poniedziałek, 21 września 2015

83.Naprawdę niezapomniane przeżycie” (Zagrwiar Enpjo)

Miasta planety Ektoplse należą do jedynych w swoim rodzaju. Nie ma nic zaskakującego w pomyśle, by swoje domy budować z roślin, kwiatowych pręcików i żywych łodyg, co innego jednak, jeśli rośliny te samoistnie wytwarzają światło. Z rodzimej gwiazdy, małego czerwonego karła, dochodzi go bardzo niewiele, co sprawia, że liściaste konstrukcje są praktycznie jego jedynym źródłem, co czyni je promieniejącym, neonowym odpowiednikiem naszego Las Vegas. Ektoplsiańscy projektanci prześcigają się w artystycznym wykorzystywaniu tego faktu, do perfekcji doprowadzając umiejętność stabilnego składania ze sobą kruchych elementów i minerałów, łączenia wzorów i kolorów oraz podkreślania drobnych szczegółów. Dech zapierają zarówno wysokie proste wieżowce o białych ścianach i miękkich barwach, jak i zwisające z wysoka jaskrawe okrągłe lampiony, upstrzone pasemkami i plamami. Za każdym razem wzrok oczarowują warkocze płatków, rozstawienie jarzących się traw i kompozycje punktów przebijających się przez półprzezroczyste ściany liści, zmieniając ulice Ektoplse w artystyczne wystawy delikatnych układanek, z łączącymi je girlandami kwiatów i kwitnącymi ponad nimi gałęziami.
Przyznać jednak należy, że o ile sami mieszkańcy Ektoplse szczerze uwielbiają roślinne właściwości, które czynią ich planetę wyjątkową, przyzwyczaili się już do nich dawno i nie poświęcają tyle uwagi, co odwiedzający ich licznie turyści. Wielu z nich, tak jak właśnie Zagrwiar Enpjo, poszukuje nowych i ambitniejszych sposobów na odbiór tego rodzaju sztuki, który pozwoliłby na nowo ją docenić. Pomimo istnienia dziesiątek metod interpretatorskich, opartych na rysowaniu domów, dotykaniu ich ścian i odwzorowywaniu ich oświetlenia za pomocą równań optycznych, Zagrwiar Enpjo odnalazł się dopiero w próbowaniu ich pod względem smakowym. W pewnym momencie ruszył w podróż, by przemierzać świat na pieszo i podgryzać kolejne napotkane konstrukcje, oceniając je, ucząc się i szukając wciąż nowych relacji aromatycznych. Ceniony zarówno przez zwykłych ludzki, jak i wielkich krytyków, a jednocześnie niezwykle kontrowersyjny, zdobył sławę jako ktoś, kto zrewolucjonizował branżę budowlaną i dał całkiem nowe spojrzenie na dobrze znaną architekturę.

Autobiografia Zagrwiara Enpjo zdaje się być jednocześnie kulinarnym przewodnikiem turystycznym, jak i powieścią przygodową. Z jednej strony opowiada on o smakach, z jakimi słynne ektoplsiańskie budowle pozwoliły mu się spotkać, z drugiej – wiele miejsca poświęca próbom surwiwalowego przedostania się do owych budowli, kiedy ich mieszkańcy nie zachwyceni jego działalnością tak jak zazwyczaj. Pojawienie się Zagrwiara Enpjo nieraz budziło liczne obawy, w szczególności w kwestii niebezpieczeństwa zaburzenia ładu kompozycyjnego danej struktury kwiatowej i zniekształcenia estetycznej spójności, przez co często nazywano go bandytą i szarlatanem, i to pomimo jego zapewnień, że zamierza ugryźć jak najmniej.
Wrogie przyjęcie co prawda nigdy nie zniechęcało Ektoplsianina, który uważał sztukę i kontakt z nią za wartość zasługującą na każde poświęcenie (także poświęcenie samej sztuki dla kilku gryzów), często jednak sprowadzało na niego kłopoty. Jedną z zapadających w pamięć historii jest ta poświęcona starej i jednej z najpiękniejszych konstrukcji artystycznych, Płomieniowi Króla Jangi Worgi, stanowiącemu jedną z czterech wieżyczek kompleksu pałacowego. Dobrze zapowiadający się fortel z przebraniem się za wędrownego ekonoma zmienił się w dramatyczną ucieczkę przez większością straży, architektami, ogrodnikiem oraz szajką złodziei, przeprowadzających akurat napad na pałac. Podobnie przy Krysztale Księżycowej Wody, Czerwonej Pachnącej Ziemi i Bieli Zieleni Czerni, gdzie mieszkańcy wyskoczyli na niego z ektoplsiańskim odpowiednikiem wideł. To jednak tylko zwiększało rozpoznawalność jego nazwiska, liczbę czytelników jego kolejnych recenzji kulinarnych oraz fanów, już nie tylko na jego rodzimej planecie. Jego działalność znalazła również wielu naśladowców, rozwijających zapoczątkowane przez idola podejście, wgryzając się w architekturę i dzieląc się między sobą wrażeniami, i to co ciekawe niekoniecznie tam, gdzie twory mieszkalne nadawały się do jedzenia. Tym, który najbardziej z nich wszystkich zasłynął, był Jajgoh z Ugiarii – prawdopodobnie tym, że budynki na jego planecie nie tylko były trujące, ale do tego jeszcze dość szybko uciekały, co wpłynęło na rozwój nowej dyscypliny sportowej.
Można powiedzieć, że każdy, kto zetknął się z Zagrwiarem Enpjo, wyniósł ze spotkania z jego niezwykłą osobą i jego pracami coś dla siebie. Dla jednych stał się inspiracją twórczą, inni odnaleźli swoje powołanie w ogrodnictwie, niektórzy ruszyli jego śladami na poszukiwanie przygód, nie mówiąc już o tych, którzy stwierdzali, że nie chcą mieć z tym szarlatanem nic wspólnego i pogoniliby go widłami. Ponad wszystko jednak, choć sam autor zdawał się o tym nie myśleć, jego odważny, absurdalny punkt widzenia zmusza nas do oceny, zastanowienia się nad tym, co nam samym podoba się (lub nie) i uświadomienia sobie, czego sami oczekujemy po tym, co nazywamy sztuką. I może też będziemy mieli ochotę jej szukać.

2 komentarze

  1. Piękniuchny morał na koniec: najprostsze doznania smakowe mogą przynieść najwięcej radości. Bardzo mi się to podobało, bo już myślałem, że będzie zakończenie a'la horror: następny nieszczęśnik znalazł te diabelne rubiny i szopka zaczyna się od nowa. Ale na szczęście nie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooo, sam czekam na jego przybycie na moją planetę. Z ziemskim odpowiednikiem ektoplsiańskiego odpowiednika wideł :]
    Chociaż książka mogłaby być ciekawa. Ale słyszałem, że trochę przekłamał kilka epizodów ze swojego życia - np. nie napisał o skórce od banana, na której potknął się przy Płomieniu Króla Jangi Worgi.

    OdpowiedzUsuń