urządzenia był cudnie groteskowy X)
Autor? Tradycyjnie - Ugubugu Ugabuga z Planety Pingwinów (a spróbuj jej mieszkańcowi, zwłaszcza z Dziobii Wielkiej - najmniejszego państwa - powiedzieć, że nazwa brzmi śmiesznie...). W jednej części książki pojawił się symbol ZRK - no Kasprzak:)
UsuńCzytałam tą książkę. I raczej wedle mnie to bardziej komedia niż horror. Niedawno odwiedziłam swego kumpla na Carrotutańskiej Stacji Kosmicznej i przyniósł mi tą książkę na papierze holograficznym. Mieliśmy ubaw po pachy.
OdpowiedzUsuńWiem że w założeniu miał być to horror. Ale Mruczkostein? Albo ten głupi fragment kiedy to mruczkostein użył teleportu, dostał się na Ziemię i pustoszył fabryki kociej karmy mnie najbardziej rozwalił.
Heh, wy nerdy komputerowe i to wasze poczucie humoru :) Choć fakt, jak mówiłam, Ziemianina nie jedno tam może rozśmieszyć.
UsuńA tamten fragment z fabryką, to nie tyle miał miał miejsce, co gdybaniem jednego z (niezbyt mądrych) mieszkańców metropolii. W końcu, jak wspominałam, Tamtorianie nie wyprzedzają nas technologicznie aż tak bardzo i na pewno nie dysponują teleportami :p Ale akcja zaczynała wtedy kręcić się już tak szybko, że niewiele brakowało, a sama bym się pogubiła.
A Mruczkostein to określenie kolegi wyżej ;D
Mruczekstein :) Mruczkostein to był kot źródłowy.
UsuńCóż widocznie tłumacz źle coś przetłumaczyli. Albo taka dziwna teoria wyszła po paru łykach bimbru marchewkowego XD.
UsuńNo, no... :D A z jakiej planety ten bimber?
UsuńAleż oczywiście że to specjalność Carrotus :D. Ma swoją nazwę, ale hmm zapomniałam jej.
UsuńNo jasne, skądże indziej miałby być bimber marchewkowy X)
Usuń